czwartek, 25 lipca 2024

71 urodziny Warszawskiej Starówki - część pierwsza

W dniach 19-21 lipca br obchodziliśmy w stolicy 71 urodziny odrodzonej Warszawskiej Starówki.

W sobotę /20 lipca 2024 r./ - jako ze należę do Staromiejskiego Oddziału Towarzystwa Przyjaciół Warszawy - miałam zaszczyt uczestniczyć w 2-godzinnym spotkaniu na którym dwaj znani varsavianiści /Andrzej Sołtan i Sebastian Lenart/ opowiadali o tym jak odbudowywano Warszawską Starówkę. Spotkanie miało miejsce w Piwnicy pod Regałami w Bibliotece na ulicy Świętojańskiej 5. Na Starówce oczywiście i prawie naprzeciwko archikatedry św. Jana.



Więc może najpierw fakty dotyczące stanu Warszawskiej Starówki po 17 stycznia 1945 roku:

"Warszawskie Stare Miasto wyszło z wojny zniszczone w 85 %. To skutek zmasowanych niemieckich ataków z sierpnia 1944 na bronione przez powstańców historyczne serce stolicy. Na Starym Mieście nie pozostał prawie ani jeden dom, ani jeden kościół. Zwały gruzów wypełniały ulice do wysokości pierwszego i drugiego piętra. /.../ Na Starym Mieście zalegała ponura, głucha cisza " - tak pisał architekt i konserwator zabytków prof Jan Zachwatowicz.

Nie będę pokazywać zdjęć ruin. Lepiej pokażę jak pięknie Starówkę odbudowano.

Bo pomimo tego, że władze początkowo nie śpieszyły się z odbudową Starego Miasta /bo ważniejsza była budowa trasy W-Z, Mariensztatu , Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, Muranowa czy Domu Partii/ to jednak na szczęście Starówka nie stała się Forum Romanum.

Już w drugiej połowie stycznia 1945 roku zaczęto Starówkę odgruzowywać. A robiły to głównie kobiety. Mężczyźni jeszcze nie wrócili z wojny i z obozów. Mówi się, że kobiety stanowiły 80 % wszystkich pracujących na ruinach. Pracowano trójkami. Wszystko robiono ręcznie. Ręcznie także /ołówkiem na papierze/ sporządzano inwentaryzację wszystkich murów czy ruin. 

W lutym 1945 powstała grupa terenowa Stare Miasto w ramach Biura Odbudowy Stolicy.

W lipcu 1952 roku władze zdecydowały, że odbudowany ma być pierwszy fragment Starego Miasta.

A odbudowaną Starówkę Kardynał Wyszyński nazwał Perłą Zmartwychwstania.



Odbudowana z gruzów Archikatedra Św Jana Chrzciciela to miejsce ważnych wydarzeń historycznych, w tym procesu polsko-krzyżackiego, koronacji królów Stanisława Leszczyńskiego i Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz zaprzysiężenia Konstytucji 3 Maja. Obecny kształt nawiązujący do gotyku mazowieckiego zyskała po odbudowie. W podziemnych kryptach spoczywają:  Marcello Bacciarelli, Henryk Sienkiewicz, Ignacy Mościcki, Gabriel Narutowicz, Ignacy Paderewski, prymas Stefan Wyszyński... W prawej nawie archikatedry spoczywają natomiast w specjalnym sarkofagu książęta mazowieccy...

Odbudowany stojący obok kościół Jezuitów, którego wieża góruje nad Starówką zdobią od 2009 roku wrota wykonane przez światowej sławy rzeźbiarza Igora  Mitoraja. Zamiast je opisywać pokażę jak wyglądają. Napiszę tylko, że anioły bez rąk i nóg nawiązują do wojennej historii Warszawy.


Barbakan jest prawie całkowitą rekonstrukcją budowli obronnej wzniesionej w 1548 r pod kierunkiem Jana Baptysty z Wenecji. Składał się z gotyckiej rotundy z renesansową attyką i czterema basztami. I tak został odbudowany...


Jeśli chcecie wiedzieć któremu europejskiemu władcy nie spodobała się uliczka Kamienne Schodki ... albo gdzie znajdują się na Starówce krzywe mury...
.... to zapraszam serdecznie na ciąg dalszy ...

poniedziałek, 22 lipca 2024

Stolica Lombardii - zakończenie

Przy kościele Santa Maria delle Grazie w refektarzu znajduje się najsłynniejszy fresk Leonarda da Vinci "Ostatnia wieczerza". To przed nim spędziłam długie chwile, wpatrując się w twarze wszystkich uczestników najsławniejszej wieczerzy.... Towarzyszył mi głos angielskojęzycznego przewodnika, który objaśniał symbolikę fresku turystom przybyłym z Wielkiej Brytanii. 



Nastepnego dnia, po kilkugodzinnych rozmowach handlowych w fabryce chemikalii pod Mediolanem, zdążyłam jeszcze obejrzeć słynną "Pietę Rondanini" w Castello Sforzesco. Wielki zamek z czerwonej cegły należał najpierw do rodu Viscontich, potem do Sforzów. Obecnie w jego murach znajdują się różne muzea. A "Pieta Rondanini" to ostatnie, niedokończone dzieło Michała Anioła, a właściwie jego szkic. Rzeźba przedstawia Matkę Boską w pozycji stojącej, podtrzymującą martwe ciało Chrystusa. Może nie tak wielkie, jak słynna "Pieta" w Watykanie, jednak też zrobiła na mnie duże wrażenie.

Basilica di Sant' Ambrogio uważana jest za najstarszy kościół w Mediolanie. Została wzniesiona z woli biskupa Mediolanu, św. Ambrożego w IV w. W znacznym stopniu została zniszczona w czasie bombardowania miasta przez aliantów. Mnie zainteresowała stojąca na placu koło bazyliki kolumna zwana "diabelską". Została wzniesiona w czasach rzymskich.


Ten sam przewodnik, którego spotkałam przed freskiem "Ostatnia wieczerza" opowiadał legendę związaną z tą kolumną. Była ona świadkiem walki św. Ambrożego z diabłem. Diabeł chciał przebić świętego rogami, ale nie trafił i przebił kolumnę. Są w niej rzeczywiście dwa otwory. Podobno wydobywa się z nich zapach siarki, a jak przyłoży się do nich ucho, to słychać straszliwe krzyki z piekła...

Główne miasto Lombardii miało duże znaczenie polityczne i religijne już w pierwszych wiekach naszej ery. Za Konstantyna Wielkiego i Teodozjusza było kilkakrotnie stolicą cesarstwa. Tu ukazał się w 313 r słynny edykt Konstantyna, który otoczył chrześcijan opieką państwową. 

Miasto było kolejno niszczone przez Hunów, Gotów, Longobardów. W połowie XII wieku Fryderyk Barbarossa zajął  całą Lombardię, a Mediolan prawie całkowicie zburzył. Jednak miasto wkrótce zostało prawie całkowicie odbudowane, a następnie, należąc do Ligii Lombardzkiej, walnie przyczyniło się do pokonania najeźdźcy. Jako niezależne księstwo, w ciągu dwu stuleci pod rządami rodu Viscontich, Mediolan miał pierwszorzędne znaczenie w północnej Italii - obok Wenecji i Genui.

Rozwinęło się tu rzemiosło i handel. Od połowy XV wieku panował tu ród Sforzów, który również dbał o gospodarczy rozwój księstwa, a także popierał sztukę. Po śmierci Lodovico di Sforza - ostatniego z rodu w pierwszej połowie XVI w Mediolan opanowali Hiszpanie a następnie Austriacy. Po zajęciu północnych Włoch przez Napoleona miasto zostało stolicą Republiki Cisalpińskiej, a potem Włoskiej, by w 1859 r znaleźć się w składzie Królestwa Zjednoczonych Włoch.

Miasto siedmiu uniwersytetów, trzech portów lotniczych i słynnego studia telewizyjnego.
Miasto wielu wspaniałych muzeów i zabytkowych kościołów.
Miasto niesamowicie hałaśliwe, w którym znajdują się jednak małe oazy ciszy i spokoju.
Miasto usytuowane między czterema dużym rzekami i dlatego zimą często zamglone, a latem pełne komarów...
Stolica Lombardi.

/Tekst powstał w roku 2013 i znajduje się w mojej książce pt: "Zwariowałam"/

piątek, 19 lipca 2024

Stolica Lombardii - początek

Przedstawicielstwo warszawskiej firmy, w której pracowałam, miało siedzibę w Mediolanie przy Viale Monza. Stamtąd było blisko do Piazzale Loreto.

To na tym placyku, w centrum miasta 29 kwietnia 1945 r powieszono głową w dół ciało Benito Mussoliniego. Dzień wcześniej rozstrzelano go w miejscowości położonej na północ od Mediolanu, w pobliżu jeziora Como.

To właśnie z Mediolanu il Duce wyruszył wraz z ubranymi na czarno faszystami do Rzymu, by przejąć władzę, i właśnie to miasto było świadkiem jego upadku.

Stolica Lombardii  - Mediolan  - to przemysłowe, finansowe i handlowe serce Włoch. Drugie co do wielkości miasto w tym kraju. Są tutaj najelegantsze sklepy i biurowce. To tu "robi się" pieniądze, załatwia interesy, podpisuje kontrakty. Jest to też jedna ze światowych stolic mody.

Na bogactwo miasta pracowali całe wieki jego wybitni mieszkańcy. Tu sprawowały władzę dynastyczne potężne rody Sforzów i Viscontich. Za ich rządów miasto nazywano Nowymi Atenami - to w uznaniu wysokiego kulturalnego poziomu dworu. 

Po poddaniu się w 1499 r Francuzom, przez kilka stuleci Mediolan był pod wpływem obcych potęg. Rządzili tu Hiszpanie, Austriacy i Napoleon Bonaparte.

W słynnej katedrze Duomo w 1805 r Napoleon ogłosił się królem Lombardii. 

Trzeci co do wielkości kościół, po bazylice św. Piotra w Watykanie i katedrze w Sewilli, jest też jedną z najwspanialszych katedr we Włoszech. 

Zbudowana z białego marmuru świątynia jest uważana za arcydzieło lub "poemat w marmurze", choć niektórzy twierdzą, że jej fasada jest przeładowana. Na zewnątrz zdobi ją 2245 figur, 135 sterczyn, 96 rzygaczy i .... około kilometra maswerków.


Katedra znacznie piękniejsza jest z zewnątrz niż wewnątrz. A największą atrakcją jest to, że można wejść na jej dach. Wchodzi się na niego bardzo długo wąskimi korytarzykami i schodkami wśród cudownych figur. 
W pewnym momencie wyszłam na prawie płaski dach i ...... chociaż wiedziałam, że na nim jest złota figura Matki Boskiej, to jednak doznałam niesamowitego wzruszenia, gdy ją zobaczyłam. Poczułam się wtedy bardzo malutka.
Tego dnia była bardzo dobra widoczność i mogłam stamtąd zobaczyć łańcuch zaśnieżonych Alp.


Budynek sławnej La Scali nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Prawdopodobnie dlatego, że miałam jeszcze przed oczami katedrę i widok z jej dachu. Fasada opery pochodzi z 1946 r bo została ona zniszczona w czasie II wojny światowej. Wnętrze natomiast jest imponujące, szczególnie największa w Europie scena. Z braku funduszy, a także czasu, nie uczestniczyłam niestety w żadnym spektaklu.

Siedziałam natomiast w pizzerii, tuż koło opery i jadłam najlepszą chyba na świecie pizzę. Było olbrzymia, podana, chyba celowo, na niewielkim talerzu, a jej boki opadały na drewniany blat stołu. A ja byłam bardzo głodna.
Na kawę zostałam zaproszona do kawiarenki, która znajdowała się w Gallerii Vittorio Emanuele II. Wtedy zrozumiałam, co znaczy elegancki, wielki świat, bo galeria to olbrzymia szklana arkada w stylu "las belle epoqe", budowla niesamowicie wyszukana. Zwana jest przez mediolańczyków "salonem miasta", a przeze mnie została nazwana "salonem próżności". Patrząc na przechodzących tam ludzi, na bogactwo sklepów, elegancję kawiarni, poczułam niesamowitą materialną potęgę Mediolanu.


/Był to urywek z mojej książki pt: "Zwariowałam"./

Ciąg dalszy nastąpi...


wtorek, 16 lipca 2024

W Sierpcu nigdy nie byłam.... - z cyklu "Polska Nieznana"

                                                             Muzeum Wsi Mazowieckiej

A przecież Sierpc nie jest daleko od Warszawy. Na cały dzień mogłabym się tam przecież wybrać. Szczególnie w którąś letnią niedzielę. I zwiedzić w nim ten słynny sierpecki skansen w którym można zobaczyć dawną mazowiecką wieś. Muzeum Wsi Mazowieckiej to największy skansen na Mazowszu. Na 80 hektarach ustawiono kilkanaście tradycyjnych zagród, karczmę, kuźnię i drewniany wiatrak. A także studnie, kapliczki i gołębniki, założono sady i ogrody warzywne. Skansen przybliża dawne życie i pracę mieszkańców wsi mazowieckiej, pokazuje tradycyjne zajęcia oraz sposoby obchodzenia świąt.

Skansen był plenerem w kilku wspaniałych filmach: m.inn. "grał" Rozłogi w "Ogniem i mieczem" oraz Zaścianek w "Panu Tadeuszu".

W skansenie wielką atrakcją są cykliczne imprezy folklorystyczne, pokazy, zajęcia muzealne, wystawy sztuki i konkursy. Podczas letnich spotkań można spróbować tradycyjnych mazowieckich potraw i uczestniczyć w pokazach tworzenia rękodzieła. A tutejszy domowy chleb  z chrupiącą skórką, żur, kluski z serem i inne potrawy są podobno przepyszne.

W Muzeum Wsi Mazowieckiej są organizowane ogólnopolskie plenery malarskie. Ostatni taki plener odbył się w dniach 8-14 lipiec br. Uczestniczyła w nim /jak co roku/ moja wspaniała Przyjaciółka, którą nazywam Człowiekiem Renesansu, ponieważ nie tylko maluje, ale też rzeźbi, tworzy biżuterię, pisze, bierze udział w różnych inscenizacjach i rekonstrukcjach historycznych a także uczy malarstwa...

To oczywiście Joanna Rodowicz o której wiele razy pisałam na blogu a także w dwóch swoich książkach.

W czasie ostatniego pleneru w Sierpcu Joanna namalowała taki obraz.

A przesłała mi go MMS-em natychmiast po odłożeniu pędzla:


Wstyd mi, że nigdy nie byłam w Sierpcu. Chociaż Joanna każdego roku  informowała mnie o terminie pleneru i sugerowała, że znalazłoby się tam i dla mnie miejsce.

Myślę że udałoby mi się "przytulić" do jakiejś mazowieckiej chaty albo ogródka. Przecież też jestem z Mazowsza, a nawet z jego serca, bo z Warszawy.
/Chociaż historyczną stolicą Mazowsza jest Płock./

Muszę wreszcie kiedyś zmyć z siebie ten wstyd...
I pojechać do Sierpca...

sobota, 13 lipca 2024

Jakie są Wasze ulubione lektury?



           Takie liliowce zakwitly nam na dzialce...

"Dokopałam" się informacji jakie były ulubione lektury znanych osób:

Napoleon Bonaparte: Był zagorzałym czytelnikiem książek. Jego najulubieńszą lekturą były "Żywoty sławnych mężów" Plutarcha. 

Albert Einstein: Ulubionymi lekturami fizyka były: "Traktat o naturze ludzkiej" D.Hume'a, "Etyka" Spinozy. "Don Kichot" Cervantesa, "Analiza wrażeń E.Macha. Cenił też poezję Goethego.

Józef Piłsudski: Uwielbiał "Potop" Sienkiewicza, lubił wspomnienia J.Hamiltona na temat wojny rosyjsko-japońskiej. Cenił "Wojnę i pokój" L.Tołstoja oraz listy Napoleona. Jego ulubionym poeta byl Juliusz Slowacki.

Mao Zedong: Oprócz "Manifestu komunistycznego". który miał podobno przeczytać sto razy cenił dzieła Lu Xuna i mawiał że: "Czytając jego książki w nocy, często zapominałem o śnie".

Winston Churchill: Bardzo lubił "Wehikuł czasu" H.G Wellsa, "Kopalnie króle Salomona" H.R. Haggarda, "Exodus" L.Urisa. Cenił dzieła O.Wilde'a, B.Shawa, M.Mitchell. G.Orwella.

Józef Stalin: Wśród ulubionych lektur dyktatora był "Faraon" B. Prusa.

Margaret Thatcher: Tytuły wyjątkowo cenione przez Żelazną Damę to: "Droga do zniewolenia" F.Hayeka, "Bogactwo narodów" A. Smitha, "O wolności" J.S.Milla, dzieła W.Churchilla, dzieła historyczne R. Conquessa, A Robertsa i N.Stone'a.

John Kennedy: Lubił biografię "Lord Melbourne" D.Cecila. Spopularyzował powieść "Pozdrowienia z Rosji" I.Fleminga z serii o Jamesie Bondzie.

Ronald Reagan: Był fanem powieści Toma Clancy'ego /np. "Polowanie na Czerwony Pażdziernik"/. Zaprosił nawet autora do Białego Domu.. 

Joe Biden: W czasie poprzedniej kampanii wielokrotnie pytany o ulubioną ulubioną lekturę odpowiadał: "Ulisses" J. Joyce'a.

Elon Musk: Mówi, że książek nie czyta, ale je "pochłania". Chętnie sięga pod dzieła R.R. Tolkiena, L.Asimova, W.Isaacsona. Lubi "Superinteligencję" N.Bostgroma, "Autostopem przez Galaktykę" D.Adamsa.

Napiszecie coś na temat swoich ulubionych lektur?

Bo u mnie na pierwszym miejscu jest nieustająco "Mały książę"...

środa, 10 lipca 2024

Ruch drogowy dawniej i dziś...

To zdjęcie nie ma związku z poniższym tekstem. A może trochę ma...? Po prostu ostatnio spacerując po kładce przerzuconej przez Wisłę w Warszawie sfotografowałam płynące w wodzie drzewo. A płynęło sobie powolutku środkiem rzeki... I wiozło ptasich pasażerów...


Dawniej powszechny był ruch lewostronny. Decydowała o tym względy bezpieczeństwa. Jadąc lewą stroną drogi mijało się ludzi po prawej stronie. Łatwiej się wtedy było bronić prawą ręka przed potencjalnym atakiem ze strony nadjeżdżającego.

Starożytni Rzymianie i Grecy jeździli też raczej po lewej stronie, choć najchętniej poruszali się jej środkiem, We Włoszech jeszcze 120 lat temu wybór strony jazdy zależał od zarządzeń lokalnych władz, co wprowadzało chaos. 

Prawą stroną jeżdżono zwyczajowo w Rosji już na początku XVIII w.

Francja wprowadziła ruch prawostronny tuż po rewolucji. Przyjęto się jednak uważać, że to za rządów Napoleona upowszechniono nowe zasady ruchu.

W Austro-Węgrzech obowiązywał ruch lewostronny. Polacy z innych zaborów musieli po przekroczeniu granicy zmieniać swoje położenie na drodze.

W należącym co Wielkiej Brytanii Gibraltarze wprowadzono w 1929 roku ruch prawostronny, by nie doprowadzić do kolizji z kierowcami z Hiszpanii.

W Austrii i Czechosłowacji ruch lewostronny obowiązywał odpowiednio do roku 1938 i 1939.

Na Węgrzech będących w sojuszu z III Rzeszą ruch prawostronny wprowadzono w 1941 roku.

W Krakowie tramwaje jeździły lewą stroną do roku 1925. Wynikało to z infrastruktury pozostałej po Austro-Węgrzech.

Szwedzi, mimo oporu części społeczeństwa przeszli na ruch prawostronny 3 września 1967 r - nagła zmiana skutkowała sporą liczbą kolizji.

W Chinach do 1946 r obowiązywał ruch lewostronny.

Po zwycięstwie nad Japonią Amerykanie wprowadzili ruch prawostronny na Okinawie. Było tak od 1945 do 1978 roku. Potem władze japońskie przywróciły ruch lewostronny.

W tych krajach jeździ się obecnie lewą stroną: Irlandia, Guernsey, Jersey, Cypr, Botswana, Eswatini, Seszele, Lesotho, Malawi, Mauritius, Mozambik, Namibia, Seszele, Tanzania, Uganda, Zambia, Zimbabwe, RPA, Bangladesz, Bhutnan, Brunei, Hongkong, Makau, Indie, Indonezja, Surinam, Gujana, Jamajka, Japonia, Malediwy, Malezja, Nepal, Pakistan, Singapur, Sri Lanka, Tajlandia, Timor Wschodni, Australia, Fidzi, Kiribati, Nowa Zelandia, Papua - Nowa Gwinea, Samoa, Tonga, Tuvalu, Wyspy Salomona.

Szacuje się, że co czwarty kierowca na świecie jeździ na co dzień po lewej stronie drogi. Czyli PRAWA Górą!!!

Bardzo Was zanudziłam...?

niedziela, 7 lipca 2024

Słupy poczty polsko-saskiej, marzenie melomana i filmowy zamek - z cyklu " Polska Nieznana"

 Dzisiaj zapraszam Was w Góry Izerskie i w ich okolice...

                                         Słupy poczty polsko-saskiej

W czasach panowania dynastii Wettynów w Polsce pilną potrzebą było utrzymywanie sprawnej komunikacji między Warszawą w Dreznem. Korespondencja wagi państwowej wędrowała między dwoma stolicami trzy dni za pośrednictwem kuriera. Dyliżans potrzebował tylu dni na pokonanie 600 km dzielących obydwa miasta. Dla usprawnienie funkcjonowania tych połączeń z rozkazu króla Polski i elektora saskiego Augusta II Mocnego powołano pocztę polsko-saską. Od 1722 r zaczęto stawiać kamienne słupy milowe na pocztowym trakcie. Na każdym wyryto litery AR, monogram łacińskiego Augustus Rex /Król August/. Przykład takiego słupa dystansowego stoi na rynku w Lubaniu. Kolumny zdobią godła Rzeczypospolitej i Saksonii. Na jednej ze ścian słupa podano odległości do najważniejszych miast, położonych na trasach wybiegających z Lubania.

Marzenie melomana


W latach 50 XIX stulecia Lwówek Śląski stał się prawdziwą potęgą na koncertowej mapie Śląska, a nawet Europy. Wszystko za sprawą wielkich miłosników muzyki, księcia Konstantyna von Hohenzollern-Hechingen i jego żony Amalii. W 1851 roku pochodzący z Wirtembergii książę osiadł w odziedziczonym po matce pałacu w niedalekiej Skale, sprowadzając ze sobą własną orkiestrą symfoniczną. Po przeprowadzce, zgodnie z obowiązującą wśród ówczesnej arystokracji modą, zapragnął wybudować rezydencję zimową. I tak w Lwówku Śląskim wzniesiono klasycystyczny pałac, którego głównym, reprezentacyjnym pomieszczeniem była sala koncertowa. Z występami gościli w niej jedni z największych kompozytorów tamtej epoki: Liszt, Wagner i Berlioz. Obecnie w pałacu mieści się siedziba władz gminnych i powiatowych, więc sala koncertowa zamiast melomanom służy urzędnikom jako miejsce obrad a jedynym śladem po Hohenzollernach jest umieszczony nad wejściem kartusz herbowy księcia, trzymany przez stojące po bokach psy.
                                              
                                                      Zamek Czocha

                                      

Położony nad Jeziorem Leśniańskim pochodzący z I połowy XIII wieku zamek Czocha jest jednym z najpiękniejszych zamków w Polsce. W 1909 r znalazł się w rękach drezdeńskiego bankiera Ernsta von Guetschowa. Na jego zlecenie dokonano rekonstrukcji nadając obiektowi charakter romantycznej siedziby. I tak znajdują się w zamku elementy odpowiadające wyobrażeniom o wyglądzie "prawdziwej średniowiecznej warowni". Mury wieńczą kryte galerie, na dziedzińcu straszy otchłań studni "niewiernych żon", wiele tu tajemniczych zakamarków a wewnątrz stylowych komnat.
W roku 1952 zamek przejęło wojsko. W salach zamku nakręcono słynny przed laty film komediowy pt: "Gdzie jest generał?" . Czy ktoś z Was pamięta ten film ?. Bo ja pamiętam i z przyjemnością - jeśli tylko mogę - oglądam go po raz kolejny. A pamiętacie jak wspaniałe grała w tym filmie Elżbieta Czyżewska? Albo czy pamiętacie jak przez zamkowy most szedł pijany generał niemiecki a Niemcy krzyczeli żeby nie strzelać...?
A Zamek Czocha zwiedzałam kiedyś jako uczennica szkoły podstawowej w czasie kolonii letnich w Górach Izerskich właśnie...

czwartek, 4 lipca 2024

Znalezione

W starych kalendarzach i pismach znalazłam kilka trafnych maksym i stwierdzeń:

Na przykład takie:

                Ale najpierw sympatyczna panda:



1." Najlepiej rozmawia się samemu ze sobą. Przynajmniej nie dochodzi do nieporozumień". /Olga Tokarczuk/

2. "Koła rodzinnego nie tworzy się cyrklem". /Stanisław Jerzy Lec/.

3. "Życie jest wspaniałe, należy tylko spoglądać na nie przez właściwe okulary". /Aleksander Dumas ojciec.

4. "Potrzeba połączenia i wspólnoty jest podstawowa, tak samo jak potrzeba powietrza, wody i jedzenia" /Dean Ornish./

5. "Ale czy warto żyć, jeśli trzeba sobie odmawiać dobrych rzeczy? /Manuel Alfonso do Cadrala/

6. "Zawsze należy liczyć na najlepsze, ale być gotowym na najgorsze". /Jim Butcher/

7. "Nie ma nic stałego oprócz zmiany" /Heraklit z Efazu/

8. "Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach" / Maya Angelou/

9. "Ale najlepiej tak w las pójść i niczego nie zbierać, o niczym nie myśleć" /Wiesław Myśliwski/

10. "Aby słyszeć, należy milczeć". /Ursula K.Le Guin/

Zgadzacie się z tymi stwierdzeniami?

Bo ten przystojniak z tokijskiego ZOO chyba nie...😁



poniedziałek, 1 lipca 2024

Najstarsza warszawska cukiernia - z cyklu "Moja Warszawa".

 

Podobno pączki od Bliklego uchodziły za najlepsze w Warszawie. I w całej Polsce.... i na całym świecie...


Została otwarta w roku 1869 w budynku na Nowym Świecie 33.  I mimo, że w czasie Powstania Warszawskiego spłonęła doszczętnie wraz z budynkiem, to w trzy lata po wojnie wróciła do odbudowanej siedziby. Zmienił się tylko trochę adres na Nowy Świat 35.
Cukiernia założona przez Antoniego Bliklego na Trakcie Królewskim w Warszawie stanowi pomost między dawnymi a nowymi laty. Myślę, że znają ją wszyscy Warszawiacy, a także wiele osób spoza stolicy. 
I nawet jeśli ktoś nie spróbował pączków od Bliklego albo innych tutejszych pyszności, to z pewnością zatrzymał się przed wystawą, a może i wszedł do środka, aby obejrzeć stare fotografie, dokumenty i pamiątki związane z rodziną Blikle, bardzo dla niej ważne. 
O ich ekspozycję zadbał Jerzy Blikle, trzeci z kolejnych dziedziców firmy. Bo najpierw był Antoni, potem Antoni Wiesław, a potem Jerzy. A teraz właścicielem, czy też głównym udziałowcem jest Andrzej Blikle - profesor matematyki.
Założyciel cukierni Antoni Blikle miał 27 lat, gdy kupił maleńką cukierenkę. Powiększył ją kilka lat później, dołączając sąsiedni lokal po Księgarni Arcta. 
Dawny bywalec, stary aktor Klemens Roman tak pisał o tamtejszej Cukierni Bliklego: "Lokal cukierni podzielony był na trzy części. Pokój bezpośrednio od wejścia przeznaczony był dla dyrektorów prowincjonalnych. Już od wczesnego ranka dyrektorzy przesiadywali w lokalu, lustrując kandydatów do swoich teatrów na sezon zimowy. Młodzi aktorzy lokowali się w drugim pokoju od frontyu. Był jeszcze pokój bilardowy - tam również przesiadywaliśmy dla osiągnięcia pewnych informacji dotyczących dyrektorów... był on wypełniony do ostatniego miejsca /.../ pokoje były urządzone wedle ówczesnej mody, czyli secesyjnie, a więc kanapy były kryte pluszem, lustra w złoconych ramach, stoliki z marmurowymi blatami, gięte krzesełka, masywny bufet dla ciasta. Właściciel z przyjaciółmi siadywał często przy firmowym stoliku, obok kasy, w której królowała małżonka. Pańskie oko musiało mieć wgląd we wszystko, co działo się w cukierni".
A działy się rzeczy opisywane potem wiele razy w rozmaitych książkach i artykułach. Kawiarnia Bliklego była bowiem giełdą aktorską czy też nieoficjalnym biurem przedwstępnych rozmów i ostatecznego angażowania artystów przez dyrektorów teatrów.
A więc widywało się tam młodziutkie buzie debiutantek i debiutantów, poważne twarze znane z ról królów, a także amantów, słynnych komików i tragików. Cukiernia Bliklego była ówczesnym biurem pośrednictwa pracy. Różniła się od dzisiejszego biura także tym, że co pewien czas do pokoju, gdzie rozmawiano z kandydatem na aktora, przychodził kelner i podawał kawę z ciastkami. Mówił przy tym: "Mam polecenie od pana Bliklego, żeby was wspomagać do czasu engagementu".
Wypieki cukierni Bliklego i jej nastrój ściągały klientelę liczną, wierną i nie byle jaką. Bywali tam aktorzy tacy jak Stefan Jaracz czy Wanda Siemaszkowa: malarze - na przykład Julian Fałat czy Józef Chełmoński. Zaglądał Kazimierz Przerwa-Tetmajer, a pojawiał się też słynny erudyta Franciszek Fiszer.
Gdy firmę objął po ojcu Antoni Wiesław, zachował jej charakter. Wprowadził jednak nieco inne wyposażenie wnętrza- choćby piękne tapety czy eleganckie żyrandole.
Bywał w 1919 roku u Bliklego Ignacy Jan Paderewski, a rok później młody oficer Charles de Gaulle. A gdy w 1967 generał de Gaulle odwiedził Polskę, następny właściciel cukierni - Jerzy Blikle uczestniczył w obiedzie wydanym na cześć gościa w pałacu w Wilanowie. I wtedy generał powiedział mu, że nigdy nie zapomni pączków od Bliklego.

U Bliklego jedli pączki: Reymont, Boy-Żeleński, Sienkiewicz, Żeromski, Leszczyński, Solski, Osterwa, Frenkiel, Zelwerowicz, Dunikowski, Sygietyński. Wymieniłam tylko wybitnych artystów, ale artystek i wybitnych kobiet było równie dużo. 
Rodzina Blików miała zamiłowanie do sztuk pięknych. Prawie wszyscy jej członkowie malowali rzeźbili, grali na fortepianie, pisali wiersze po polsku i francusku, chociaż te artystyczne zapędy traktowali z przymrużeniem oka.

Po kilku spokojnych latach przyszła wojna i okupacja.
W pierwszych miesiącach po kapitulacji Warszawy ludność przychodziła do cukierni Bliklego na chleb z marmoladą i zbożową kawę. W pierwszych latach po zakończeniu wojny - po chleb z wędliną i coś gorącego.
W czasie wojny Jerzy Blikle wspomagał paczkami  żywnościowymi uwięzionych w obozach jeńców i więźniów Pawiaka.

A dzisiaj Cukiernia Bliklego to jeden dość duży pokój z lustrami i zdjęciami rodu Blikle. Jest tam zaledwie siedem małych stolików.
W ostatnim czasie Blikle specjalizuje się w tortach dla dzieci.

Tekst ten znajduje się w mojej książce "Moje warszawskie zwariowanie".

piątek, 28 czerwca 2024

Słodko z domieszką goryczy /cześć ostatnia/ - z cyklu "Moja Warszawa"

Tak wyglądała fabryka Wedla na warszawskiej Pradze w roku 1939. /Widok od Parku Skaryszewskiego/.


Jan Wedel - sam oszczędny i mało wylewny - stworzył firmę, w której pracownicy czuli się jak u siebie w domu. Wzniósł budynek mieszkalny dla robotników przy fabryce. Dla kadry kierowniczej wybudował zaś ekskluzywny dom przy ul. Puławskiej. Sam mieszkał w pobliżu - przy ul. Narbutta. Wprowadził w firmie programy socjalne i zapomogowe. Nie szastał pieniędzmi na lewo i prawo ale opłacał szkoły dzieciom swoich pracowników i ich wesela. Pokrywal tez koszty pogrzebów swoich pracownikow. Stworzył "Lex E.Wedel", które pozwoliło zatrudnionym na spłacanie kredytów mieszkaniowych na bardzo dobrych warunkach. 

Jan Wedel dokarmiał bezdomnych, wspomagał domy dziecka i hospicja. Razem ze swoją partnerką Michaliną Czarnecką stworzył specjalne programy zapomogowe dla dzieci swoich pracowników.

Firma stała się biznesowym gigantem. Zakupiono flotę samochodową, samolot, ktorym dostarczano produkty m.inn do Japonii i USA. Stworzono też specjana lodówkę, która pozwalała na dostarczanie produktów  jak najlepszej jakości.

W Parku Skaryszewskim i w centrum Warszawy postawiono pionierskie automaty z produktami firmowymi "E.Wedel".

Jan Wedel zasponsorowal postawienie pomnika Ignacego Paderewskiego, który znajduje się w Parku Ujazdowskim. Był znany z miłości do sztuki. I wspierał wielu artystów. Na jego zamówienie Zofia Stryjeńska namalowała w klatce domu przy ul. Puławskiej "Taniec Zbójnicki". Jest tam do dzisiaj.

Firma " E.Wedel" miała swoje sklepy także we Lwowie, Łodzi, Poznaniu, Wilnie, Paryżu i w Japonii.

Wszystko to skończyło się wraz z koszmarem II wojny światowej. Gdy Niemcy wkroczyli do Warszawy udali się do pochodzących z Niemiec protestantów. Tymczasem ani Wedel ani większość  zakorzenionych w Warszawie rodzin pochodzenia niemieckiego nie była zainteresowana współpracą z okupantem. 

Jan Wedel nie podpisał reichlisty, więc Niemcy zabrali mu ponad 60% produktów. Dzięki wielkiej zaradności zachował jednak dużą ilość deputatu czekoladowego, co pozwoliło na przeżycie pracownikom, którzy sprzedawali wyroby czekoladowe na mieście, głównie na pobliskim Bazarze Różyckiego.

W fabryce toczyła się działalność konspiracyjna.

Po Powstaniu Warszawskim Jan Wedel razem z Michaliną tak jak inni mieszkańcy zrujnowanej stolicy zostali wypędzeni do  obozu Dulag 121 w Pruszkowie. A z obozu wrócili praktycznie do niczego.

Po wojnie prezydent Warszawy Marian Spychalski zatrudnil wprawdzie Jana Wedla w fabryce na stanowisku doradcy fachowego, ale bardzo szybko dano mu do zrozumienia, że jego obecność nie jest mile widziana. Wkrótce bramy fabryki zamknęły się przed nim na zawsze. Jego nieruchomości uległy zniszczeniu, tak jak olbrzymia część zabudowy Warszawy. A do tych, które ocalały nie miał prawa wstępu. Ostatecznie przydzielono mu łaskawie kawalerkę w domu przy ul. Szpitalnej. W tym, który wybudował jego ojciec Emil.

Firmę "E.Wedel" znacjonalizowano a w 1949 roku i  zmieniono nazwę na "ZPC 22 lipca".

Jeszcze wiele lat widywano Jana Wedla siedzącego na ławeczce w Parku Skaryszewskim. Zawsze siadał tak aby mieć przed oczami swoją fabrykę.

A kiedy umarł w 1960 roku to na jego pogrzeb na cmentarzu ewangelickim przybyły tłumy.....bo..."umarł dobry człowiek".

Na ścianie jednego z domów na Pradze przy Alei Emila Wedla zostało umieszczone zdjęcie Emila, łącznika pokoleń, syna Karola który przyjechał z Turyngii do Warszawy i założył firmę czekoladową  i ojca Jana, który firmę rozwinął.


Tekst ten znajduje się w mojej książce pt: "Moje warszawskie zwariowanie".

wtorek, 25 czerwca 2024

Słodko z domieszką goryczy /część pierwsza/ - z cyklu "Moja Warszawa"

Podobno książę Franciszek Drucki-Lubecki miał przewidywać, że protestanci niemieccy staną się wzorowymi mieszkańcami Warszawy i wielkim patriotami. Ta przepowiednia sprawdziła się całkowicie.

Rodzina Wedlów przybyła do Warszawy z Turyngii w 1845 roku. Karol Ernest Wedel zaczął swoje dzieło od otwarcia malutkiej kawiarni przy ul, Miodowej. Obok niej otworzył niewielką fabrykę czekolady. Znajdowała się ona na tyłach dzisiejszej "Honoratki", która jest najdłużej działającą kawiarnią w Warszawie. Pamięta ona wizyty samego Fryderyka Chopina. 

Następcą Karola Wedla był jego syn Emil. Wszedł on odważniej w świat biznesu i rozwinął przedsięwzięcie swojego ojca, które dostał w prezencie ślubnym, rozbudowując pod koniec XIX wieku fabrykę wyrobów czekoladowych przy ul. Szpitalnej. Zatrudnił kilkudziesięciu pracowników.

Wedlowie z chwilą przybycia do Warszawy posiadali już swoje produkty takie jak czekolada pitna czy batony czekoladowe, dlatego stworzyli w krótkim czasie znak towarowy istniejący do dziś - "E.Wedel". Chodziło przede wszystkim o ochronę własnych wyrobów przed kradzieżą pomysłów.


Firma E.Wedel zaczęła zdobywać popularność, mimo że w Polsce była już dość silna konkurencja. Wedlowie mieli jednak wizję. Dokładnie wiedzieli, jak ich firma ma wyglądać i w jakim kierunku powinna się rozwijać. . W pobliżu fabryki na Szpitalnej wybudowali przepiękną secesyjną kamienicę. Na parterze ulokowali "Staroświecki sklep", który istniej do dziś w niezmienionej formie /na zdjęciu wyżej/. W przedwojennej Warszawie takie kawiarnie były bardzo mile widziane, bo mieszkańcy stolicy uwielbiali życie kawiarniane. Takich staroświeckich sklepików-kawiarenek pachnących czekoladą miał Wedel w w Warszawie cztery. Potem powstały w innych miastach Polski.

Na drogę międzynarodowego sukcesu wprowadził firmę syn Emila - Jan. Był on postacią niezwykłą Po zrobieniu doktoratu z chemii spożywczej na uniwersytecie szwajcarskim we Fryburgu objął rodzinną firmę. Podobno Jan był człowiekiem o wielkiej charyzmie i nadzwyczajnym wyczuciu biznesowym.

Olgierd Budrewicz w książce "Opowieść pachnąca czekoladą" opisuje Karola Wedla jako osobę bardzo konserwatywną. Miał on uważać, że szarżowanie w biznesie jest niebezpieczne. Emil podążał śladami ojca. A Jan firmę zrewolucjonizował. Przeszedł wszystkie szczeble - zaczął od pracy na linni produkcyjnej, a skończył na kreowaniu nowych technologii, produktów i biznesów niezwiązanych z czekoladą. I chociaż pracę w firmie rozpoczął mając 38 lat, to wniósł do niej wielką wiedzę, którą nabył w czasie swoich licznych międzynarodowych podróży.W czasie długiego pobytu w USA zafascynował się naukowym podejściem do organizacji pracy, awansu w firmach i programu motywacyjnego. Poznane nowinki wprowadził potem we własnej firmie.

Po śmiercie ojca, w wieku 45 lat stał się właścicielem firmy. Wbrew niepomyślnej koniunkturze zaczął budować fabrykę przy ulicy Zamoyskiego w Warszawie. Budowę ukończono w roku 1931. Po początkowych trudnościach firma zaczęła prężnie działać. Przyjmowano pracowników. Na początku płacono im niewiele, stosując system motywacyjny. Z każdym rokiem zwykłym pracownikom pensje wzrastały o 10%. Za wyjątkiem oczywiście przypadków szybkich awansów i związana z tym znaczną podwyżką uposażenia. Na każde Boże Narodzenie i Wielkanoc pracownicy otrzymywali premie. Jan Wedel zminimalizował też ciało administracyjne. Był. na przykład jeden dyrektor finansowy i  jeden dyrektor do spraw produkcji. Firma miała przynosić zysk, produkować i rozwijać się, a nie budować administrację. Wkrótce firma "E.Wedel" stała się najnowocześniejsza w kraju i pozostawiła konkurencję w tyle.



Ciąg dalszy nastąpi...

Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam...

71 urodziny Warszawskiej Starówki - część pierwsza

W dniach 19-21 lipca br obchodziliśmy w stolicy 71 urodziny odrodzonej Warszawskiej Starówki. W sobotę /20 lipca 2024 r./ - jako ze należę d...