Był poniedziałkowy poranek.
Na naszym stoisku był już ruch. To znaczy panowie odpowiedzialni za jego zorganizowanie powykładali już wszystkie materiały, poustawiali próbki, porozwieszali plakaty i coś w rodzaju banerów. Na Międzynarodowych Targach Przemysłu Chemicznego w stolicy Słowacji reklamowaliśmy swoją firmę. Było nas troje: przedstawiciel naszej firmy w Bratysławie i my dwie. I jeszcze panowie, którzy poprzedniego dniach przyjechali, aby zorganizować stoisko.
Byłyśmy bez śniadania. Zdążyłyśmy tylko wypić kawę, bo na teren targów zaczęli wchodzić zwiedzający, a ponieważ teren naszej ekspozycji był bardzo blisko wejścia, więc wszyscy zaczynali od nas.
Około siódmej wieczorej, ledwie żywe, zabrałyśmy swoje bagaże i korzystając z uprzejmości jednego ze Słowaków , który wyraził chęć zawiezienia nas do centrum miasta, pojechałyśmy do hotelu.
We wtorek zaraz po śniadaniu poszłyśmy na teren targów, a wieczorem zostałyśmy zaproszone do kawiarni UFO, która znajduje się na wierzchołku wspaniałego mostu przerzuconego przez Dunaj.
Potem był spacer w międzynarodowym towarzystwie na bratysławski zamek i mniej więcej w środku nocy dotarłyśmy wreszcie do swojego hotelu.
W środę historia się powtórzyła. Z tym, że po śniadaniu zabrałyśmy już swoje niewielkie bagaże, bo wieczorem targi się kończyły. A z nich miałyśmy pojechać od razu na dworzec kolejowy.
Pociąg do Polski odjeżdżał około godziny dwudziestej drugiej. Gdy wychodziłyśmy z targów, było jeszcze jasno, więc zdecydowałyśmy się na mały spacer po starówce.
Znajomy Słowak przestrzegł nas, abyśmy uważały na Podglądacza, bo to taki ciekawski człowiek, który pracuje w kanałach i co pewien czas wychyla się z nich i z dobrodusznym uśmiechem obserwuje ludzi, szczególnie kobiety.
Podglądacz to oczywiście rzeżba.
Powiedziałyśmy, żeby się o nas nie martwił, ponieważ damy sobie radę, pożegnałyśmy się i poszłyśmy przez most na drugą stronę Dunaju na Stare Miasto. Tam od razu spotkałyśmy Podglądacza i poklepałyśmy go po kasku.
Na Starym Mieście było ślicznie i romantycznie, grały przeróżne kapele. Usiadłyśmy sobie na rynku, zamówiłyśmy jakieś lody. Odpoczywałyśmy po pracowitych trzech dniach. Czekała nas noc w pociągu, a nastepnego dnia na godzinę ósmą musiałyśmy się zameldować w biurze i zdać sprawozdanie z tego, co udało nam się na targach załatwić.
Mniej więcej po godzinie wstałyśmy, zabrałyśmy swoje bagaże i poszłyśmy. I nagle zderzyłam się z żołnierzem napoleońskim. Stał sobie spokojnie oparty o łąwkę. Był to jeden z uczestników kampanii napoleońskiej biorących udział w ostrzeliwaniu Bratysławy w 1809 roku. Zrobiony został z brązu, stał sobie i pozwalał się fotografować. To że jakaś Polka rozetnie sobie o jego kapelusz łuk brwiowy nie przyszło mu do głowy.
A potem to już niewiele pamiętam. Tylko jakichś ludzi pochylających się nade mną i przykładających mi zimne okłady na czoło. I okropnie zdenerwowaną koleżankę, która mówiła, że zaraz mamy pociąg do Warszawy. Gdy znalazłam się jednak w tym pociągu, bo w ostatniej chwili zawiózł nas na dworzec właściciel kawiarni, który mnie ratował, było mi naprawdę wszystko jedno. Podobno przespałam całą noc i obudziłam się dopiero nad ranem.
Z plastrem i bandażem na głowie zakrywającym rozcięty łuk brwiowy stawiłam się przed prezesem firmy. Nie zdążył zapytać co mi się stało, bo sama mu powiedziałam:
- W Bratysławie zderzyłam się z żołnierzem napoleońskim... A poza tym to odnieśliśmy duży sukces, bo podpisaliśmy kilka kontraktów na dostawę chemikaliów..."
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Był to urywek z mojej książki pt: "Nadal wariuję"
Książka jest dostępna w formie e-booka tutaj:
https://ksiegarnia.wydawnictwobialepioro.pl/glowna/132-nalad-wariuje.html?search_query=Nadal+wariuje&results=13&
Stokrotko - doskonale pamiętam ten tekst z Twojej książki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciągle noworocznie.
Ela
To miłe Elu :-)
UsuńPodobnych instalacji powstaje mnóstwo , niemal w każdej miejscowości:-)
OdpowiedzUsuńOby te figury nie zastąpiły nam realnych spotkań z prawdziwymi ludźmi.
Wyobrażam sobie minę Twojego szefa...
Prezes był tak zszokowany, że powiedział tylko żebym do domu poszła i wyspała się...:-))
UsuńJaguniu,
OdpowiedzUsuńano widzisz - każdy sukces musi być okupiony cierpieniem...
Serdecznie Cię pozdrawiam
Ewa z Bajkowa
Tak to niestety bywa Ewuniu :-)
UsuńByłam w Bratysławie, piękne miasto. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim to ciekawe miasto i na szczęście mało turystycznie rozreklamowane :-)
UsuńPiękna opowieść Stokrotko. Mam w planach w lecie. Pozdrawiam po spacerze w deszczu, szybkim i w masce :) Moc serdeczności i wszystkiego, co najlepsze :)
OdpowiedzUsuńJardianie - miło mi, że podobają Ci się moje opowieści...:-)
UsuńCoz za optymistyczny tekst! Nie tylko sukces zawodowy, ale i doznanie serdecznosci ludzkiej. Jednak swiat nie jest taki zly mimo wirusa, pozdrawiam Malgosia.
OdpowiedzUsuńMałgosiu - wtedy kiedy to się działo nikomu nie śniło się o jakimś wirusie.
UsuńSerdeczności :-)
Ela Karczewska.
OdpowiedzUsuńNo cóż, żołnierze nie zawsze są mili. Podglądacz bardzo mi się spodobał. Sympatyczny gość. Dobrze, że on był ok. Pozdrówki. 😊❤️💚💙
Elu - w Bratysławie jest kilka bardzo fajnych tego rodzaju pomników :-)
UsuńNawet historyczny żołnierz może być groźny. Żartuję oczywiście, ale historia interesująco opisana.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że Ci się spodobała...
UsuńPodglądacza poklepałyście po kasku, a żołnierza po... ? Hełm się nie liczy :) Podejrzewam, że żołnierz może mieć nieźle wypolerowany tyłek od poklepywania:))
OdpowiedzUsuńMożliwe, ale nie zdążyłyśmy przyjrzeć się temu żołnierzowi od tyłu :-)))
UsuńZ tego co zapamiętałem z książki to jeszcze fajniejsze przygody miałaś w czasie delegacji :-))
OdpowiedzUsuńMarek z dziewczynami
Faktycznie czasami bywały:-)))
UsuńNie wiem dlaczego, ale ten Napoleon jakoś do mnie nie przemawia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Karolinko bo to nie był Napoleon tylko jeden z jego żółnierzy...
Usuń:-)
Dla mnie wszyscy "noszący" tego typu nakrycia głowy są "Napoleonami".
UsuńRozumiem :-)
UsuńI to tyle lat po upadku Napoleona, ciagle się szwendają człowiekowi pod nogami. 😃😃
OdpowiedzUsuńSkandal po prostu :-))
UsuńTeż tam spacerowałam! Bo to piękne miasto. A takich niezwyczajnych pomników jest tam rzeczywiście bardzo wiele, są za każdym zaułkiem. Nawet mam stosowny wpis na ten temat: https://kieruneknadzis.blogspot.com/2018/12/fontanny-i-pomniki-starego-miasta-w.html. Może sobie coś więcej przypomnisz?
OdpowiedzUsuńOczywiście że przeczytam Twój tekst :-)
UsuńPodglądacz fajny!!! Ale i żołnierz niczego sobie. ;)
OdpowiedzUsuńPewnie że tak.:-))
UsuńOkazuje się, że służbowe wyjazdy, tzw. delegacje to źródło niezliczonych przygód. Gdyby oprócz rozliczeń finansowych była " moda" na opisywanie czasu wolnego z delegacji, to literatura wiele by na tym skorzystała.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest Tereso :-))
UsuńPamiętam ten tekst, ale przeczytałam z przyjemnością na niebiesko:))
OdpowiedzUsuńDziękuję Czesiu :-)
UsuńPodglądacz fajny😃 Ale żeby napadać na żołnierza samego Cesarza! Jakaś Ty odważna Stokrotko😉 anka
OdpowiedzUsuńBardzo odważna i dzielna jestem Anko :-)))
UsuńBratysława jest piękna. Miałem sposobność przebywania w niej właśnie w początku stycznia, kiedy to realizowaliśmy z uczniami mojej szkoły działania w ramach programu "Młodzież". Byliśmy tam około tygodnia (wcześniej, przed świętami mieliśmy wizytę przygotowawczą). Tego stycznia było mroźno i śmieżnie. Napisałaś o bliskim a twardym spotkaniu spotkaniu z żołnierzem napoleońskim. Przypomniała mi się pewna historia. Powracaliśmy bardzo późnym popołudniem (było już ciemno) z zamku, szliśmy uliczkami starego miasta, padał śnieg i prawdopodobnie dzień wcześniej padał jeszcze deszcz, przymroziło i pod świeżym śniegiem znajdowały się zamarznięte kałuże. Otóż nasz grupa podąża za jakimiś przechodniami. W pewnej chwili jakaś kobieta przed nami poślizgnęła się, a za nią jej kompan. Oboje upadli na cztery litery. Widzieliśmy to doskonale. Śmiejemy się. Podchodzimy do tego miejsca świadomi, że jest tam "lodowisko". Najpierw pada na lód nasz chłopak, potem dziewczyna. Konsternacja. Jak do tego doszło, przecież wiedzieliśmy, gdzie jest ślisko i ci z nas, którzy upadli, szli przecież bardzo ostrożnie. - Dobra - mówię - teraz ja. Pokażę wam, jak należy chodzić. Robię krok, dwa, wkraczam na "zaminowany" teren i po chwili "wykładam się jak długi". Ktoś podaje mi rękę. Wstaję. Oczywiście reszta naszych zanosi się od śmiechu, ale przezornie omijają "niespodziankę". Odwracam głowę. Z odległości 20-30 metrów widzę jakiegoś starszego jegomościa, który obserwuje nas. Myślę, że widział wszystkie wypadki na ślizgawce tego późnego popołudnia. Gdyby miał kamerę, wszyscy bylibyśmy w programie z cyklu "ukryta kamera"
OdpowiedzUsuńps. trochę pobolewała mnie kość ogonowa, ale następnego dnia ból przeszedł.
Ale fajna historia Kawiarenko:-))
UsuńWyobrażam sobie, że jak to widział Podglądacz to pękał ze śmiechu!!!
:-))
-- jak opisujesz, to widzę, że Ty taka zakręcona byłaś, jesteś i już pewnie nic tego nie zmieni... serdeczności pozytywna "wariatko"
OdpowiedzUsuńNo coś Ty Alinko - przecież ja stateczna babcia jestem!!!!!
Usuń-- tak, tak... przecież tylko to miałam na myśli.
UsuńSUper!!!! :-)))
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńKiedyś zderzyłam się z ostrym kantem znaku drogowego, który zbyt nisko zainstalowano. Ale... żeby z żołnierzem napoleońskim? :)
Pozdrawiam serdecznie.
Ale wierzysz że zderzyć się można z różnymi rzeczami :-)))
UsuńDziękuję że wpadłaś...
Dość boleśnie pocałowałem się z drzewem.Zjeżdżałem na nartach,była skorupa,która uniemożliwiała skręt.
OdpowiedzUsuńInnym razem zderzyłem się z kolegą podczas gry w piłkę.Kolega prawie odgryzł sobie język.Długo nie wymawiał litery r.
Lepiej umrzeć ze śmiechu niż z powodu płaczu.
:)
No pewnie że tak.
UsuńTo też miałeś fajne zderzenia:-))
Żal bardzo tej końcówki i łuku brwiowego, ale sukces był i niezapomniane wrażenia bratysławskie pomiędzy też, więc chyba wycieczka wychodzi na plus :)
OdpowiedzUsuńOczywiście masz rację Celcie .... tylko że to nie była wycieczka tylko 3-dniowa ciężka delegacja służbowa.
Usuń:-))
Byłem tam z pół wieku temu, most był właśnie w budowie. Trafiłem przypadkiem na jakiś polski instytut, po dwóch tygodniach wojaży dorwałem się do polskiej prasy, jak ten latarnik... W Bratysławie wino jest lepsze niż piwo.
OdpowiedzUsuńTo i Ty masz wspomnienia z Bratyslawy :-)
Usuń