Dziś Dzień Matki, więc pozwolę sobie opublikować opowieść, której nigdy nie zapomnę.
/ Działo się to wszystko na przedmieściach Rzeszowa w 1944 roku./
" Przyjechali bardzo rano, otoczyli domek i załomotali do drzwi, krzyczeli żeby otworzyć. Potem wygonili wszystkich mężczyzn przed dom. mojego ojca i czterech braci, najmłodszy miał 12 lat. Tata chorował na astmę, podczas szamotaniny dostał ataku kaszlu. Wszyscy stali przed domem do połowy rozebrani, nie zdążyli się ubrać kiedy ich wyganiali. Potem załadowano wszystkich na samochód, w którym znajdowali się już inni mężczyźni z naszej dzielnicy i gdzieś wywieziono. To było w drugiej połowie czerwca. Poprzedniego dnia ktoś zabił jakiegoś folksdojcza, który mieszkał w tej samej dzielnicy, więc pewnie dlatego zaczęli od nas.
Zapytali mnie. gdzie jest mój mąż. Powiedziałam, że rano chodzi malować w pole, bo wtedy jest dobre światło i cisza. Tylko ptaki śpiewają. Nie uwierzyli. Kazali mi otwierać wszystkie drzwi, zaglądali w każdy kąt. Potem kazali mi iść na strych i do piwnicy. Wzięłam półroczną Basię na ręce, bo rozbudziła się i zaczęła płakać. Razem z nią weszłam na strych, a potem do piwnicy. Jeden z Niemców szedł cały czas za mną z karabinem wycelowanym prosto w dziecko. Moja mama zaczęła płakać, któryś z nich zaczął na nią krzyczeć.
Gdy weszliśmy do piwnicy, Niemiec kazał mi odsunąć stary kredens za którym były drzwi. Nie mogłam go odsunąć jedną ręką, więc Niemiec odstawił karabin i wyciągnął ręce po moją córeczkę. A ona uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła rączki..... Serce przestało mi bić... A on powiedział, że też ma takie dziecko, ale jeszcze go nie widział. Potem sam zaczął odsuwać kredens, ale zrezygnował gdy zobaczył ile za nim było pajęczyn.
Wyszliśmy przed dom, a tam czekał samochód z jakimś ważniejszym Niemcem. Ponownie zapytano mnie o męża.
I nagle wrócił. Szedł śpiewając sobie coś pod nosem. Na plecach niósł sztalugi, w rękach pędzle i farby. Zatrzymał się zdziwiony.
Zrobiła się taka cisza, że słychać było tylko nasze oddechy.
Wtedy ten najważniejszy Niemiec wyszedł powoli z samochodu i sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru,
Wyjął jakieś zniszczone zdjęcie i zapytał czy na podstawie tej fotografii mógłby mu namalować jego żonę. Mój mąż popatrzył na zdjęcie, potem na mnie i w końcu odpowiedział, że tak, że może także wyrzeźbić tę kobietę.
Niemiec uśmiechnął się szeroko. I powiedział, żeby zaraz zaczął rzeźbić, bo jemu zależy na czasie i że przyjedzie za trzy tygodnie po odbiór popiersia.
Kiedy odjechali zapanowała kompletna cisza.
Do samego wieczoru czekaliśmy na naszych mężczyzn. W końcu wrócili. Niemcy trzymali ich cały dzień na jakimś placu w pełnym słońcu i z wymierzonymi w nich karabinami. W pewnej chwili okazało się, że folksdojcz zginął bo miał porachunki z innymi folksdojczami.
Po dwóch tygodniach od tego wydarzenia nadeszło wyzwolenie.
Ale to już zupełnie inna historia"
/P.S "Opowieścią mojej Mamy" zaczyna się moja książka pt: "Nadal wariuję"/
A te konwalie i niezapominajki to dla wszystkich Matek...
Chociaż dobrze znam ten tekst to nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńMoże tylko to że tu każde zdanie i słowo ma kilka znaczeń.
Piękne pozdrowienia Ci przesyłam Stokrotko.
Ela
Dziękuję Ci Elu serdecznie :-)
UsuńJa również Cię Stokrotko pozdrawiam. Wczoraj już kupiłem kwiaty, a dziś przyjeżdża Siostra i Siostrzeniec. Mnie się często z kolei śni II Wojna Światowa - siostra babci w Dachau, druga w Oświęcimiu, dziadek - tata Mamy - roboty przymusowe.
OdpowiedzUsuńJa najbardziej lubię konwalie i wczoraj dwa bukieciki od synów dostałam.
UsuńNiesamowita opowieść. I też nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńMoże to że w życiu wiele zależy od przypadku.
Marek z dziewczynami
Kochani jesteście ...
UsuńWitaj końcówką maja Stokrotko
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść. Zresztą jak zawsze u Ciebie.
A konwalię i niezapominajki uwielbiam. Jeszcze kwitną w moim ogrodzie.
Pozdrawiam przygotowaniami do wyjazdu
Ciekawa jestem gdzie się wybierasz Ismeno...
UsuńPodpisuję się pod komentarzem Eli, też znałem tę historię i często zastanawiałem się nad dramatycznie zmieniającymi się sytuacjami.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienie na Dzień Matki.
Bardzo Ci Lechu dziękuję .
UsuńWzruszyłam się!
OdpowiedzUsuńfuscila
Dziękuję Ci za to wzruszenie.
UsuńOkropne to były czasy. I teraz podobnie jest w Ukrainie...
OdpowiedzUsuńNie wiem komu ale dziękuję za komentarz.
UsuńA mnie zdumiala scena w piwnicy-jak mozna pogodzic milosc do wlasnego dziecka z krzywdzeniem innych!? Tak straszna jest moc ideologii? W drodze fo Pruszkowa mojej przyjaciolce tez Niemiec uratowal zycie nie zauwazajac jej przejscia na druga strone, grozil jej oboz i doswiadczenia medyczne. Tez powiedzial, ze ma corke w jej wieku. Zdarzaly sie ludzkie reakcje. Straszne to byly czasy. Malgosia.
OdpowiedzUsuńMasz rację Małgosiu - straszne to były czasy...
UsuńHistoria znana, ale i tak nadal wzrusza i porusza do głębi!
OdpowiedzUsuńjotka
.... chociaż już od dawna nie ma mojej Mamy z Basią...
UsuńOde mnie bukiet stokrotek!
OdpowiedzUsuńDziękuję Urszulko.
UsuńCzłowiek człowiekowi taki los zgotował. Straszne. Im jestem starsza, tym bardziej dociera do mnie, jak bardzo jeden drugiego potrafi upodlić.
OdpowiedzUsuńNiestety Lidio, niestety...
UsuńSmutny tekst wybrałaś na ten świąteczny dzień...
OdpowiedzUsuńTak mi się przypomniało Szarabajko...
UsuńBardzo wzruszająca historia. I wspaniale, że dobrze się kończy... Moja babcia mi opowiadała, że jej syn a brat mojego taty, jako mały chłopiec, został w czasie wojny przypadkowo zastrzelony przez rosyjskiego żołnierza... Natomiast mojego tatę, również jako małego chłopca, prawie w tym samym czasie, uratował niemiecki żołnierz w momencie, kiedy mój tato wpadł do rzeki San i się topił. Taki paradoks... Pozdrawiam Cię cieplutko :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Iwonko za obecność na moim blogu.
UsuńMoją mamę uratowała Niemka.Mama została zabrana z koleżanką w"łapance"na ulicy w Łodzi i wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec.Pracowała na budowie.Nosiła cegły na koźle zawieszonym na plecach.Spadła z drabiny i uszkodziła kręgosłup.Niemcy zawieźli mamę do bauerki,która sama prowadziła gospodarstwo rolne.Mąż i syn zginęli na froncie wschodnim.Wyleczyła mamę.Trwało to kilka miesięcy.Po wojnie jeszcze długo prowadziły korespondencję.Dopiero w wieku 85 lat mama dowiedziała się od lekarza rodzinnego,że miała złamany kręgosłup.
UsuńWiem Henryku ze różnie w czasie wojny bywało...
UsuńStokrotka
Pani Stokrotko to bardzo smutny tekst.
OdpowiedzUsuńKasia
Wiem Kasiu wiem.
UsuńStokrotka
Bardzo interesująca opowieść, choć rzeczywiście bardzo smutna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję Hanno.
UsuńStokrotka
Piekna historia tak naprawdę.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńStokrotka
Pięknie to Pani napisała.
OdpowiedzUsuńNie wiem komu ale dziękuję.
UsuńStokrotka
Czytałam ten tekst z zapartym tchem Stokrotko. To były czasy... Trudne, smutne, ciężkie. Moja babcia też często opowiadała mi o tamtych czasach. Były z mamą sami bo tatę zabrali Niemcy zaraz po wybuchu wojny i już nie wrócił do nich. Trzeba było dużo odwagii żeby żyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Stokrotko
Kasinyswiat
Dziękuję Ci bardzo Kasieńko.
UsuńStokrotka
Są takie opowieści które zawsze wywołują bicie serca….
OdpowiedzUsuńA Ty najlepiej o tym wiesz Joasiu...
UsuńStokrotka
Mnóstwo wspomnień od razu się przewija... Jaguniu♥️ przytulam♥️
OdpowiedzUsuńI ja przytulam Anko
UsuńStokrotka
Pamiętam ten tekst... Przytulam🧡
OdpowiedzUsuńDziękuję Halinko.
UsuńStokrotka
Któryś z "Czterech pancernych" też mawiał, że głupio ginąć w końcu wojny...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci
UsuńStokrotka