środa, 30 stycznia 2019

Pantofelek Krystyny



Kiedyś Krystyna zapytała mnie mailem: „Napiszesz coś o mojej książce na swoim blogu”? Ale nie śpiesz się, bo książka jest jeszcze w druku”. I przesłała mi książkę w pliku.

"Oczywiście, że napiszę" – odpisałam.

Przecież o dwóch poprzednich książkach też pisałam. Byłam nimi zachwycona. Czytałam je kilka razy, wracałam do poszczególnych rozdziałów, potem akapitów, a potem brałam je tylko do ręki i odkładałam po chwili na półkę na której trzymam rzeczy najbliższe memu sercu.

I teraz nie wiem co mam napisać. To znaczy wiem, ale nie znajduję odpowiednich słów. Bo gdybym miała o tej książce coś powiedzieć to użyłabym słów pięknych ale najprostszych. Takich których się często używa gdy komuś coś bardzo się spodoba.

Ale jak to wyrazić na piśmie, żeby nie było banalnie???

To może zacznę od tego, że Krystyna jest moją mentorką.

Bo gdy na stare lata zwariowałam i wyszłam ze swoim pisaniem z „szuflady” i zaczęłam pisać blog, potem umieszczać teksty na portalu pisarskim, portalu podróżniczym i wreszcie „dorobiłam” się swojego kącika na portalu pisarze.pl to Krystyna była mi osobą najbliższą. 

To ona pierwsza zaczęła fachowo oceniać moje bardzo osobiste teksty na portalu pisarskim. To ona namówiła mnie abym najlepsze z nich wysyłała na portal pisarze.pl. To ona wreszcie jako jedna z pierwszych zasugerowała mi pisanie książek. I to ona napisała recenzje do moich dwóch pierwszych książek i słowo wstępne do książki o Warszawie.

Jestem jej za to niewyobrażalnie wdzięczna.

Tylko jak ja po tym wszystkim mam napisać obiektywną recenzję ostatniej książki Krystyny.?

Jeden z miłośników Kazimierza Dolnego – nieżyjący już Konrad Bielski w niewielkiej książeczce pt: „Spotkania z Kazimierzem” napisał na jej końcu że „ ...łamie pióro”. Bo nie znajdywał już słów aby opisać urok tego miasteczka.

I ja przy recenzowaniu książki Krystyny powinnam napisać , „że też pióro łamię”, ale nie zrobię tego. Bo to by oznaczało, że nic więcej nie napiszę.

A ja chciałabym napisać o wielkiej kulturze słowa. O jego delikatności, urodzie, barwach, odcieniach. O spokoju i zrozumieniu tematów i problemów o których pisze Krystyna. O idealizmie i jego zderzeniu z prozą życia. O tym jak trudno mają w życiu młodzi, pełni zapału ludzie o pięknych duszach i gorących sercach. Tak jak bohaterka opowieści od której wzięty został tytuł książki.

Ale to tylko jeden z poruszonych problemów.

A w każdej z dwudziestu sześciu opowieści Krystyny poruszony jest inny problem.

Historie, które opisuje Krystyna są ponadczasowe, a jednocześnie doskonale osadzone w dzisiejszym życiu.

Historie te to taki balsam na przeciętne życie przeciętnego człowieka.

Bo Krystyna, która z wykształcenia jest psychologiem doskonale wie jaki potrzebny jest balsam na dzisiejsze trudne czasy.

To taki leciutki pantofelek który zgubił Kopciuszek uciekając z balu.

Z tą tylko różnicą że ten pantofelek Krystyny pasuje do wielu skromnych, wrażliwych, mądrych i lubiących czytać piękne książki „Kopciuszków.”

Książka Krystyny Habrat pt: „Dziewczyna pląsająca w jednym pantofelku” to wyjątek w najlepszym znaczeniu tego słowa. A jest to już szósta książka Krystyny.

Krysiu – bardzo Ci dziękuję za tę piękną lekturę.
------------------------------------------------------------
P.S. Książka została wydana w Wydawnictwie "Białe Pióro".

http://ksiegarnia.wydawnictwobialepioro.pl/glowna/251-dziewczyna-plasajaca-w-jednym-pantofelku.html?fbclid=IwAR3YGV7-HkPbpeSUzQEZ1e3M2jWhIKpHmiN

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Legenda Majów o kolibrze ...

Niektórzy z Was pamiętają może że napisałam kiedyś bajkę-niebajkę pt: „Bo takie jest życie”. Została ona umieszczona w zbiorze bajek pt: "Z bajką przez pokolenia". Od tego czasu zaczęto mnie zapraszać na różne „bajkowe wydarzenia”. I na jednym z takich spotkań otrzymałam w prezencie kilka książek zawierających bajki międzykulturowe. Oto jedna z takich książek.

W tej książce znajduje się taka bajka meksykańska:

Przepisuję dokładnie zgodnie z tłumaczeniem Katarzyny Frąckowiak z Ambasady Meksyku w Polsce:
Najstarsi, tj. najbardziej światli Majowie opowiadają, że kiedy bogowie stworzyli już cały świat, każdemu zwierzęciu, drzewu i kamieniowi przeznaczyli specjalne zadanie. Gdy jednak skończyli swą pracę, zdali sobie sprawę z tego, że właściwie nie ma na świecie nikogo, kto by przekazywał ich myśli z miejsca na miejsce.
Nie było już gliny ani kukurydzy, by ulepić kolejne zwierzę, wzięto więc specjalny kamień – jadeit i wyrzeźbiono z niego malutką strzałę.
I tchnęło w nią życie i strzała odleciała w kierunku chmur. A że była strzała żywym stworzeniem, bogowie nazwali ją kolibrem.
Aztekowie i Mexicas uznawali kolibry za waleczne i dzielne stworzenia. Podziwiali je, gdyż pomimo ich niewielkiego rozmiaru, wykazywały niewielkie zacięcie w przemierzaniu świata.
Ich piękno, tj. kolor ich piór i delikatność były szczególnie podziwiane.
Koliber był tak drobny, lekki, że mógł z łatwością zbliżyć się do najbardziej delikatnych kwiatów i nie poruszyć nawet jednego ich płatka; piórka kolibra błyszczały w słońcu jak kropelki deszczu i mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.
Ludzi próbowali schwytać tego pięknego ptaka, by z jego piór zrobić sobie ozdoby. Wtedy bogowie rozgniewali się na ludzi i zagrozili: „Jeśli ktokolwiek z was ośmieli się zabić kolibra zostanie ukarany śmiercią”.
To dlatego nikt nigdy nie widział kolibra ani w klatce ani w ręku człowieka. I tak ten niezwykły ptak mógł dostarczyć ludziom wiadomość od bogów: „Koliber będzie też przekazywała z miejsca do miejsca myśli i życzenia i ludzi”.
Zatem jeśli ktoś życzy ci dobrze, koliber weźmie to życzenie i przyniesie ci je w darze."

Prawda że piękne?
Aż szkoda że to tylko bajka.
Chociaż…..mnie dobre wiadomości przynoszą na działkę różne ptaki… no bo kolibrów u nas nie ma.
A jakie ptaki przylatują z wiadomościami do Was???

Poniżej rysunek kilkuletniego dziecka do tej bajki:


sobota, 26 stycznia 2019

Pomnik



Tekst ten dedykuję Joannie Rodowicz, którą nazywam Człowiekiem renesansu
Joanna naprawdę potrafi stworzyć wszystko. A ostatnio stworzyła przepiękne popiersie swojego stryja – Jana „Anody” Rodowicza. - Pomnik został próbnie odsłonięty w dniu 7 stycznia 2019 roku o godzinie 12.00 przed Ministerstwem Sprawiedliwości w Alejach Ujazdowskich w Warszawie.

Posłuchaj Joanno….chociaż na pewno o tym wszystkim wiesz...


                            / Zanim doszłam do Królikarni - zrobiłam jej zdjęcie/

W dniu 16 grudnia 2018 otwarto w Muzeum Rzeżby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie wystawę pt: Pomnik/Monument – Europa Środkowo-Wschodnia 1918-2018.
Już sam tytuł wystawy mówi wiele, ale ponieważ zwiedzałam ją w dniu 23 stycznia br. postaram się napisać na jej temat parę słów.

Ale zacznę może od samego Muzeum Rzeźby. Jak wiesz jest ono umieszczone w tzw. Królikarni przy ul. Pulawskiej. Położony na skarpie pałacyk zwany Królikarnią otoczony jest pięknymi starymi drzewami i rzeżbami pochodzącymi z bogatej kolekcji Muzeum Narodowego. Sama Królikarnia jest filią Muzeum Narodowego.

A zachowana nazwa pałacyku pochodzi z czasów gdy Król August II prowadził tu hodowlę królików.

Budynek i jego historia wymagają jednak osobnego tekstu, więc wspomnę tylko, że w czasie II wojny światowej pałacyk uległ zniszczeniu. I że w czasie Powstania Warszawskiego toczyły się w nim i w jego ogrodzie walki. Spłonęła wówczas stojąca obok kuchnia /owalny budynek wzorowany na grobowcu Cecylii Metelli/, zrujnowany został taras z grotą, zniszczony ogród.

Pałacyk odbudowano w 1965 roku i przeznaczono na siedzibę słynnego rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego. A po jego śmierci urządzono w Królikarni Muzeum Rzeźby.

I w tym muzeum mają miejsce bardzo ciekawe wystawy i spotkania z artystami. A w otaczającym go parku odbywają się różne happeningi, albo po prostu spotykają się ludzie w różnym wieku, rozmawiają albo tylko odpoczywają na rozstawionych na trawnikach leżakach i piją kawę przyniesioną z przemiłej muzealnej kawiarenki.


Jak piszą organizatorzy wystawy Pomnik/Monument
„Pomniki tworzą krajobraz naszych wartości. Upamiętniają mężów stanu, bohaterów i ofiary wojen, reprezentują specjalnie respektowane wartości. Są używane jako narzędzia konstruowania zbiorowej tożsamości. Wraz ze zmianami granic i porządków politycznych pomniki minionej epoki burzy się, przerabia i przemianowuje”.

Na wystawie w Muzeum Rzeźby zaprezentowano biografie ponad dwudziestu monumentów począwszy od wyłonienia projektu, poprzez powstanie i użytkowanie, po rozgrywające się wokół pomników spory, zniszczenie, zapomnienie i rozkład.

I tak na wystawie przedstawiono historię nieodsłoniętego nigdy na Placu na Rozdrożu w Warszawie pomnika Józefa Piłsudskiego,



a także powstawanie Pomnika Czynu Powstańczego dłuta Xawerego Dunikowskiego na Górze Świętej Anny.

Wiele miejsca poświęcono pomnikowi, który miał przetrwać wieki. A był to stojący w Pradze i ważący 17 tysięcy ton największy w Europie pomnik Józefa Stalina. Pokazano jego powstawanie i burzenie.

Pokazano powstawanie Kompleksu Memorialnego w Twierdzy Brześć ...a także tworzenie słynnego Projektu Oświęcimskiego…

I Pomnik Poległych Stoczniowców 1970 roku, który  odsłonięto w Gdańsku zgodnie z planem dopiero 16 grudnia 1980.

Udało mi się zrobić na wystawie kilka zdjęć.

Niestety nie są wyraźne.


Na tym drugim zdjęciu przedstawione jest odsłonięcie pomnika
Wyobraźcie sobie że za tymi zasłonami stoi pomnik.

Mówi się, że odsłonięcie pomnika jest dla publiczności momentem wzruszającym. Odbywa się to z reguły przy akompaniamencie wybitnego utworu muzycznego czy znanej pieśni. Kompozytor Krzysztof Penderecki skomponował aż trzy utwory przeznaczone na uroczystości odsłonięcia pomników.

Odsłonięcie pomnika jest jednak największym wzruszeniem dla jego twórcy. Prawda Joasiu??? Napiszesz coś o tym???
----------------------------------------------------------------------

I jeszcze bardzo osobiste wspomnienie:

Nie miałam jeszcze czterech lat. Musiało to być lato bo w cieniutkiej kretonowej sukience z falbankami, z kokardą we włosach i w za dużych sandałkach po starszej siostrze siedziałam na brudnej, pełnej kawałków mokrej gliny i gipsu podłodze pracowni rzeźbiarskiej. Patrzyłam na ubranego w szary fartuch tatę, który stał wysoko na rusztowaniu i rękami pełnymi gliny nadawał kształty jakimś postaciom, które były drucianymi szkieletami.
Zapamiętałam, że tata był i jednocześnie go nie było. Nie widział nikogo i niczego. Tworzył jakiś pomnik......”

/Gdy parę dni temu wróciłam z wystawy o której piszę rozpoznałam miniaturę tego jakiegoś pomnika na jednej z półek w moim pokoju./

A pracownia rzeżbiarska którą zapamiętałam znajdowała się na parterze kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 45. Teraz jest tam Pijalnia Czekolady Wedel.
----------------------------------------------------------------------

Joasiu – bardzo Ci dziękuję.

Za wszystko. Za Twoje obrazy, rzeżby, inscenizacje różnych wydarzeń historycznych, piękną bizuterię, projekty scenograficzne, działalność pedagogiczną, piękne pisanie... . Także za to, że znalazłaś kiedyś czas aby napisać recenzję mojej książki o Warszawie.

czwartek, 24 stycznia 2019

W Krainie Łemków /IX/ - takie różne wspomnienia

Leży sobie kichający i słaby człowiek w łóżeczku /babcia też człowiek/ i wspomina:

1,

Jutro pójdziemy na tamtą górę...!!!

2,

A w tym samym czasie po lesie chodzil sobie duch Stokrotki

3.

Kawiarenka "Spóżniony słowik" znajduje się w Nowym-Sączu. Chyba za bardzo się spóżniliśmy bo była zamknięta...
4.

Spacery w deszczu też były pełne kolorów...

5.
Prawda, że sliczne te drewniane ludziki??? To chyba byli aktorzy z teatrzyku kukiełkowego...
6.

Czy ktoś z Was czuje się czasami tak jak ta zawalona chałupa? Bo ja bardzo często,,,



7.

Wygodne miejsce do odpoczynku, prawda?

8.

Czasami dobrze jest "pójść w świat". Zgadzacie się ze mną???

9.

A to oczywiście Najpiękniejsze Góry Świata czyli Tatry 

10.
                                   
                                          Zauważyliście tego kościotrupa w wieży zamkowej???

11.
                                         
                                                      A jak nazwalibyście to zdjęcie???

Czy któreś zdjęcie zasługuje na wyróżnienie??? Czy też wszystkie są beznadziejne???

wtorek, 22 stycznia 2019

Pochwalę się młodszą uzdolnioną koleżanką...


Poznałyśmy się ponad 6 lat temu na portalu pisarskim. Potem zaczęłyśmy bywać na swoich blogach. A potem zaczęłyśmy prawie jednocześnie pisać książki. Byłyśmy ciągle w kontakcie mailowym, blogowym, facebookowym i czasami telefonicznym...

Na promocję jej pierwszej książki byłam zaproszona do przytulnej, pełnej książek kawiarni na warszawskim Powiślu. Tam się poznałyśmy osobiście…. A ja przyniosłam jej na przywitanie bukiecik stokrotek.

Rok później spotkałyśmy się na kawie w pobliżu Placu Unii Lubelskiej. I ona przywiozła mi w prezencie belgijskie czekoladki i różne przyprawy w malutkich słoiczkach.

A potem zrobiłam Agnieszce niespodziankę, bo przyjechałam na promocję jednej z jej książek do biblioteki w Miasteczku, czyli w Kazimierzu-Dolnym. Jej zaskoczenia i uśmiechu gdy mnie zobaczyła czekającą w drzwiach biblioteki nigdy nie zapomnę. No a potem oczywiście poszłyśmy na kawę do słynnej ze wspaniałych kogutów kazimierskiej piekarni.

A potem przyszłam na promocję jej kolejnej książki pt:„Witraż”w kawiarni artystycznej „Kawa-Łyk-Sztuki” na ul.Marszałkowskiej.

Za każdym razem wzruszenie odbierało mi głos.

Jestem pewna, że gdy spotkamy się znowu to przez długi czas będziemy siedziały naprzeciwko siebie nie mówiąc zupełnie nic. Bo tyle się w naszych głowach będzie kotłowało myśli, że nie będziemy wiedziały od czego zacząć.

Kiedyś jechałam z Drohiczyna w kierunku Siemiatycz. Napisałam jej o tym. A ona mi zaraz odpisała, że musiałam przejeżdżać tuż koło jej domu.
I żałowała że jej wtedy tam nie było…

Bo Agnieszka to taka istota brukselsko -podlaska.
Mieszka w Brukseli bo tam jest jej serce, a ciągle wraca na Podlasie bo tam zostawiła duszę i swoich Rodziców.

Parę dni temu dowiedziałam się, że Agnieszka Korzeniewska – bo o niej mowa – stała się pisarką międzynarodową. Jej pierwszą książkę o emigracji, którą wydała pod tytułem „Zabiorę Cię jesienią do Brukseli’ wydano w języku francuskim. Tak wygląda wydanie polskie i francuskie:





Ale ja jeszcze może zacytuję urywek z ostatniej książki Agnieszki pt: „365 dni mocy”
22 stycznia – 22 dzień roku
Twój sprzymierzeniec
Spróbuj zbudować przyjażń z kimś, kto Cię nigdy nie zawiedzie.
Tym kimś jest Twoje, pewne siebie Ja.
Szukasz sprzymierzeńca - znajdź go w sobie.
"Zaczarowana codzienność" Agnieszka Korzeniewska


Agnieszko – czy nie uważasz, że następnym razem powinnyśmy spotkać się w kawiarni „Roma” na rogu ulicy Artura Grottgera i Belwederskiej....?  Tuż obok był mój dom rodzinny a i Ty znasz tę ulicę bo przecież też tam kiedyś mieszkałaś... A potem zabiorę Cię na spacer po Łazienkach Królewskich…

Niech no tylko zakwitną kasztany….!!!


Agnieszko – jestem z Ciebie dumna...!!!!!

niedziela, 20 stycznia 2019

Pojechałam do Żyrardowa...


Jechałam z mieszanymi uczuciami…

Bo znałam już przepiękny Zamość, który jest miastem idealnym. Na wszelki wypadek przypomnę, że miasto idealne to pojęcie urbanistyczne z okresu renesansu, wywodzone często z wyobrażeń estetycznych i oznacza takie miasto, które podporządkowane jest czynnikom gospodarczym, społecznym i politycznym. 
Inaczej mówiąc w mieście idealnym wszystko stoi na odpowiednim 
miejscu i jest dostosowane do odpowiednich potrzeb.


Co w Żyrardowie, który nie jest miastem renesansowym bo powstało w II połowie XIX wieku może świadczyć o tym że jest on nazywany drugim idealnym miastem w Polsce???
Przede wszystkim jego funkcjonalność. No i miasto idealne powinno leżeć nad rzeką. A Żyrardów leży nad rzeką o śmiesznej nazwie Pisia Gągolina.
Żyrardów to miasto industrialne. Krajoznawcy twierdzą, że to nieodkryta perła dziedzictwa poprzemysłowego.

A więc zwiedziłam XIX wieczne miasteczko, które w 95% zachowało swoją zabudowę i postindustrialny urok. I dlatego nazwane jest Drugą Łodzią albo Polskim Manchesterem.

A co produkowało się w Łodzi czy w brytyjskim Manchesterze.? No przecież dobrze wiecie.

Ale zanim zabiorę Was na wycieczkę to napiszę, że XIX-wieczną osadę pofabryczną Żyrardowa doceniono wreszcie w 2012 roku, kiedy to rozporządzeniem Prezydenta RP została ona uznana za pomnik historii.

No to idziemy…a ja będę po drodze nudzić...

Trzeba zacząć od tego, że historia Żyrardowa zaczęła się dokładnie w roku 1883. Wtedy to w osadzie Ruda Guzowska powstała Fabryka Wyrobów Lnianych. Pierwszym dyrektorem fabryki mianowano francuskiego inżyniera i wynalazcę m.inn. maszyny do przędzenia lnu - Filipa de Girarda. I to od niego pochodzi obecna nazwa miasta.

W 1887 roku zakłady zostały wykupione przez dwóch Niemców - Karola Hiellego i Karola Dittricha. Rozbudowali oni nie tylko fabrykę, ale również osadę fabryczną. Powstało m.in. osiedle robotnicze, pralnia, szpital, szkoły, resursa (placówka kulturalna, klub towarzyski) i kościół katolicki. Wszystko wybudowano z czerwonej cegły.


Wszystkie te obiekty skupione są wokół placu zwanego dziś Placem Jana Pawła II. Przed Placem góruje kościół zbudowany wg. projektu 
Józefa Piusa Dziekońskiego z 3 milionów sztuk czerwonej cegły z cegielni w pobliskich Radziejowicach. Fundatorem kościoła był drugi właściciel fabryki Niemiec Karl Dietrich. Jest to jedna z największych ceglanych świątyń na Mazowszu.

Na placu znajduje się Ochronka z 1875 roku – jest to jedna z pierwszych placówek opiekuńczo-wychowawczych w Królestwie Polskim i Dom Ludowy im. Karla Dittricha pełniący funkcję domu kultury przeznaczonego dla robotników żyrardowskiej fabryki.
W pobliżu znajduje się Resursa – placówka kulturalna urządzona na wzór klubów angielskich a także budynek dawnej Kręgielni. Dwa ostatnie budynki były używane przez właścicieli fabryki i ich rodziny.

W samym centrum Żyrardowa w parku stoi willa reprezentacyjna Karola Dittricha juniora. W holu willi można podziwiać namalowaną na ścianie panoramę przemysłowego miasta Żyrardowa z 1899 roku widzianą z lotu ptaka. Dwaj malarze którzy ją namalowali podpisali się odciskami swoich kciuków umazanych w farbie - inaczej mówiąc zostawili na obrazie swoje linie papilarne.




Zwiedzaliśmy nieczynną już Fabrykę Wyrobów Lnianych. Tam w czasie opowieści o niesamowicie ciężkiej pracy kobiet obsługujących jednocześnie kilka maszyn produkujących wyroby lniarskie przewodnik włączył nam jedną taką bardzo starą maszynę. Hałas był niewyobrażalny. A przecież w hali było 200 maszyn z których co najmniej połowa pracowała gdy fabryka była czynna. Kobiety przy takiej pracy traciły słuch. A pracowały codziennie po 12-14 godzin...

Opowiedział nam także o pierwszym w świecie Strajku Kobiet. Był to tzw. Strajk Szpularek. Gdy w kwietniu 1883 roku obniżono części robotnic dniówki doszło do strajku. Do strajku dołączyli się mężczyżni. Wtedy przyjechali na koniach kozacy -Żyrardów był w zaborze rosyjskim - zaczęli strzelać do strajkujących. Zginęło kilkanastu robotników. Część została aresztowana. Na szczęście właściciel fabryki Karl Dittrich spełnił podstawowe żądania strajkujących i przywrócił ich do pracy.

Właściciel fabryki miał wtedy powiedzieć że: „Kapitalizm zadaje rany, kapitalizm musi je też leczyć”.

I jeszcze…

Żyrardów miał swojego piewcę. Był to urodzony w tym mieście potomek czeskich emigrantów Paweł Hulka-Laskowski. Był filozofem, religioznawcą, pisarzem i tłumaczem. Mieszkał w Żyrardowie w typowym robotniczym domu z II połowy XIX wieku. Miał za sąsiadów robotników i prządki z Fabryki Lnu. 
Tu napisał wspomnieniowo-reportażową książkę pt: „Mój Żyrardów” i inne dzieła. 
I tu dokonał jako pierwszy przekładu na język polski „Przygód dzielnego wojaka Szwejka” Jarosława Haska. Przekład został wydany w 1931 roku.


Mogłabym jeszcze długo pisać o Żyrardowie i o jego wybitnym piewcy.
A także o kapitalistach, którzy to miasto stworzyli.

... bo Żyrardów to naprawdę bardzo ciekawe miasto. 

A stare fabryki i przędzalnie niedawno odnowiono i przeznaczono na tzw. lofty. Podobno bogaci mieszkańcy Warszawy kupują tam olbrzymie mieszkania. I podobno nie są drogie … i tylko 45 kilometrów od Warszawy...

I jeszcze...

- W 1900 roku Żyrardów otrzymał Grand Prix na wystawie światowej w Paryżu.
Złote lata fabryki to okres od 1910 do 1914 roku. Po wojnie działała nadal, jednak nie zdołała odbudować dawnej świetności.

Po Żyrardowie i jego nadzwyczaj ciekawych budowlach oprowadzały nas tamtejsze przewodniczki. Kłaniam się im bardzo nisko za profesjonalizm i niesamowitą wprost miłość do swojego miasta.


Przepraszam jeśli za bardzo nudziłam...


piątek, 18 stycznia 2019

Jak się nazywa to miasto?

Dopisek z dnia 19.01.18 godzina 20.00

Odpowiedź: ŻYRARDÓW

Jako pierwsza poprawnej odpowiedzi udzieliła AJA i ona zgodnie z dokonanym wyborem otrzymuje nagrodę w postaci mojej książki: "Moje warszawskie zwariowanie".
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za udział w tym "konkursie".

A jutro od rana zapraszam na opowieść o Żyrardowie...


Jak już zrobiło się ciemno, zimno i zaczęły padać deszcze…

I jak już podjęłam decyzję, że do końca roku nigdzie nie będę wyjeżdżać…

I jak już nawet domek działkowy zamknęłam na cztery spusty…

. to w któryś listopadowy piątek roku 2018 tuż przed godziną 18-tą zadzwoniła do mnie pani z biura podróży, które jest Moim Biurem Podróży i zapytała czy chcę jechać do miasta idealnego…

Odpowiedziałam, że w Zamościu byłam już kilka razy. I że jestem tym miastem zachwycona, ale że dziękuję…

Wtedy pani powiedziała, że to miasto nazywa się też Polskim Manchesterem…

Więc odpowiedziałam, że w Łodzi też już byłam i przypomniałam jej, że nawet w mojej drugiej książce jest tekst o Ławeczkach na Piotrkowskiej. /Pani ta zna moje książki/

Ale pani się nie zraziła tylko powiedziała, że to miasto nazwane jest też Małą Łodzią…. 
I że leży nad rzeką o bardzo śmiesznej nazwie.

I że w tym mieście po raz pierwszy na całym świecie kobiety zaczęły strajkować...
I że mieszkał tam pisarz, który przełożył na język polski "Przygody dobrego wojaka Szwejka".

Przyznam, że mnie zaintrygowała, ale dopiero jak powiedziała, że mogę do tego miasta pojechać za darmo…. to zaczęłam się zastanawiać…

Wtedy pani powiedziała, że jedna ze stałych uczestniczek wycieczek zrezygnowała z wycieczki za którą już wcześniej zapłaciła a że nie może liczyć na zwrot kosztów to powiedziała żeby to miejsce sprezentować komuś innemu…

No i pani z biura zadzwoniła do mnie…. Bo ja też należę do stałych uczestniczek…

I zapytała czy się decyduję bo ona chce tylko wpisać moje nazwisko do ubezpieczenia…

Zdecydowałam się.

I następnego dnia pojechałam do…?????

Wyjechałam z Warszawy o 8.00. Wróciłam o 17.30.

Osoba, która pierwsza zgadnie gdzie pojechałam otrzyma nagrodę. Będzie to albo moja książka o Warszawie albo dedykacja jednego z następnych tekstów.

Odpowiedż i zwyciezcę podam w sobotę około godz. 20tej
.------------------------------------------------------------------------------------------

Zdjęcie nie ma związku z miastem o które pytam.



środa, 16 stycznia 2019

Warszawa - ulica Hipoteczna 2

Tekst ten dedykuję najmilszej blogerce - bibliotekarce którą znam osobiście - Asi czyli JOTCE

Gdy zwiedzałam kiedyś europejskie stolice to było mi bardzo smutno, że w stolicy Polski nie ma tak pięknych zabytków.

I gdy wracałam już do Polski zachłyśnięta urodą Pragi, Edynburga, Paryża czy Wiednia /że o Rzymie nie wspomnę/ usiłowałam przekonać samą siebie, że w Warszawie zachowały się jednak piękne zabytkowe budowle. Że Niemcom nie udało się spalić po Powstaniu Warszawskim całęj stolicy Polski. Że jednak przynajmniej częściowo ocalało coś wartościowego i stoi sobie tak jak przed 1 września 1939 roku.
Niestety, takich budynków jest w moim mieście bardzo mało.

Dzisiaj chciałabym napisać o stojącym na uboczu od tras, którymi wędrują tłumy turystów zwiedzających Warszawę ....Domu pod Królami.


Posłuchajcie proszę o adresie Hipoteczna 2:


W latach dwudziestych XVII wieku podskarbi wielki koronny Mikołaj z Żurowa Daniłowicz wybudował dla siebie pałac – budynek dwupiętrowy, przyozdobiony rzeźbami, z tarasem na szczycie dachu. Taras z wieżyczką w środku otaczała balustrada. Pałac był bardzo bogato wyposażony. Otaczał go rozległy las ze szlachetnymi gatunkami drzew. 
Cały teren otoczono murem. 
30 lat potem – w roku 1656 dom został spalony podczas potopu szwedzkiego.

Po parokrotnej zmianie gospodarzy w 1736 roku właścicielem ruin stał się Andrzej Stanisław Załuski, biskup płocki i kanclerz wielki koronny. Odbudował zrujnowany pałac i dodał do niego boczne skrzydła otaczające podwórko. We wnętrzu gmachu zbudowano jedną większą, ozdobną salę i kilka mniejszych, w których urządzono bibliotekę, udostępnioną publiczności w 1747 roku. Urządzono tu także pracownię fizyczną, obserwatorium astronomiczne na dachu, muzeum przyrodnicze i numizmatyczne.

W 1824 roku właścicielami pałacu stała się rodzina Nowakowskich. Stanisław Nowakowski rozbudował pałac – dodał czwartą kondygnację, poszerzył budynek główny i nadał mu formy empirowe, podwyższył też skrzydła oficyn.

Dokonano wtedy zaskakującego odkrycia. Podczas robót pod pałacem wykopano kilka figur i 37 kamiennych popiersi królów i książąt polskich, ukrytych zapewne w czasie najazdu szwedzkiego.

Figury gdzieś zniknęły, popiersia natomiast wmurowano w ściany otaczających podwórko oficyn. Gdy w 1899 roku wytyczono ulicę Hipoteczną, zlikwidowano oficyny zewnętrzne, a popiersia królów po remoncie pałacu przeniesiono na ścianę frontową, tworząc z nich fryz nad oknami parteru. Był to wtedy budynek mieszkalny.

Kamienica przetrwała bez zmian do Powstania Warszawskiego. Podpalona  została przez Niemców w listopadzie 1944 roku. /na zdjęciu zrobionym po wyzwoleniu Warszawy czyli po 17 stycznia 1945 roku widać ja po lewej stronie./


Dopiero w 1960 roku przystąpiono do odbudowy Domu pod Królami i przeznaczono go na siedzibę ZAiKS-u.


Biblioteka Załuskich, która znajdowała się kiedyś w Domu pod Królami była pierwszą polską biblioteką narodową. Była także jedną z pierwszych bibliotek dostępnych publicznie w całej Europie. 
Została założona przez przez Andrzeja Stanisława i Józefa Andrzeja Załuskich – stąd jej nazwa. Obaj panowie byli bardzo bogatymi biskupami.

Instytucja ta stała się jedną z najzasobniejszych w XVIII-wiecznej Europie bibliotek. Liczyła aż 400 tysięcy tomów oraz 12 tysięcy rękopisów i 20 tysięcy rysunków. Stała się ważnym polskim ośrodkiem nauki, znanym dobrze także poza granicami kraju. 
Podstawą zbiorów biblioteki były księgozbiory biskupów Załuskich. Do zbiorów pozyskano ponadto bibliotekę Sobieskich, w której znajdowały się kolekcje Żółkiewskich – z obszernymi zbiorami dokumentów i książek po Stefanie Batorym oraz Zygmuncie Auguście.

Gdy w 1774 r, obydwaj bracia Załuscy już nie żyli decyzją Sejmu księgozbiór przejęło państwo, które przekazało go Komisji Edukacji Narodowej. Nadzór nad całością objął członek KEN – Ignacy Potocki. Biblioteka działała jedynie przez 20 lat.

Po upadku powstania kościuszkowskiego Rosjanie skonfiskowali zbiory, wywieźli w całości do Petersburga i umieścili w Carskiej Bibliotece. Budynek był wykorzystywany na rożne sposoby np. w 1806 roku Francuzi założyli tu magazyn mąki dla wojska.

Traktat ryski, podpisany w 1921 roku zagwarantował Polsce zwrot tych zbiorów.

Niestety, w 1944 roku Niemcy spalili niemal całość zwróconego księgozbioru, przyłączonego uprzednio do zbiorów Biblioteki Narodowej.

Znikoma część tego bogactwa ocalała i jest obecnie przechowywana w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego oraz częściowo w Bibliotece Narodowej w Warszawie.

Specjalnie dla Was poszłam parę dni temu pod Dom pod Królami aby Wam pokazać gdzie mieściła się kiedyś pierwsza polska biblioteka publiczna. 
/Oczywiście w tamtych czasach budynek wyglądał inaczej/.




Na zdjęciu nie widać. ale na fryzie budynku znajdują się wszystkie /37/ odnalezione głowy królów i książąt polskich. Zdobiły one kiedyś główną salę pierwszej polskiej biblioteki publicznej.

Pamiętacie imieniny w pracy?

Pracować zaczęłam 15 września. Bardzo dawno temu. W krótkim pobycie w Dziale Kadr polecono mi udać się na rozmowę do Dyrektora Biura. A pan ...