"Podwórko było duże. Tak duże, że na jego środku znajdował się mały skwer, którego centralnym punktem była górka. Zimą z tej górki dzieci zjeżdżały na sankach, a latem na rowerach. Naokoło rosły dość wysokie drzewa. A pod tą górką artysta wybudował sobie pracownię rzeźbiarsko-malarską..
Dwie trzecie pracowni znajdowało się pod ziemią, a jedna, ta całkiem nad ziemią była całkowicie oszklona. Na dachu było jedno olbrzymie okno. Jak wiadomo przy rzeźbieniu czy malowaniu światło dzienne jest bardzo ważne. Okna w pracowni były tak skonstruowane, żeby bez problemu wynosić z niej duże rzeźby. Te największe były wyciągane przez okno w dachu. Wtedy sprowadzany był do pomocy specjalny dźwig.
Takie wydarzenia stawały się niesamowitym widowiskiem. Ludzie z otaczających pracownię domów wyglądali przez okna, wychodzili na balkony, dzieci schodziły na podwórko i patrzyły z otwartymi buziami. Najbardziej wtedy, gdy przez okno dachowe wyłaniały się rzeźby, których przeznaczeniem było miejsce w jakimś kościele. Na przykład rzeźba Madonny z rozwartymi ramionami, którą ustawiono potem na zwieńczeniu fasady kościoła garnizonowego na ul. Długiej w Warszawie.
Pracownia była dwupoziomowa. Malutki poziom nadziemny, rodzaj antresoli, z którego można było obserwować akt tworzenia, był jednocześnie salką wystawową. Stały tam na półkach miniatury rzeźb stworzonych przez lata i znajdujących się w różnych częściach Polski a także za granicą. Poziom podziemny był częścią w której artysta rzeźbił.
Przed pracownią stała rzeźba naturalnej wielkości. Przedstawiała matkę uczącą dziecko chodzić. Matka była pochylona, dziecko stało na jednej nóżce, drugą śmiesznie podnosiło do góry.
Zapamiętany zapach pracowni rzeźbiarskiej i atmosfera w niej panująca są bardzo trudne do opisania. Z pewnością było to połączenie prawdziwej sztuki tworzenia z ciężką pracą fizyczną, połączenie natchnienia z prozą życia, był to też chaos.
Od tego czasu Ziemia wiele razy okrążyła Słońce.
Parę dni temu poszłam na to miejsce. Weszłam na podwórko, ale zobaczyłam tylko górkę, drzewa i krzewy ją otaczające. Pracowni już nie było. Pozostał po niej ślad w postaci równo zagrabionej ziemi.
- Czy coś się stało? - zapytała mnie pół godziny później koleżanka, gdy zobaczyła, że siedzę zamyślona nad filiżanką kawy.
- Nic - odpowiedziałam spokojnym głosem.
Ale to nie był mój głos. Myślałam o tym, że jak wrócę do domu, to postawię na honorowym miejscu dwudziestopięciocentymetrową miniaturkę rzeźby matki z dzieckiem. Tej samej, która stała kiedyś przed pracownią."
---------------------------------------------------------------------------------------------
Był to urywek z mojej książki pt: "Zwariowałąm" wydanej w roku 2015.