- Przecież jesteś i zawsze będziesz - mówiłam. - I lubisz je robić, więc zrobisz i mnie i moim dzieciom - prawda?
- No pewnie, że tak - odpowiadała przytulając mnie do siebie jak małe dziecko.
Zawsze było tak samo. Kończyła poprawiać zeszyty, odkładała je na półkę i wyjmowała stolnicę. Kładła ją na stole, brała mąkę, trochę wody, jajko. Zagniatała ciasto. Stałam obok i udawałam, że mnie to interesuje. W rzeczywistości było na odwrót, bo cóż mogło być interesującego w zagniataniu ciasta na pierogi, wykrawaniu z niego szklanką kółeczek, nakładaniu na te kółeczka farszu i lepienia pierogów. Wolałam w tym czasie usiąść gdzieś z książką albo posłuchać muzyki albo zrobić sałatkę jarzynową.
Kiedyś, gdy byłam dzieckiem lubiłam nakładać ten farsz na wykrojone kółeczka. Ale nic więcej, bo lubiłam wyjadać go z garnka. Był samą poezja smaku, chociaż składał się tylko z ugotowanych i posolonych ziemniaków wymieszanych z przysmażoną cebulką i białym serem.
- Ale przypatrz się chociaż, jak się to ciasto zagniata - prosiła często.
- Może innym razem - mówiłam. - Zresztą po co mam patrzeć? - I tak się nie nauczę i nie zrobię ciasta lepszego od twojego.
Lata mijały, dzieci mi rosły, a ja nadal nie chciałam nauczyć się zagniatać ciasta i robić pierogów. Kiedyś wróciłam z pracy i zastałąm przy stolnicy Młodszego, już wtedy studenta. Zagniatał ciasto.
- Widzisz - powiedziała z dumą - twojego syna nauczyłam robić ciasto na pierogi. A ty nadal nie chcesz. Nigdy nie wiadomo czy mu się kiedyś ta umiejętność nie przyda.
Nie będę pisała, że te pierogi, które ona robiła były najlepsze na świecie, bo to tak, jakbym przekonywała świat, że pięknie śpiewa słowik albo że zachody słońca są wspaniałe.
Gdy po raz ostatni wracałam od niej ze szpitala, wstąpiłam do sklepu i kupiłam mąkę "szymanowską". Wchodząc do mieszkania usłyszałam dzwoniący telefon. I lekarz prowadzący powiedział, że mu przykro, ale organizm odrzucił rozrusznik serca. Dziesięć minut po moim odejściu od jej łóżka.
Odłożyłam słuchawkę, poszłam do kuchni, wyjęłam stolnicę. Ale przypomniałam sobie, że przecież nie umiem...
I wtedy dopiero zaczęłam płakać.
Nie chciałam....
Dlaczego nigdy nie chciałam?
Na zdjęciach Łazienki Królewskie po których spacerowałam z NIĄ prawie do ostatnich JEJ dni...
Pozdrowienia :-) . Piękna opowieść i zdjęcia Stokrotko :-) .
OdpowiedzUsuńDziękuję Jardianie...
UsuńPiękna opowieść...
OdpowiedzUsuńDziękuję Lechu...
UsuńRozpłakałam się Stokrotko. I ja wielu rzeczy "nie chciałam " chociaż mama mnie prosiła. I nadal nie umiem ich zrobić.
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię najserdeczniej.
Ela
Przytulam Cię serdecznie Elu...
UsuńBardzo wzruszające...
OdpowiedzUsuńGdybyż młodość miała mądrość siwej głowy!
jotka
No właśnie...
UsuńDziękuję Asiu
Wzruszające wspomnienie...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci...
UsuńKażdy ma swoje "pierogi"...;o)
OdpowiedzUsuńMasz rację Gordyjeczko.
UsuńA ja swojemu ojcu ciągle coś obiecywałem i nie zdążyłem słowa dotrzymać.....
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś....kłaniam Ci się nisko.
Marek z dziewczynami
Więc mnie rozumiesz.
UsuńPrzytulam Was serdecznie.
A ja miałam odwrotnie... Wisiałam nad babcią jak kat nad grzeszną duszą i chłonęłam, w końcu w wieku 6 lat robiłam własne pierogi, które babcia gotowała w jednym garnku z tymi jej.
OdpowiedzUsuńRóżnie bywało i bywa...
Usuń1 listopada to czas zadumy i wspomnień o naszych Bliskich.
OdpowiedzUsuńŻal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło
że było za późno
(Jan Twardowski)
Pięknie i bardzo mądrze pisał ksiądz Twardowski....
UsuńWzruszyłam się... więc nic już nie napiszę... tylko powspominam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie...
Dziękuję Ci za to wzruszenie...
UsuńTen tekst nadaje sie na pierwszą stronę najlepszego tygodnika literackiego.
OdpowiedzUsuńMoje uznanie dla Pani.
Dziękuję....ale to tekst bardzo osobisty...
UsuńStokrotko - u mnie - muszę to napisać - było podobnie z Babcią. Mamą Mamy - podglądałem robienie pierogów, podglądałem też w dzieciństwie robienie makaronów. Teraz z kolei wszystko w sklepach...Pozdrawiam jeszcze raz : / . Smutno mi : / .
OdpowiedzUsuńMyślę ze wszystkim nam smutno...
UsuńBabcię Helenę kochałam najbardziej ze wszystkich, bo nie przeszkadzało Jej, że podglądałam jak robi makarony, lepi pierogi czy piecze ciasta. Moją matkę kochałam za to, że walczyła o moją sprawność fizyczną, choć nawet lekarze zwątpili. Ona jednak nie chciała mnie uczyć pieczenia, gotowania, robienia na drutach czy szydełkowania i wtedy czułam się gorsza od innych dziewcząt. Odkąd pamiętam, nie lubię Święta Zmarłych, bo mimo wszystko udziela mi się ten smutny nastrój, a ja o zmarłych tak jak i o żywych wolę myśleć z uśmiechem na ustach. Pokłony.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Iwonko za tak osobisty komentarz.
UsuńJa też lubiłam wyjadać farsz z garnka...
OdpowiedzUsuńNiby umiem zrobić pierogi, ale też mi nie wychodzą takie jak mojej mamie.
....bo mamy wszystko robiły najlepsze ....prawda?
UsuńPiekny tekst. I ja nie interesowalam sie 'proza' zycia, ale i tak gotuje jak mama, pamietam smak zup, rolad, czerwonej kapusty. Moja bratowa pamieta o czerwonych kwiatach, bo byl to ulubiony kolor mamy. Ale nam ich wszystkich brak, tak to juz jest Malgosia.
OdpowiedzUsuńUlubiony kolor mojej Mamy to był żółty...
UsuńPrzytulam Małgosiu...
A ja jestem niezwykle wdzięczna mamie, że w mojej ucieczce od patriarchatu była mi sojusznikiem. Na zarzuty siostry mego ojca: Ty jej niczego nie uczysz, odpowiadała: Sama się nauczy jak będzie jej to potrzebne. No i nauczyłam się wielu rzeczy, takich które lubię robić :) Nawet i gotować się nauczyłam, ale gotuje tylko z rozsądku, bo przecież jest to niezbędne do przetrwania ;)
OdpowiedzUsuńMamy są zawsze mądre... prawda Mario?
UsuńMoja mama robiła najlepsze pierogi. Cieniutkie ciasto, dużo farszu, kształty doskonałe, pierogi nigdy nie sklejały się. Ja nie mam cierpliwości.
OdpowiedzUsuńMamy wszystko robią najlepsze...prawda?
UsuńPiękny tekst, wzruszające wspomnienia, wszyscy je mamy i dzisiaj pewnie bardziej niż zawsze wracają do nas...a pierogi nauczyłam się je robić kiedy w Wenezueli przyszła mi na nie ochota nie do odparcia...dzisiaj włóczyłam, się po Powązkach, sama..tak lubię
OdpowiedzUsuńGrażynko ....może wczoraj się minęłyśmy bo ja byłam kilka godzin na Powazkach...
UsuńDziękuję Ci
Podobne myśli mnie nachodzą, bo pewnie każda z nas czegoś podobnego kiedyś doświadczyła. Smutny jest ten czas...
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę Celu....
Usuń... . Kloszard
OdpowiedzUsuńWitam....
UsuńWzruszające... każdy z nas ma jakieś swoje "pierogi", których się nie nauczył, nie podejrzał, nie zapamiętał...
OdpowiedzUsuńJestem tego pewna....I tego że potem żałuje....
UsuńPal licho pierogi, Stokrotko. To tylko symbol. Wielu rzeczy nie zdążyliśmy, nie chcieliśmy nauczyć się od mam, babć. Wielu się nauczyliśmy. Tak jest OK. Czy gdybyś nauczyła się lepić te pierogi mniej byś tęskniła?
OdpowiedzUsuńTęskniłabym tak samo jak teraz...
UsuńDziękuję Ci.
Pozdrowienia :-)
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję, że pewnego dnia nauczą się robić ciasto na knedle i mają najsmaczniejszy smak.
Pozdrowienia z Indonezji.
Obserwuję Twojego bloga
Dziękuję za wizytę
Usuń-- wydaje nam się, że pogodziliśmy się z przemijaniem, a czasem przychodzą takie chwile, że chce się wypłakać całą niesprawiedliwość tego świata...
OdpowiedzUsuń-- miałam Cię zaprosić do siebie, a Ty właśnie u mnie w gościnie... mijamy się, a myśli podobne...
....bo jestesmy sobie bardzo bliskie Alinko....
UsuńNo cóż każdy ma "jakieś pierogi" , które sobie wyrzuca , ale prawda jest taka , że nie jesteśmy idealni i nigdy nie będziemy. Ci , którzy odeszli też nie byli. Nie da się przejść przez życie bez porażek, czy mniej lub bardziej uświadomionego nadepnięcia komuś na odcisk. Może pora uznać, że nie jesteśmy tak dobrzy, jak byśmy chcieli się widzieć, ale też zaakceptować to, że jesteśmy wystarczająco dobrzy, i odpowiedzialni tacy jacy jesteśmy. Z naszymi słabościami i ułomnościami . Może to czas by sobie wybaczyć i odpuścić tamte niedociągnięcia ... rozpamiętywanie przeszłości tylko zatruwa życie i niczego dobrego nie wnosi.
OdpowiedzUsuńMasz rację we wszystkim co napisałaś.
UsuńBardzo Ci dziękuję.
No tak, nigdy nie wiadomo, co będzie kiedy zabraknie Bliskiej nam osoby.
OdpowiedzUsuńMnie Babcia Irena zawsze powtarzała, że kobieta powinno umieć radzić sobie w domu, tzn. umieć gotować, szyć, ale i wbić gwoździa.
Ja nie nauczyłam się nigdy prac "męskich" i szycia. Ale, czy żałuję-nie potrzebne mi, jak do tej pory!
Babci bardzo brak, a to już 35 lat!
Morgano ... zawsze jest brak bliskiej osoby która się bardzo kochało...
UsuńPo tylu latach od śmierci babci, bardzo mi jej brakuje, jej ciepłego uśmiechu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Po prostu za nia tęsknisz...
UsuńW chatce u babuni
OdpowiedzUsuńStary piec w leśniczówce a przy nim babunia,
skrzętnie w garncu wygniata,na koty przeklina.
Otrzepuje fartuszek,ściąga senną maskę,
bukiet przypraw do gara dwie łyżki kopiaste.
Niesie się błogie ciepło po kątach glinianych,
jeszcze z mrozu nocnego,wiaterkiem zawianym.
Pogrzebacz tańczy w dłoni,klekoczą fajerki,
ubija w dzieży pyry,nasz robot dwuręki.
Unosi się pachnidło jak z rogu Amaltei,
moja babcia z rozmachem pierożki już klei.
Układa rezolutnie na dużej paterze,
przegryzie czasem kęsa,bo smakom nie wierzy.
I tak biegnie staruszce życie kuchareczki,
przecudne chwile w lesie,po dniu jakże ciężkim.
Gdzie są podobne chatki i talerz czubaty,
za oknem spokój,cisza,szumią tataraki.
Ileż razy tam byłem,żar oczu widziałem,
wciąż sama-roztargniona,serce Jej morałem.
Wiejska msza pogrzebowa i wieniec od wnuka,
słyszę Ciebie w przestworzach...niedługo zapukam.(BRAT)
"Brak wspomnień,jeśli ktoś chce znać moje zdanie,to nie jest serce ani głowa,to nawet nie dusza.To przestrzeń między dwojgiem ludzi"- Judi Picoult
A więc do jutra :)
Jak zwykle Henryku jestem pełna uznania dla Ciebie.
UsuńNajserdeczniej Ci dziękuję...
Żyje, póki ktoś pamięta smak jej pierogów (Mareczek)
OdpowiedzUsuńI ja i moje dzieci pamiętamy ten smak.
UsuńDziękuję Ci.
Ja tam wolę, że ani dzieci, ani wnuki nie chcą mnie o nic pytać - jeszcze okazałoby się, że nie mam im nic do przekazania. A tak mogą sobie wierzyć w moją otchłanną mądrość i doświadczenie.
OdpowiedzUsuńVulpian de Noulancourt
Ale się cieszę Vulpianie ze się u mnie pojawiłeś!!!! Tylko mi teraz nie uciekaj nigdzie..... Bardzo Cię proszę 😀
UsuńZa to syn się nauczył!
OdpowiedzUsuńA wspomnienie jak zawsze piękne i wzruszające...
katasza
Dziękuję Kataszo...
UsuńWitaj, Stokrotko.
OdpowiedzUsuńNie odgadnę, jak było u Ciebie, ale ja czasami nie chcę się czegoś nauczyć nie dlatego, że brak mi chęci czy wiary we własne możliwości, a dla podkreślenia wyjątkowości tego, co i jak robi druga osoba. Albo z magicznego lęku, że jeśli się tego nauczę, to tym samym w jakiś sposób przyczynię się do rozstania... Nie wiem, czy rozumiesz:)
Pozdrawiam:)
Oczywiście że rozumiem Leno Najmilsza!!!
UsuńSerdeczności.:)
Tak to jest, kiedy zbyt późno uświadamiamy sobie, że mogliśmy coś zrobić, a nie chcieliśmy. Pewnie marne to dla Ciebie pocieszenie, że i ja tak miałem, może akurat nie z pierogami, a z czym innym i mam nieustanne wyrzuty sumienia z tego powodu. A moja mama również zbyt późno zorientowała się, że stanowczo za mało nauczyła się sztuki kulinarnej od babci ze strony ojca. Życie bywa okrutne, a Twoja wzruszająca opowieść, Stokrotko, przepiękna.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Andrzeju za serdeczny komentarz...
UsuńRefleksja zawsze nadchodzi po czasie ...
OdpowiedzUsuńNiestety....
UsuńPani Stokrotko ja ciągle tęsknię za Babcią Marysią...
OdpowiedzUsuńKasia
Rozumiem Cię Kasieńko...
UsuńWzruszające wspomnienia Jadziu. Ja mam to szczęście, że Mama jest jeszcze ze mną, ale Jej umiejętnościom nigdy nie dorównam. Chyba zawsze jest coś czego się nie nauczymy, o coś zapomniało się zapytać... Tulę serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo...
UsuńCzuć tęsknotę z Twojej opowieści i jakby na tym zakończę swoją wypowiedź, bo to smutne.
OdpowiedzUsuńPewnie ze tęsknię...
UsuńNie docenia , nie zauważa się tych chwil ostatnich z najbliższymi.
OdpowiedzUsuńI potem się żałuje...
Usuń