piątek, 30 marca 2018

Dzieło najwspanialsze

/Ten mój tekst od dnia 9 lipca 2012 roku znajduje się na portalu pisarze.pl. Umieszczałam go też w Wielki Piątek na poprzednich blogach/


Weszłam do refektarza kościoła Santa Maria delle Grazie w Mediolanie i usiadłam na posadzce naprzeciwko „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci. Obok przewodnik opowiadał turystom po angielsku o tym, co zdarzyło się w Mediolanie 15 sierpnia 1943r. W tym dniu alianci prawie całkowicie zbombardowali Mediolan. Zniknęły średniowieczne i renesansowe kamienice. Zbombardowany został także ten kościół… .
 Tylko częściowo ocalała ściana z „Ostatnią Wieczerzą”. Słuchałam uważnie słów przewodnika, starając się zapamiętać jak najwięcej. A więc; Leonardo da Vinci otrzymał zamówienie na fresk od księcia Mediolanu Ludovico Sforzy. Malował „Ostatnią Wieczerzę” w latach 1495-1498. Technika olejowa, którą się posłużył, okazała się bardzo nietrwała, bowiem farby olejne pozostawione na powierzchni tynku są podatne na działanie wilgoci i na wietrzenie. Jednak lepszy jest dobór barw i odcieni, dlatego przez krótki czas freski olejowe są piękniejsze. Później niszczeją niestety; czasami w sposób katastrofalny, tak jak to było w przypadku tego fresku. Gdyby mistrz nakładał pigmenty na mokry tynk, weszłyby w reakcję chemiczną i związałyby się silnie z porowatą powierzchnią ściany.
 Fresk był przez wiele lat nieudolnie restaurowany i kilkakrotnie niszczony. Najpierw zakonnicy klasztorni zmyli omyłkowo część obrazu, następnie w 1800 roku powódź zalała refektarz, potem kwaterujące w kościele wojska napoleońskie ćwiczyły w refektarzu strzelanie do celu.
Mimo znacznych zniszczeń, nadal wyczuwa się  klasyczne piękno malowidła, którego sława przetrwała stulecia. Fresk wymaga jednakże ciągłych renowacji, które z reguły trwają kilkakrotnie dłużej niż trwało samo malowanie dzieła. Jest niesamowicie naturalistyczny, znawcy podziwiają w nim proporcje i symetrię. Promieniuje czarem, nastrojem, wspaniałością kompozycji, patosem postaci, mistrzostwem detali trudnym do ujęcia w słowa.
Często jest określany jako „Najsmutniejszy obraz Świata”. Jak wiadomo w „Ostatniej wieczerzy” Jezus Chrystus ogłosił, że jeden z apostołów go zdradzi. Obraz jest wyjątkowy pod wieloma względami. Malując go Leonardo sięgnął do cechy narodowej Włochów (sam był obywatelem Florencji) - mianowicie do żywej gestykulacji. Wszystkie 13 postaci gestami rąk odkrywa swoje uczucia. Chrystus – rozkładając bezradnie ręce gdy mówi o zdradzie. Judasz – zaciskając w prawej dłoni sakiewkę, a lewą rozprostowując. Piotr – lewą ręką dotyka ramienia Jana i patrzy na Chrystusa jakby pytał, kto będzie zdrajcą. Za nim widać rękę z nożem. Nóż dotyka żeber Judasza, który przestraszony nachyla się do przodu i przewraca solniczkę. Jest kilka wersji przypuszczeń, do kogo należy ta ręka. Jedna z nich mówi, że nóż trzyma Święty Piotr – on to przecież bronił Jezusa przed napastnikami w Getsemani… Wszystkie inne postacie też żywo gestykulują.
Wydaje mi się, że najpiękniejszy opis „Ostatniej Wieczerzy” i jej otoczenia stworzył Johann Wolfgang Goethe. Opis ten został opublikowany w Kunst und Altertum w 1817 roku. Zacytuję tu jego fragment:
Miejsce, gdzie namalowany jest fresk od razu przyciąga spojrzenie. Mądrość artysty uwidacznia się w wyborze motywu. Czyż w refektarzu może być coś bardziej pasjonującego i szlachetniejszego niż Ostatnia Wieczerza, która na wieki pozostała w całym świecie symbolem świętości?/…/ Naprzeciw wejścia, na węższej ścianie w głębi sali stał stół przeora, z obydwu stron stoły mnichów. Wszystkie na jednostopniowym podwyższeniu nad podłogą. /…/, gdy wchodzący odwracał się, widział na czwartej ścianie, /…/, namalowany czwarty stół, przy nim Chrystusa i jego uczniów, jak gdyby też należeli do Zgromadzenia. /…/ obrus z zagniecionymi fałdami, o wzorze w paski i z podpiętymi narożami wziął malarz z pewnością z klasztornej pralni; miski, talerze,/…/ i inne sprzęty podobne były do tych, którymi posługiwali się mnisi /…/. Chrystus miał spożywać ostatnią wieczerzę u dominikanów w Mediolanie”.
Z kolei Matteo Bondella, kuzyn przeora klasztoru dominikanów przy Santa Maria delle Grazie, który był świadkiem „rodzenia się” fresku – tak opisywał pracę Leonarda:
Zwykł był Leonardo od wschodu słońca do zmierzchu wieczornego nie wypuszczać pędzla z ręki, zapominając o jedzeniu i piciu, malować bez ustanku. Potem następowały też dwa lub trzy dni, że nie przyłożył ręki, choć czasem bawił tam dwie lub trzy godziny dziennie i patrzył tylko i dumał, i w sobie oceniał badawczo swoje postacie.”
 I jeszcze jedno. Z książki Ernsta Ullmanna „Leonardo da Vinci” (która jest dla mnie głównym źródłem wiedzy na temat tego dzieła), dowiedziałam się, że głowę Chrystusa pozostawił mistrz nieskończoną. Dopracował natomiast głowę Judasza, która jest doskonałym portretem zdrady i okrucieństwa.
 Siedziałam na podłodze refektarza i patrzyłam na „Ostatnią Wieczerzę”. Było cicho i pusto. Wszyscy już wyszli. Nawet nie zauważyłam, że się ściemniło. Usłyszałam wysypujące się z sakiewki Judasza srebrniki. Nóż wypadł z ręki Świętego Piotra. A Chrystus pochylił jeszcze bardziej głowę, spuścił oczy i rozłożył ręce; tym gestem potwierdził to, co miało się stać. 
--------------------------------------------------
Kochani Moi! 
Wszystkim, którzy tu do mnie zaglądacie, czytacie i komentujecie /albo tylko czytacie/ życzę Zdrowych i Spokojnych Świąt Wielkanocnych.
Przekazuję też życzenia od właściciela Kawiarenki - Andrzeja Pogorzelskiego, który poinformował mnie esemesem, że Wielkanoc będzie spędzał we Francji.

środa, 28 marca 2018

Dwie zagadki


UWAGA:
Obydwie zagadki zostały rozwiązane:
1. Na pierwszym zdjęciu jest MONGOLIA - świadczą o tym dwie duże,  reprezentacyjne jurty.
2. Na drugim zdjęciu jest ETIOPIA - świadczą o tym charakterystyczne okrągłe chatki zwane tukulami. Takie piętrowe, częściowo murowane chatki  spotyka się tylko w Dolinie Lalibeli w Etiopii.
Prawidłowych odpowiedzi na obydwa pytania udzieliła JOTKA. Natomiast Anabell odgadła prawidłowo pierwszą zagadkę. Kilka osób  /Czesia i Stanisław Michalik/ wymieniło też Mongolię, ale nie podało dokładnie którego zdjęcia dotyczy.
Nagrodą miała być jedna z moich książek. Ale tak się składa, że zarówno JOTKA jak i Anabell, Czesia i Stanisław są w posiadaniu wszystkich moich książek. Więc nagrodą będą dedykacje następnych moich tekstów dla głównej zwyciężczyni i innych wymienionych wyżej osób. 

Wszystkimi osobom, które brały udział w zgadywaniu serdecznie dziękuję i zapraszam do przeczytania jutrzejszego tekstu.

Dziecko moje Młodsze, które jest geografem i globtroterem i które w dużej mierze wędruje po świecie autostopem lub pieszo i oczywiście z plecakiem i namiotem…. z każdej podróży wysyła mi jakąś kartkę – widokówkę. Zawsze wybiera taką, na której jest coś charakterystycznego dla danego kraju.
Moje dwie zagadki dotyczą dwóch państw, z których jedno leży w Afryce a drugie w Azji.
Czy potraficie odpowiedzieć na pytanie skąd pochodzą kartki które dla Was zeskanowałam?
Dla osoby która pierwsza odgadnie i poda prawidłowo nazwę przynajmniej jednego państwa …. z pewnością będzie jakaś nagroda.

poniedziałek, 26 marca 2018

Warszawskie marce


                                           Brama Główna Uniwersytetu Warszawskiego

/Wiele z poniższych informacji zaczerpnęłam z miesięcznika "Skarpa warszawska"  numer z marca 2018 roku/

1. 1 marca 1794 roku odbyła się premiera opery „Cud mniemany czyli Krakowiacy i Górale” Wojciecha Bogusławskiego oraz Jana Stefaniego w Teatrze Narodowym który mieścił się wówczas na Placu Krasińskich.

2. 2 marca 1861 roku na Powązkach odbył się demonstracyjny pogrzeb 5 zabitych przez wojsko carskie 27 lutego. Na pamiątkę tego wydarzenia pierwsza brama na ul.Powązkowskiej wiodąca na cmentarz /jeszcze przed Kościołem św. Boromeusza/ nosi nazwę Bramy Pięciu Poległych.

3. 7 marca 1941 roku z wyroku Wojskowego Sądu Specjalnego Związku Walki Zbrojnych oskarżony o kolaborację z Niemcami aktor Igo Sym został zastrzelony w swoim mieszkaniu przy ul Mazowieckiej 10.

4. 8 marca 1968 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” ….. Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych.

5. 13 marca 1813 roku cesarz Aleksander I powołał Radę Najwyższą Tymczasową, czyli rząd okupowanego przez Rosję Księstwa Warszawskiego. W skład rady wszedł sprawujący nadzór nad policją Mikołaj Nowosilcow./Ten sam o którym krytycznie wypowiadał się w "Dziadach" wieszcz Adam./

6. 15 marca 1765 roku król Stanisław August Poniatowski założył Szkołę Rycerską. Mieściła się ona w Pałacu Kazimierzowskim wchodzącym dziś w skład zabudowań Uniwersytetu Warszawskiego.

7. 18 marca 1830 roku cesarz Rosji i król Polski Mikołaj I przemianował Królewski Uniwersytet Warszawski na Uniwersytet Królewsko-Aleksandrowski na cześć zmarłego w 1825 roku Aleksandra I.

8. 18 marca 1894 roku w warszawskiej Zachęcie po raz pierwszy wystawiono obraz „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego. Wydarzenie to wzbudziło gorące reakcje opinii publicznej ze względu na powszechnie uznaną nieobyczajnośc dzieła./Chodziło o nagą kobietę./

9. 21 marca 1765 roku został po raz pierwszy wydany „Monitor” - pismo założone przez Ignacego Krasickiego przy wsparciu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zasadniczym celem czasopisma była poprawa obyczajów i moralności społeczeństwa.

10. 21 marca 1809 roku książę Józef Poniatowski został naczelnym wodzem wojsk Księstwa Warszawskiego.

11. 24 marca 1651 roku w kościele ojców jezuitów na Starym Mieście w Warszawie odbyła się instalacja i koronacja obrazu Matki Boskiej Łaskawej – Patronki Warszawy.

12. 26 marca 1908 w Warszawie uruchomiono pierwszą elektryczną linię tramwajową na trasie Plac Krasińskich – Plac Unii Lubelskiej.

13. 27 marca 1818 roku nastąpiło otwarcie pierwszego sejmu Królestwa Polskiego w Warszawie. Uroczystą przemowę wygłosił car Aleksander I Romanow.

14. 30 marca 1689 roku Kazimierz Łyszczyński autor traktatu „De non existentia Dei” skazany przez sąd sejmowy na śmierć pod zarzutem publicznego ateizmu, został poćwiartowany i spalony na Rynku Starego Miasta.
-----------------------------------------------------------------------
24 marca 2018 roku /czyli w ubiegłą sobotę/ w 329 rocznicę poćwiartowania Kazimierza Łyszczyńskiego, który był pierwszym polskim ateistą na Rynku Starego Miasta odbyła się manifestacja Koalicji Ateistycznej. Na własne oczy widziałam jak ateiście "ucinano głowę, rękę i inne członki "..... i mówiono o aktualnie wiodącej i zgubnej roli kościoła w życiu naszego państwa. Ale mój blog jest apolityczny więc w tym momencie zamilknę...
Które z tych wydarzeń miało według Was największe znaczenie w życiu Warszawy?
-----------------------------------------------

Informacja turystyczna w Warszawie puścila w obieg karteczki z życzeniami świątecznymi. Sugeruje też aby zakochać się w Warszawie na Święta  /Kartkę można powiekszyć/

P.S. A książka "Moje warszawskie zwariowanie" ciągle jeszcze jest do nabycia w mojej domowej księgarni. 😭

sobota, 24 marca 2018

Spotkanie



/Poniżej mój stary tekst z Portalu Pisarskiego/

To była jedna z tych chwil, gdy żałowałam, że nie jestem uzdolniona artystycznie. Nie potrafiłam nigdy malować, rysować, rzeźbić, lepić, projektować. 
A przecież mogłoby tak być, bo takie zdolności przeważnie się dziedziczy.
Siedziałam w holu Łazienek Domu Zdrojowego i czekałam na swoją kolej do „uzdrawiającej” kąpieli.
Naprzeciwko mnie siedział pan w bardzo podeszłym wieku. Zwrócił moją uwagę tym, że miał piękne rysy. Poorane bruzdami policzki i czoło, regularne zmarszczki koło oczu, całkiem siwe ale gęste jak na swój wiek włosy.
Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej mnie fascynował. Fascynował swoją piękną starością. Byłby idealnym modelem do malowania.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że ja go przecież znam. I że kiedyś byłam już nim zafascynowana.
Podeszłam do niego i zapytałam:
- Przepraszam, czy pan profesor X?
Popatrzył na mnie uważnie i uśmiechnął się smutno.
- Tak, a któż to mnie jeszcze poznaje i pamięta?
- Nazywam się…, ale to nie ma znaczenia. Chodziłam kiedyś na pana wykłady. 
- To moje studentki też już przyjeżdżają leczyć się w sanatoriach? To niemożliwe – uśmiechnął się szarmancko. – Studiowała pani na ASP?
- Nie, ja…
- Filozofia? Historia sztuki?
- Też nie. Pani profesorze, ja nie byłam pana studentką. Gdy już pracowałam chodziłam na pana otwarte wykłady do PANu na Krakowskim Przedmieściu. 
- A tak, miałem tam kiedyś cykle wykładów.
- To były wykłady o sztukach pięknych, stylach w sztuce, filozofii sztuki…
- No tak, ale ja już od dawna nie wykładam. Wie pani, że skończyłem już 90 lat?
- Gratuluję, przede wszystkim młodości umysłu i pięknego wyglądu.
- Dziękuję za uprzejmość – posmutniał nagle. – Wie pani, że zostałem sam? Moja żona rok temu… a byliśmy razem 66 lat – głos mu się załamał.
- Ale ma pan kogoś kto się panem opiekuje?
- Tak – rozjaśnił się – mam wspaniałego prawnuka, będzie robił w tym roku maturę. I on mnie tu przywiózł, bo sam nie dałbym rady. Ale w tym prywatnym sanatorium to jest bardzo dobra opieka, wie pani?
- Panie profesorze, nigdy nie zapomnę pana wykładów. Pięknie je pan prowadził. Do dzisiaj pozostały mi w pamięci informacje, które nam pan przekazywał. I do dzisiaj patrzę na świat pana oczami. Czy wie pan jak wszyscy pana uwielbialiśmy?
Wzruszył się bardzo, wstał z trudnością, schylił i pocałował mnie w rękę.
W tym momencie został poproszony przez megafon na zabieg.
Wziął swoją torbę i opierając się na lasce odszedł powoli.
/Nie pomagałam mu, bo czułam, że nie życzyłby sobie tego/.
Przed drzwiami gabinetu odwrócił się, odstawił laskę i pomachał mi ręką – tak, jak to robią małe dzieci.
Nie mógł słyszeć moich myśli:
- Panie profesorze… teraz też, tak jak wtedy, gdy siedziałam ukryta za czyimiś plecami ze szkicownikiem na kolanach… i słuchałam tego co pan mówi… teraz też nie potrafiłabym pana namalować… . Bardzo pana przepraszam.

czwartek, 22 marca 2018

Artysta muzyk

                                                                                                 Tekst ten dedykuję Basi z Radomia


- Masz bardzo interesującą twarz. Twarz prawdziwego artysty. Takiego, który tworzy z olbrzymiej wewnętrznej siły – powiedział do Niego teść, który też był artystą.

I wyrzeźbił go.
Po jakimś czasie rzeźba otrzymała wyróżnienie na Ogólnopolskiej Wystawie Polskich Rzeźbiarzy. Wystawa miała miejsce na pięknym, krużgankowych dziedzińcu Politechniki Warszawskiej. Przybyły tłumy. A popiersiem artysty muzyka nie tylko ja byłam zachwycona. Także wiele innych, zupełnie nieznanych mi osób.


Niektórzy z Was pamiętają zapewne, że czasami jeżdżę do miasta nad rzeką Mleczną. To znaczy ta rzeka jest raczej symbolem niż faktem, bo właściwie to nigdy jej tam nie widziałam. To znaczy płynie sobie na długości ponad 19 kilometrów, ale przeważnie chowa się pod ziemią. I tylko w czasie wiosennych roztopów lub długo padających deszczy pokazuje swoją twarz w kilku parkach czy skwerach.
I wczoraj, gdy byłam w Radomiu to też tej rzeki nie widziałam.
Przyjechałam jak zwykle aby odwiedzić Siostrę Zastępczą. Także, żeby wrócić do wspomnień. Dobrych i złych.
Dobrych, bo chciałam powspominać wspólne wędrówki po Tatrach. I młodość.
Złych, bo złych wspomnień i w moim życiu nie brakuje.

Ale wczoraj przyjechałam nad rzekę Mleczną głównie po to, żeby pożegnać na zawsze artystę -muzyka.
Był twórcą wielu wspaniałych utworów muzycznych i filarem muzycznym jednego z zespołów kultywujących życie przedwojennego Lwowa i dawnej Warszawy. Uczniem znanej kompozytorki Grażyny Bacewicz, która zadedykowała mu jeden ze swoich utworów i widziała w nim swojego następcę.
Był dobrym człowiekiem.
Miał bardzo interesującą twarz.



wtorek, 20 marca 2018

Podobno zima dziś się kończy...

                                                                   Zima

I bardzo dobrze, że się kończy. Astronomicznie przynajmniej...
Bo ani ta, którą w formie rzeźby przedstawił Jan Jerzy Plersch a która znajduje się w Ogrodzie Saskim w Warszawie nie jest piękna, ani ta którą właśnie mamy za sobą. /Ale sama rzeźba z pewnością bardzo dobra./
To znaczy mam nadzieję, że ona nam nie wróci znowu na Wielkanoc.
I moje Szczerbate nie będą szli ze święconką w śniegu i po mrozie.

Napiszecie jaka była dla Was miniona zima?

A gdybym się za długo dziś albo jutro nie odzywała to znaczy, że pojechałam poza miasto szukać Wiosny!

niedziela, 18 marca 2018

Zakochana


Nie widziałyśmy się chyba ze trzy lata.
Więc jak parę dni temu wyciągnęłyśmy ręce po ten sam jogurt w supermarkecie…
I jak stwierdziłyśmy, że my to my, to zostawiłyśmy te zakupy w koszykach....
I usiadłyśmy przy kawie z ciasteczkiem.
- To która zaczyna? – zapytałam słodząc kawę.
- To może ja, bo mam ci tyle do powiedzenia. No i nie wiem jak mam zacząć. Bo mi się płakać chce.
- Od samego początku – powiedziałam bardzo mądrze. – Zdrowie jest?
- Jest.
- Praca jest?
- Jest. Wszyscy pracujemy.
- Forsa jest?
- Jest. Nawet mieszkanie chcemy kupić większe.
- To w czym problem?
- Aśka się zakochała.
- To w czym problem?
- No mówię ci, chodzi jak nieprzytomna. Już w czasie studiów zwariowała. Bałam się że pracy nie obroni, bo taka szurnięta chodziła. Spotykali się potajemnie, ukrywała tego chłopaka.
- Ale dlaczego go ukrywała? Jakiś nieudany, głupi, żonaty, trzy razy starszy, w więzieniu siedzi....??? Nie chce jej, nie kocha?!
- Nic z tych rzeczy…
- ???
- Księdzem jest…


piątek, 16 marca 2018

"Wiem, że nic nie wiem"




Patrzę na stojące naprzeciwko mnie popiersie Sokratesa, które odziedziczyłam kiedyś po jego twórcy.
Siedzę i myślę, że „wiem, że nic nie wiem”.

Adam Sikora w książce „Od Heraklita do Husserla”/cykl Spotkania z filozofią/ następująco cytuje Sokratesa:
Moja przewaga nad innymi ludźmi – powiada o sobie Sokrates – polega właśnie na tym, że zdobyłem wyrazistą świadomość własnej niewiedzy, a w ten sposób wyzwoliłem się od wiary w pozory, potoczne mniemania i uznane pewniki”.

Myślę, że do takiego wniosku dochodzi wielu ludzi starszych. Po przeżytych latach, które przyniosły im różne wydarzenia z pewnością nie są głupsi, tylko mądrzejsi. Ale na pewno dużo mniej rozumieją. I też nie dlatego, że skleroza i inne przypadłości wieku bardzo dojrzałego nie pozwalają im rozsądnie myśleć. Bo właśnie wtedy myślą bardzo spokojnie i rozsądnie. Tylko dlatego, że wiele rzeczy ich negatywnie zaskakuje.

Sokrates jak wiadomo chodził po Atenach i zadawał ludziom różne pytania i ciągle się z nimi sprzeczał. A najgorsze było to, że kpił z wszelkiej władzy.

Starszy, brodaty, nieurodziwy, niski, krępy, bosy, odziany w wełniany płaszcz, z laską w ręce zatrzymywał przechodniów i zmuszał ich do uznania swojej własnej niewiedzy, lub czynił z nich głupców. Wszystko to czynił w obecności młodzieży, która za nim podążała i przysłuchiwała się jego rozmowom w winiarniach, na targach. Ale także na agorze i w gimnazjonach, między spacerującymi po pięknych krużgankach młodzieńcami.

Najgorsze jednak było to, że kwestionował wartość ustroju i przeciwstawiał się instytucjom demokratycznym. 

No i mówił, że deszcz nie powstał z woli Zeusa, tylko pochodzi z chmur. I inne dziwne rzeczy.

Więc nie można się dziwić, że zauważono wreszcie, że nie jest zwykłym dziwakiem. Jest wrogiem, który burzy ład społeczny. Jak wiadomo, został skazany na śmierć poprzez wypicie cykuty. Wypił ją w obecności swoich przyjaciół i uczniów.

Żoną Sokratesa była Ksantypa. Była młodsza od niego o około 40 lat. Miał z nią trzech synów.
Ksantypa była podobno żoną wyjątkowo kłótliwą, zawsze niezadowoloną i gderliwą. A jak Sokrates wracał do domu to wylewała na niego wiadro wody /a mówi się też, że były to nieczystości/. No i tłukła mu jeszcze garnki na głowie. 

Ksantypa troszczyła się o dzieci, dom, męża, dbała aby nie gasł ogień w kominku, gotowała a także dawała jeść zwierzętom. Dbała też aby amfory z winem były zawsze pełne. W tym czasie jej mąż-filozof prowadził dysputy poza domem. Z pewnością po powrocie do domu miał dla swojej żony jakieś mądre słowa, ale czy akurat to było jej wtedy potrzebne?

Jest taka sztuka pt. „Obrona Ksantypy”. Napisał ją w 1939 r. Ludwik Hieronim Morstin. Główną bohaterką tej sztuki jest właśnie żona Sokratesa. Sztukę tę trzykrotnie wystawiał Teatr Telewizji. Mnie utkwił w pamięci spektakl z roku 1984. W rolę Sokratesa wcielił się wtedy Ignacy Machowski, Ksantypą była Ewa Decówna. W tym spektaklu, pokazana była młoda kobieta, która pragnie przede wszystkim miłości i ciepła. A nie otrzymuje właściwie niczego, a na dodatek żyje w biedzie. Bo jej mąż nie interesuje się sprawą tak przyziemną jak utrzymanie rodziny. A więc czy można się dziwić że wita go zła, rozgoryczona i z wiadrem wody?

Nazywano Sokratesa „poprawiaczem świata”, nieznośnym gadułą, zarzucano, że lekceważy świętości i nie uznaje żadnych wartości.
A on tak naprawdę interesował się tym co ludzkie. Pytał co różni brzydotę od piękna, prawo od bezprawia, odwagę od tchórzostwa. Walczył o wolność poglądów i intelektualną niezależność.

Do historii przeszły jego słowa „Demokracja jest rządami głupców”.

Słynną sentencję wyroczni delfickiej „Poznaj samego siebie” pragnął uczynić swoim życiowym mottem.

Nie pozostawił po sobie żadnych pism. Wszystkie wiadomości o życiu filozofa przekazali jego uczniowie.

Zanim zaczął publicznie głosić swoje poglądy był rzeźbiarzem i żołnierzem.

Jest jednak najbardziej znany jako autor powiedzenia „Wiem, że nic nie wiem”.

I jeszcze Adam Sikora:
„…. Niewiedza /wg. Sokratesa/ nikogo jednak nie usprawiedliwia, a zawsze obciąża. Głupota jest defektem intelektu równoznacznym z niemoralnością. Z drugiej strony, dobry uczynek popełniony bez udziału świadomości w istocie nie liczy się, nie ma wartości moralnej."

Aha, czyli jak świadomie przekazuję lub odpisuję jakąś kwotę na rzecz Hospicjum dla dzieci to ma to wartość moralną, a jak bez zastanowienia daję żebrzącemu pod sklepem dziecku bułkę – to nie…..

Tak sobie siedzę i rozmyślam i piszę bez sensu.

Jedno jest pewne. Nadal „wiem, że nic nie wiem”.

środa, 14 marca 2018

Pan profesor powiedział...

                       Zauważcie, że rozłożone skrzydła orła wyglądają jak skrzydła husarii

Czytałam, że wybitny historyk, kawaler Orderu Orła Białego profesor Karol Modzelewski powiedział :

"Trzeba nawiązać kontakt z tymi, którzy o 19.30 są wpatrzeni w "Wiadomości". Bo jak tego nie zrobimy to mamy przechlapane."


Mam prośbę do Was.
Wytłumaczcie mi proszę, co miał na myśli Pan Profesor, bo ja nie oglądam właściwie żadnych programów informacyjnych.
Przypominam tylko,  ze wszystkie moje blogi były i są apolityczne. 
Jak zwykle proszę o wyważone i spokojne opinie. Wierzę, że będą tylko takie.
Dziękuję.

poniedziałek, 12 marca 2018

Za długa droga do domu


                                                          Motyl Monarcha

- Babcia – zaczął Pytalski – bo ja widziałem jak ty na blogu pisałaś o motylach. Ale ty tam nie o wszystkim napisałaś…..
- No pewnie, że nie o wszystkim. Bo ja na swoim blogu piszę o wielu sprawach. Ale nie za dużo, żeby moi znajomi się nie znudzili.
- A możesz jeszcze napisać więcej o motylach?
- Mogę, ale tylko ciekawe rzeczy. A co mam jeszcze napisać?
- To ja ci powiem. Bo są takie motyle które się nazywają Monarchami. I ja kiedyś oglądałem na Nat Geo Wild taki program o tych motylach. Wiesz, że to są motyle, które całe życie wędrują? Każdego roku w sierpniu miliony tych monarchów lecą z Ameryki Północnej na południe do Meksyku. Uciekają przed mrozami. I ja sobie zapisałem, bo one przelatują prawie 5000 kilometrów.
- Naprawdę?
- No, mówię ci. W tym filmie mówili, że w tę drogę lecą tylko takie motyle które urodziły się na początku lata. I one lecę i lecą, ale potem już do domu nie wracają te same motyle tylko ich dzieci albo ich wnuki. Bo one żyją bardzo krótko więc nie zdążą już wrócić w to samo miejsce. Lecą sobie na południe i tam się rozmnażają składają jajeczka i umierają. A te nowe się potem wykluwają z tych poczwarek i lecą dalej. I jeszcze sobie zapisałem bo w tym filmie jeden pan powiedział że do celu dociera dopiero czwarte pokolenie motyli. To smutne jest babciu, prawda?
- Trochę smutne, ale na świecie są sprawy dużo smutniejsze – odpowiedziałam. - Niektórzy ludzie też do do domu nie wracają...
- No przecież wiem - pokiwał głową Pytalski.

Sprawdziłam dokładnie, że Motyle Monarcha żyją tylko 2 miesiące. Żywią się nektarem a ważą 0,75 g. Należą do tych większych – rozpiętość ich skrzydeł często przekracza 10 cm. Ich życie składa się z czterech etapów. Z jajeczek wykluwają się larwy, które przekształcają się w gąsienice, te zaś w poczwarki. Po jakimś czasie z kokonu wydostaje się motyl. Proces ten nazywa się przeobrażeniem naturalnym czyli metamorfozą i trwa dwa tygodnie.
Motyle Monarchy żyją też w Australii, ale tam mają znacznie mniejsze odległości do pokonania.
Motyle te nie mają na świecie równych sobie i piękniejszych owadów pod względem przebywanych odległości.
Są najdelikatniejszym wędrowcami. I nigdy nie wracają do domu.




P.S. Osoby niewtajemniczone informuję, że Pytalski to mój młodszy – 9 letni wnuk, który bardzo interesuje się światem zwierząt i wie o nim naprawdę dużo. Ogląda ciągle filmy o życiu zwierząt, czyta i kolekcjonuje "zwierzątkowe książki"  i co najmniej raz w miesiącu chodzi do ZOO. Znają go tam już dobrze, bo ma roczną kartę wstępu. Śmiejemy się, że nawet ryby w akwariach go już poznają... nie mówiąc o hipopotamach i tygrysach.



Ostatnio Pytalski był w ZOO razem z Babcią Stokrotką i starszym bratem w sobotę 10 marca br.
A ja ostatnio na blogu pisałam o motylach w dniu 4 lutego br.

sobota, 10 marca 2018

O pogardzie dla krzywdy


/Ostrzegam, ze poniższy tekst jest szokujący. Przepraszam też, ze publikuję go w weekend/.


Kasia pochodziła z rodziny patologicznej. Takiej, w której gwałt i przemoc jest na porządku dziennym. Takiej, w której ściany mieszkania sa czerwone od krwi a wódka leje sie strumieniami. I w takiej w której pijani w sztok rodzice zapominaja wpuścic dziecko do domu. Więc dziecko zimą nocuje na wycieraczce.

Sytuacją Kasi zainteresował się ksiądz z pobliskiej parafii. Podstępem wywiózł ją od rodziców do innego miasta, tam z nią zamieszkał w pustym mieszkaniu swojej matki i stworzył jej piekło na ziemi. 
Bił, więził, obrażał, gwałcił. Gdy po jakimś czasie okazało się, że Kasia jest w ciąży krzyknął że „nie chce mieć bachora” i natychmiast zabrał ją do znajomej ginekolog…. Gdy już życie poczęte zostało zabite .... zostawił ją samą w zamkniętym mieszkaniu i pojechał z młodzieżą na pielgrzymkę do Częstochowy.

Często powtarzał jej, że jak komuś się poskarży to zrobi z niej kurwę. Albo że jak ucieknie i go wyda to i tak ją odnajdzie i zabije. Kasia miała wtedy 12 lat i była drobną dziewczynką, ksiądz R był 2-metrowym, potężnym 32- letnim mężczyzną. 
Piekło Kasi trwało pół roku, do momentu w którym udało się jej uciec i zwierzyć pani ze świetlicy środowiskowej. Sprawa została zgłoszona na policję, ale patologiczni rodzice i tak dziecku nie uwierzyli. Kasia została umieszczona w domu dziecka.

Ksiądz, którego oskarżono spotkał się w dużym współczuciem i wsparciem właściwie wszystkich środowisk. Przyznano mu w sądzie dwóch obrońców, wspomagała go kuria. /Kasi, która była dzieckiem nie przyznano nawet przedstawiciela/. 
Kuria planowała wysłać księdza do pracy do Wielkiej Brytanii. Nie doszło jednak do tego i aresztowano go. W jego komputerze znaleziono dowody na to, ze jest pedofilem. Utrzymywał kontakty seksualne także z innymi niepełnoletnimi dziewczynkami. 
Skazano go, a on broniąc się mówił: „nie wiem jak do tego doszło… ale przecież jeździłem z Kasią do Lichenia i do Łagiewnik”. Ksiądz R. został skazany na osiem lat więzienia, jednakże po kilku odwołaniach wyszedł z niego dużo wcześniej. Obecnie pełni funkcje kapłana w innym mieście.

Gdy dziennikarka śledcza i reporterka postanowiła sprawę dokładnie zbadać i pojechała do tego miasta dowiedziała się że …..”nikt w parafii o niczym nie wie i że ksiądz ten nadal udziela komunii dzieciom”. Weszła więc do kaplicy aby porozmawiać z innymi księżmi. I zadała im pytanie: „Ile dzieci trzeba zgwałcić aby przestać być księdzem”…. Zaległa cisza. I dano jej do zrozumienia, że to nie jest jej sprawa. 

W Domu Dziecka Kasia cztery razy podejmowała próby samobójcze. Praktycznie okres dojrzewania spędziła w szpitalach psychiatrycznych. Udało się jej jednak skończyć jakąś szkołę i dostać pracę „na kasie w sklepie”. Po pracy wraca do wynajętego pokoiku i siedzi w nim sama. Nie wychodzi z domu, nie ma przyjaciół.  Panicznie boi się mężczyzn szczególnie księży… Mówi o sobie, że jest już na zawsze stracona. I każdej nocy budzi się przerażona, bo wydaje się jej, że jej kat otwiera drzwi kluczem od zewnątrz…

To jest tylko jeden z reportaży, które znajdują się w najnowszej książce Justyny Kopińskiej pt: „Z nienawiści do kobiet”. Napisałam o nim bo wstrząsnął mną najbardziej.

Justyna Kopińska jest dziennikarką „Dużego Formatu”, reporterką, pisarką, socjologiem. Zajmuje się tematyką kryminalną, związaną z prawem karnym, sądami i więziennictwem. Jest laureatką wielu nagród – m.inn. Nagrody im.Ryszada Kapuścińskiego. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Afryce Środkowej.



W Dzień Kobiet 8 marca 2018 wybrałam się do Empiku Junior na ul. Marszałkowskiej w Warszawie na spotkanie autorskie z Justyną Kopińską. Była ta jednocześnie premiera jej książki. Z Panią Justyną rozmawiał pisarz Łukasz Orbitowski. 

Na pełnej osób sali panowała całkowita cisza i przerażenie… Chociaż z pewnością osoby, które przyszły na to spotkanie znały charakter twórczości pisarki. Potem zaczęły się pytania do autorki.
Najnowsza książka Pani Justyny Kopińskiej zaczyna się wspomnieniem o Violetcie Villas. O tym jak to się stało, że osoba, która podbiła swym głosem Amerykę i śpiewała w duecie z Barbrą Streisand umarła mając opinię wariatki. Na dodatek całkowicie samotna i tylko w otoczeniu sfory psów i kotów. W książce jest też reportaż o dyrektorze więzienia, który zabił niepełnosprawnego więżnia i został uniewinniony i opiekuje się teraz wnukami. Jest także przerażąjący rozdział pt: "Ile mamy trupów w szafach?".I kilka innych, bardzo smutnych...

Tytuł książki „Z nienawiści do kobiet” jest także tytułem jednego z rozdziałów. A sama książka jest nie tylko o nienawiści do kobiet. Jest raczej o lekceważeniu słabszych /a są nimi głównie kobiety/ a przede wszystkim o pogardzie dla skrzywdzonych… I o tym, że w życiu liczą się tylko ci znani i silni. I że są osoby nietykalne. I to tylko częściowo ma związek z sytuacją polityczną naszego kraju. Podobnie jest – jak mówiła autorka -w Stanach czy w Anglii.

Gdyby ktoś z Was zainteresował się tą książką /a naprawdę warto/ to musi się przygotować na to, że będzie czytał o koszmarach, o których się nigdy nie mówi i  nie pisze.


Po zakończonym spotkaniu z Panią Justyna Kopińską nie mogłam trafić do wyjścia. Błąkałam się między stoiskami z książkami jak małe dziecko. A przecież mam bardzo dobrą orientację i byłam w Empiku Junior już wiele razy...
--------------------------------------------------------------

Jeszcze raz przepraszam za ten tekst ale jak zdążyliście pewnie zauważyć, piszę też smutne "bajeczki"...


czwartek, 8 marca 2018

Łazienki Królewskie w dniu 4 marca 2018 roku

1. Jedno z mniej popularnych wejść do Łazienek Królewskich
.
 2. Zobaczcie ile oczu i nosów jest na pniu tego drzewa.
 
3. Na tym mostku stoi pomnik Króla, który odniósł zwycięstwo pod Wiedniem...
4. A tu domek ostatniego polskiego króla...
5. Zmarznięty paw czeka aż go wpuszczą do tego domku
6. Ja jednak jestem zwariowana na punkcie pni, gałęzi i korzeni drzew.
7. To drzewo sfotografowałam specjalnie dla Notarii /z którą kiedyś spacerowałam po Łazienkach/- jest trochę podobne do baobabu?
8. Do Łazienek wróciły łabędzie - na razie jest tylko jedna para ale pewnie niedługo po stawach będą pływały brzydkie kaczątka...
9. To jest Moje Drzewo - to samo co na stronie 24 w książce pt: "Zwariowałam"
10."Tankreda i Kloryndę"sfotografowałam specjalnie dla Joanny Rodowicz /z którą poznałam się osobiście przy tej rzeźbie/
11. I jeszcze raz ten domek króla
12. A ten widok to dla Warszawianki Elaji...
13. I jeszcze zwykłe zimowe drzewa...
14. I jeszcze - może się komuś spodoba?
15. A to Omphalos czyli Pępek...


              
16. A zdjęcie Najwybitniejszego zasłuchanego  w szum wierzby Polaka to dla Hani Mroczkowskiej, z którą się właśnie przed Nim kiedyś umówiłam...
17. I jeszcze jedno wspaniałe drzewo.
18. A polski noblista czyli Litwos ....to dla  Czesi, której wprawdzie nie poznałam osobiście, ale która napisała ostatnio przepiękną książkę...

A całość Łazienek Królewskich dla Anabell z którą przechodziłam kilkakrotnie Alejami Ujazdowskimi .... tuż koło Łazienek Królewskich ...gdy wracałyśmy z kawiarni Flora...
--------------------------------------------------------
Łazienkom Królewskim, które są uważane za najszczęśliwsze miejsce w Warszawie poświęciłam pierwszy tekst w książce "Moje warszawskie zwariowanie'". 
Pozostało mi jeszcze kilka egzemplarzy tej książki.
-----------------------------------------------------
Zdjęcia robiłam komórką... ale może któreś z nich zasługuje na wyróżnienie???

"Obrzydliwa" Warszawska Praga - część czwarta czyli zakończenie

                                                  Stojący niedaleko  kościół Św.Floriana zwany Katedrą Praską miał stanowić przeciwwagę dla ...