I wtedy rozległ się niesamowity krzyk. Do mesy wpadł pierwszy oficer Piotr z obłędem w oczach i krzyknął na cały głos:
- JEST! JEST ! Jest KASIA!
I zemdlał.
Okazało się, że Piotrowi urodziła się córeczka i właśnie się o tym dowiedział. Piotr miał niesamowitego pecha, bo /jak twierdzili jego koledzy/ miał złośliwą żonę. Jej "złośliwość" polegała na tym, że jak Piotr wypływał w morze, to ona zaraz następnego dnia szła rodzić kolejne dziecko. Nigdy nie chciała urodzić wtedy, gdy Piotr był z nią na lądzie. I ta jego niedyspozycja, o której wspominał nam pierwszego dnia kapitan, była związana z tym, że on po prostu, będąc na morzu, razem z żoną rodził. I to już po raz czwarty, bo świeżo urodzona Kasia miała trzech braci.
Musieliśmy więc wznieść toast za Kasię, jej mamę, tatę i starszych braci i jeszcze raz za Kasię.
Pełni wrażeń poszliśmy do kajut, żeby wyspać się porządnie, bo następnego dnia czekał nas rozładunek kontenerowca.
Następnego ranka sztormu na szczęście nadal nie było więc zostałam zerwana bladym świtem do asystowania przy rozładunku. Miał się on rozpocząć o szóstej, ale najpierw musiało wyjechać pięć tirów, które stały z brzegu. Okazało się to nieco skomplikowane, bo panowie kierowcy bardzo przeżyli narodziny córeczki Piotra i opróżnili w nocy wszystkie możliwe barki z alkoholami. I rano w ogóle nie rozumieli dlaczego załoga kontenerowca wyciąga ich siłą z kajut i wpycha do szoferek tirów. Nieoceniona w tym momencie okazała się obecność lekarza, który jeszcze nie zdążył opuścić kontenerowca i udać się na daleką północ. Przygotował napój stawiający natychmiast na nogi i uraczył nimi panów kierowców. Ale udało się tylko częściowo, bo tylko dwóch kierowców zjechało tirami na nabrzeże. Pozostali trzej zasnęli natychmiast za kierownicami, nie zapaliwszy nawet silników.
Na szczęście okazało się że dźwigi mogą podjechać z drugiej strony kontenerowca. Zaczęło się przenoszenie kontenerów na stojące na nabrzeżu naczepy. Praca była ściśle zmechanizowana i obecność jakichkolwiek bab w strefie rozładunku nie była wskazana. Obserwowałyśmy więc przeładunek z mesy jedząc śniadanie.
Koło południa przeładunek był zakończony. Mogłyśmy udać się do miasta na spotkanie z przedstawicielem firmy, która dokonała u nas pierwszego zakupu towaru.
Następny małomówny Fin , w zupełnie nieokreślonym wieku mógł mieć 30 ale też i 65 lat. Przyjechał z dalekiej północy kraju, aby spotkać się z nami w Helsinkach, zjeść wspólnie obiad, odebrać próbki załadowanego towaru i przeprowadzić dalsze rozmowy i negocjacje handlowe.
Spotkaliśmy się w restauracji w jednym z centrów handlowych. Obiad składał się z przystawki z ryby na zimno, zupy z ryby i dania podstawowego - także z ryby. Takie menu zostało nam zasugerowane jako typowo fińskie. Z deseru zrezygnowałyśmy na wszelki wypadek, bojąc się że mogłaby to być szarlotka z rybą polana gorącą czekoladą. Milczący Fin okazał się jednak sympatyczny, podrzucił nas do centrum i nawet trochę oprowadził po mieście. Zwiedziłyśmy wtedy katedrę, obejrzałyśmy stojący przed nią na Placu Katedralnym pomnik cara Aleksandra I i cerkiew prawosławną. Byłyśmy także w niewielkim kościółku wykutym w skale.
Helsinki stały się stolicą niepodległej Finlandii dopiero w 1918 roku. Do tego czasu przez ponad sto lat Finlandia była częścią Rosji.
W tym czasie na nasz kontenerowiec zostały załadowane nowe kontenery, które miały płynąć z nami do Gdyni.
Późnym popołudniem wróciłyśmy na Baltic Amber. Jeszcze tego samego wieczoru kontenerowiec miał być w Turku i zostawić tam kilka kontenerów przywiezionych z Gdyni.
Tego wieczoru awansowałam na najwyższe stanowisko. W czapce kapitana usiadłam za sterami kontenerowca. Patrzyłam na monitor i różne ekrany na których widać było wszystkie najbliższe jednostki płynące po morzu .... i przez parę minut pod kierunkiem kapitana naciskałam jakieś przyciski, przesuwałam jakieś pokrętła i wydawało mi się, że .... prowadzę kontenerowiec.
Przeżycie było niesamowite.
Zapraszam na czwartą, ostatnią część...
Znów się wciągnąłem w opowieść . Pozdrawiam Stokrotko i czekam na dalszą część :-) .
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię serdecznie...
UsuńDotknęłaś w tym opowiadaniu bardzo ważnego problemu - samotności marynarzy i ich rodzin. Pół biedy, kiedy była to żegluga poprzeczna, czyli tylko po Bałtyku. Gorzej było z rybakami, pływającymi na trawlerach. W morzu byli zwykle 8-9 miesięcy. W tym czasie żony ogarniały dzieci, pracowały. Dzieci praktycznie nie znały ojców. Marynarze żyli jakimś wyobrażeniem o rodzinie, które zwykle było kompletnie fałszywe. A potem schodzili na ląd i zaczynało się... Moja koleżanka do dziś mówi, że zawsze dwa razy się cieszyła: kiedy mąż schodził ze statku i kiedy znowu szedł w morze, a ona z dziećmi mogła zacząć normalnie żyć.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Halinko że o tym napisałaś.
UsuńJeden z moich kolegów ze szkoły podstawowej spełnił swe marzenie i został marynarzem, ale o tyle pechowo, że pływał na statkach rybołówstwa morskiego, na których w trakcie wyciągania "morskiego urobku" z wody dzieje się tak, że pożar w klinice psychiatrycznej w porównaniu do tego co się dzieje w tym czasie na statku jest niemal cichą mszą żałobną. On dość szybko porzucił ten zawód, zwłaszcza, że podczas jednego z rejsów został poturbowany tak, że ledwo wyżył. Po jego opowieściach o tym jak wyglądają układy rodzinne marynarzy, stwierdziłam, że regularne wyjazdy mojego męża w zagraniczne podróże służbowe to kaszka manna z malinami w porównaniu do życia żony marynarza.
OdpowiedzUsuńZ pewnością rodziny marynarzy mają ciężkie życie...
UsuńZ wielkim zainteresowaniem przeczytałam wszystkie trzy części, czekam na czwartą. Życie marynarzy nie jest proste.
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie na moim blogu i zapraszam już na zawsze :-)
UsuńNo rzeczywiście, wygląda, że spróbowałaś wszystkich smaków życia na kontenerowcu.
OdpowiedzUsuńHelsinki - miałem tam tylko krótki postój, ale na głównym placu zauważyłem plakietki upamiętniające niemieckich żołnierzy, którzy w 1918 roku uratowali miasto od Sowietów - nazwiska : Majewski i jeszcze dwa wyraźnie polskie.
To też masz wspomnienia z Helsinek...
UsuńCoraz bardziej interesujący jest ten cykl.
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać kolejnej części.
Też Mareczek
Dziękuję. Zakończenie będzie w czwartek.
UsuńNiezłe wejscie miała dziewuszka na ten świat ;) Ciekawe czy tata jej to opowiedział. ;p
OdpowiedzUsuńPani Kapitan Stokrotka. :D
Tylko przez parę minut byłam "Panią Kapitan" :-))
UsuńOpowieść warta scenariusza filmowego!
OdpowiedzUsuńDużo się wtedy działo, ale kapitan powiedział mi na pożegnanie że to był "dzień jak co dzień".
UsuńŚwietna opowieść. I cóż, często takie jest życie marynarzy, wiele ważnych wydarzeń ich omija, moja tata też zawsze pływał i kiedy się urodziłam był właśnie na morzu.
OdpowiedzUsuńNo tak - to znasz to najlepiej...
UsuńJak wiesz Stokrotko znam ten tekst, ale z przyjemnością czytam kolejny raz.
OdpowiedzUsuńEla
Dziękuję Ci Elu :-)
UsuńTen rejs to z pewnością była niesamowita przygoda. Czy to na lądzie czy na wodzie życie toczy się swoim torem a codzienność towarzyszy nam wszędzie. Najgorsza konsekwencja długiej rozłąki to właśnie nieobecność w domu podczas ważnych chwil, podziwiam pary, które potrafią tak żyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
Dziękuję Ci bardzo i zapraszam na część ostatnią - w czwartek.
UsuńTo była świetna przygoda! Z bliska obserwować pracę na morzu. Mieć w niej swój udział.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to ja byłam w pracy, bo na delegacji służbowej...
UsuńGratuluję tego niesamowitego przeżycia!
OdpowiedzUsuńBardzo Ci Haniu dziękuję.
UsuńPrzez moje wakacje zagubiłam poprzednie Twoje kontenerowe wpisy, ale nadrobię. Już się cofam, ale wspomnę, że Helsinki też dziś na moim blogu. Zapraszam w wolnej chwili:)))
OdpowiedzUsuńOczywiście że Cię odwiedzę Urszulko :-)
UsuńOpowieść jest niezwykle wciągająca. To był pamiętny rejs. Ciekawe jakie będzie zakończenie?
OdpowiedzUsuńJuż jutro w czwartek będzie zakończenie :-)
UsuńAleż to wciągające.🙂.
OdpowiedzUsuńTo zapraszam na zakończenie.
UsuńOj te dzieci - lubią rodzić się, kiedy ojcowie w pocie czoła uprawiają żeglugę większą bądź mniejszą ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie:-))
Usuńczyli mogłabyś prowadzić kontenerowiec ? ;-))
OdpowiedzUsuńJasna sprawa :-))
UsuńCo jest,? Czekamy chociaż znamy !
OdpowiedzUsuńMarek z dziewczynami
Jest już.
UsuńTrudna praca marynarza, pełna samotności. Tyle go omija. Mojej znajomej koleżanki Ukrainki mąż pływa kontenerowcem daleko. Ostatnio był w Afryce. Wzruszający fragment.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Kasiu.
Usuń