Pozwalam sobie skopiować recenzję mojej ostatniej książki. Znajduje się ona na portalu pisarze.pl od dnia 15 października 2019 r. a napisała ją Pani Krystyna Habrat.
PODRÓŻE MAŁE I DUŻE czyli
refleksje nad książką Jadwigi Śmigiery MÓJ KRAJ NAD WISŁĄ
"Autorka książki MÓJ KRAJ NAD WISŁĄ zwiedziła kawał świata, zna kilka języków, ale jej czwarta książka opowiada o Polsce. Opowiada w niej o miejscach znanych, mniej znanych i czasem o prawie nieznanych, ale opowiada tak, jakby za każdym razem odkrywała coś zupełnie nowego, co dostrzegła tylko ona. Zaciekawia czytelnika tajemniczością różnych zakątków kraju, zwraca uwagę na piękno krajobrazu, ale też na detal architektury czy dzieła sztuki.
Kiedy opowiada o Kościele Mariackim w Krakowie, to nie o wszystkim po kolei, ale wybiera ołtarz Wita Stwosza i akcentuje widok rąk Matki Boskiej. To się zapamiętuje. Tak jest celnie.
Dworek w Bronowicach, jako miejsce pomysłu i akcji “Wesela” Wyspiańskiego, uzupełnia subiektywnymi odczuciami i zdjęciem ze swojej tam wizyty.
Podobnie opowiada o mniej znanych miejscowościach. O Tykocinie, Orońsku, Łowiczu, Kozirynku, Mielniku, Wąchocku. Przybliża nam je, ubarwiając lokalną legendą, humorem, przewrotnym opisem lub skrywając znaną nazwę miejscowości pod niegdysiejszą, zapomnianą. Autorka bawi nas dowcipem nie tylko w rozmowie ze znanym z kawałów najśmieszniejszym sołtysem z Wąchocka. Ją też cechuje subtelny humor.
Ale nie tylko bawi, przekazuje również sporo rzetelnej wiedzy historycznej o danym zabytku, ruinach czy mieście. Kiedy opowiada o dużych miastach nie porywa się na opowiadanie o wszystkim po kolei, ale wybiera jedno miejsce i robi to po swojemu – zaciekawia spojrzeniem subiektywnym. Przemyca tu i ówdzie nazwiska wielmożów, za sprawą których to coś powstało i było przebudowywane, ale kto by tam spamiętał. Wiedzieć jednak trzeba. Podaje też sumiennie daty i liczby, Np wysokość obiektu. Na szczęście tym nie zamęcza. Tak! Nie zanudza erudycją, a przytacza to jakby od niechcenia i z wdziękiem.
Tę książkę powinno się czytać z mapą Polski, dużą kartką papieru i czymś do pisania, żeby na mapie podkreślać opisywane w książce miejscowości, a na kartce – ciekawostki, jakie warto w tej miejscowości zobaczyć. Nie tylko zobaczyć, a często, wstępując po zwiedzaniu śladami autorki do wspomnianej przez nią kawiarni, barku czy restauracji, skosztować to, czym ona się w tym miejscu raczyła. Bo ta książka działa nie tylko na nasze oczy, uszy (koncerty w Żelazowej Woli i nie tylko), ale i podniebienie. I na nogi też. Autorka jest jednak niezmordowana. Po górach też się wspina, ma nawet odwagę wpadać tam w śnieg po pachy i wyżej. Nie dysponując samochodem, jeździ po kraju pociągami, autobusami, i co wprost jest niewiarygodne, zamiast się w wolny dzień wyspać do woli, ona o godzinie 8.02 wsiada już do pociągu, by zawiózł ją do wybranej mieściny. A przecież jeszcze z domu musiała dojechać czymś do pociągu. Użyłam przed chwilą słowa: “mieścina”, co może umniejsza rangę niejednej miejscowości, ale miasteczkiem autorka nazywa to jedno – jej ulubiony Kazimierz.
Koniecznie trzeba podczas czytania tej książki notować, gdzie jakie ciekawostki, detale się znajdują, żeby tam wszędzie dotrzeć. Warto przecież wiedzieć, w jakim mieście jest trójkątny rynek, gdzie muzeum im. Toni Halika, czy muzeum instrumentów ludowych, i co to są mazanki czy burczybasy, albo jak to jest z tym Kozirynkiem? Nie zaszkodzi nawet mieć świadomość, gdzie i jak żyją u nas ci najbogatsi, co trudno sobie wyobrazić w naszym do niedawna socjalistycznym kraju.
Mnie zainteresowały bliższe informacje o Hulce-Laskowskim, bo spotykałam to nazwisko pod ciekawymi artykułami w przedwojennych czasopismach kulturalnych. Tu szybko dodam, że mnie jeszcze wtedy długo na świecie nie było. Za naszych czasów do powszechnej wiedzy nazwisko to docierało rzadziej. Głównie w kontekście jego przekładu Szwejka.
Ciekawe są też informacje o artystach związanych z Kazimierzem, a szczególnie o skupionych kiedyś wokół znanego malarza przedwojennego Tadeusza Pruszkowskiego. Znałam to z książki Pt “Oczarowania”, gdzie jego uczennica Irena Lorentowicz – słynna później scenograf – opisuje odbywane tam plenery malarskie. Tu dodam, że bardzo lubię książki pisane przez malarzy. Bywają barwne i zmysłowe tj. działające na wiele naszych zmysłów. Pani Śmigiera pisze podobnie, bo też ma w genach artystyczną duszę. A po kim i czyje rzeźby przekazywała do muzeum – dowiemy się z jej książki. Ona też kusi nas do odwiedzania różnych miejsc nie tylko poprzez ciekawy opis ale też, gdy mimochodem wspomina o kawie i czymś słodkim lub lokalnym przysmaku, gdzieś w cukierni czy restauracji. Podobnych ciekawostek jest tu więcej na każdej stronie. Ale najważniejszy jest bijący z tej książki zachwyt dla naszej ziemi ojczystej, dla jej przepięknych krajobrazów, przyrody, architektury, zabytków, historii i ludzi tu żyjących.
Tu miała być puenta z pochwałami i wielkimi słowami, ale autorka książki nie lubi takich, więc kończę, a czytelnik sam sobie dopowie, co odczuje."
Krystyna Habrat
----------------------------------------------------------------------------
Uwaga:
Informacja dla 3 osób, które dokonały zapłaty ale nie otrzymały jeszcze książki:.
Dodruk ksiązki zamówiłam już ponad miesiąc temu. Według informacji jaką otrzymałam z drukarni książki mają mi zostać dostarczone po 11 listopada. Jeśli je otrzymam natychmiast dokonam wysyłki. Annę, Maćka i Kasię bardzo przepraszam za opóźnienie i dziękuję za cierpliwość.
Jednocześnie informuję, że w/w książka nadal będzie dostępna tylko u mnie.
Gdyby ktoś jeszcze był zainteresowany - proszę o kontakt pod adresem rusinowa@op.pl
A osoby, które mają i przeczytały już tę książkę proszę o napisanie, czy zgadzają się z recenzją Pani Krystyny Habrat.