środa, 28 lutego 2018

O Janosiku ciąg dalszy


Napadniętym Juraj Janosik z kompanami zabierali wszystko: żywność, pieniądze, kosztowności, konie, wyposażenie powozów, broń i naboje, ubranie i peruki, buty…Często zabierali też i powozy a napadniętych w samej bieliźnie puszczali przez lasy i pola.
Zdarzało się też drużynie Janosika i dobry uczynek zrobić – na przykład w miejscowości Żilina zdjęli torturowanego i łamanego kołem w mękach skazańca. I potem urządzili mu pogrzeb.
No więc napadał Juraj Janosik na tych bogatych i potem zrabowane przedmioty rozdawał biednym. Dziewczętom na przykład dawał zrabowane pierścionki.
Dlatego biedni ludzie często go ukrywali.
Kilka razy Janosika złapano i uwięziono ale zawsze udało mu się uciec.
Dopiero po dwóch dużych napadach na hrabinę, która byłą żoną wyższego oficera wojsk cesarskich a których Juraj Janosik dokonał na terenie Liptova tamtejsi sędziowie zlecili zorganizować na zbójnika zasadzkę. Wysłano do Janosika szpiega. Poza tym inni zbójnicy też Janosika zdradzili. 
Nie wiadomo do dziś w którym miejscu go ujęto, chociaż legenda głosi, że stało się w Valasskiej Dubovej, w Karczmie którą nazwano potem Janosikovą
Więziono Janosika w różnych miejscach. Mówi się nawet, że w zamku w Niedzicy. Tamtejsi przewodnicy pokazują nawet turystom miejsce gdzie Janosik był przywiązany do muru.
Pewne jest natomiast, że przed samą egzekucją Janosik był więziony w kasztelu Vranovo przy Liptovskim Mikulaszu. W tym kasztelu jest teraz muzeum i można oglądać piwnicę, w której Janosik oczekiwał na proces.
Przed kasztelem postawiono też pomnik Juraja Janosika.

Sam proces zaczął się 16 marca 1713 roku w Mikulaszu. Trwał dwa dni w których oskarżonego torturowano.
Następnie sąd wydał wyrok gardłowy.
Z proponowanych sposobów wykonywania egzekucji wybrano ten najgorszy – powieszenie na haku.
Stracenia młodego – dwudziestopięcioletniego kapitana zbójników dokonano jeszcze tego samego dnia na mikulasskim miejscu straceń. Powodem tak szybkiej egzekucji był fakt, że torturowany był wieloma sposobami i zaistniała obawa, że egzekucji mógł nie dożyć.

Janosik znany jest na Słowacji, w Polsce i w Czechcach.
Historyczny zbójnik grabił tylko półtora roku. Niektórzy jego męczeńską śmierć porównują ze śmiercią znanych męczenników i bohaterów. Więc może dlatego żyje w legendach już trzy wieki?
O Janosiku pisał w „Legendzie Tatr” Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Poświęcił mu drugą część książki i nadał mu miano Janosika Nędzy Litmanowskiego.
Uwiecznił go w drzeworycie Władysław Skoczylas. Powstało na jego temat kilka filmów i opowieści. I mnóstwo legend.
Wielbiciele folkloru tatrzańskiego przypisywali nawet Janosikowi nadprzyrodzone moce, które miał zyskać dzięki ciupadze, pasie i kierpcom.
Pojawił się Janosik w 1944 roku na słowackim banknocie 500-koronowym, a także w 1947 roku na 2-koronowej monecie. No i Słowacy też nakręcili kilka filmów w swoim Janosiku.

Wiele osób nie potrafi zrozumieć dlaczego zbójnik został legendarnym bohaterem. Odpowiedzią może być jedna z definicji kultury, która twierdzi, że „kultura jest przetwarzaniem zła w dobro”. Fenomen ten istnieje też przecież w innych kulturach europejskich, przykładem takiego zjawiska jest Robin Hood i Wilhelm Tell.

Jedno jest pewne.
Janosikowa legenda jest pragnieniem wolności i sprawiedliwości. Ludzie zawsze pragnęli aby ich bohater był nie tylko silny, nieustraszony, sprytny i  potężny ale również mądry i wykształcony. Wszystkie te cechy posiada postać Janosika. Dlatego też mówiono o nim czasami,.....  że w przerwach między zbójowaniem .... studiował teologię...
Niektórzy z Was wiedzą, że mam w domu Janosika .... zwanego także Harnasiem /patrz zdjęcie/.


poniedziałek, 26 lutego 2018

Janosik czyli od rzeczywistości do legendy


Pamiętacie Janosika? Tego, którego tak pięknie grał Marek Perepeczko? A także jego towarzyszy – szczególnie Pyzdrę i Kwiczoła których grali Witold Pyrkosz i Bogusz Bilewski… ?A  pamiętacie jak się cudnie o miedzę kłócili? I był jeszcze wspaniały Murgrabia czyli Marian Kociniak i Hrabia czyli Mieczysław Czechowicz. Żadnego z tych aktorów nie ma już niestety między nami. 

A ja pamiętam jak Marek Perepeczko z długimi włosami, wyglądający jakby przed chwilą zszedł z planu filmowego siedział sobie w zakopiańskim Coctail- barze i jadł lody. /Tego coctail-baru też już od dawna nie ma/. A ja /wówczas osiemnastoletnia/akurat razem z koleżanką ledwie żywe zeszłyśmy z Hali Gąsienicowej do Kuźnic i potem poczłapałysmy do tego baru na Krupówkach na najlepsze wówczas zakopiańskie desery. I jak zobaczyłam „Janosika” jak żywego to mało się z wrażenia nie przewróciłam o jego nogi. Bo siedział z tymi wyciągniętymi nogami prawie na środku sali. I udawał, że to nie on, chociaż wszyscy dokoła mówili: „zobacz, zobacz - widzisz kto tam siedzi?”

Podobno tego właśnie dnia kręcono scenę zaślubin Janosika z Maryną. A było to w malutkiej kapliczce w Dolinie Chochołowskiej. To znaczy zaślubiny były w tej kapliczce a po zaślubinach młodzi wychodzili z zupełnie innego kościółka. No ale w filmie wszystko jest możliwe.


O tym, że prawdziwy Janosik był Słowakiem to chyba nie wszyscy wiedzą. Także o tym, że w przeciwieństwie do Marka Perepeczki był drobny i niewysoki – jak to góral – też nie wszyscy wiedzą. W każdym razie – chociaż niewątpliwie bardzo zwinny – nie mógł przeskakiwać z jednego brzegu Dunajca na drugi i zostawiać śladów swoich stóp na kamieniach. A tak bajdurzą zachwyconym uczestnikom spływu Dunajcem flisacy i pokazują nawet te ślady Janosikowych kierpców na kamieniach…
Jak dwa lata temu byliśmy ze Szczerbatymi na Słowacji i tam przy słowackim przewodniku "błysnęłam" stwierdzeniem, że Janosik był przecież Słowakiem - to w nagrodę dostałam od niego lody. Ale i tak mi te lody Szczerbate zjedli.

Prawdziwy Janosik /Juraj Janosik/ przyszedł na świat koło wsi Terchova w styczniu 1688 roku. Matka Anna Cesnekova i ojciec Marcin Janosik zanieśli go do chrztu 25 stycznia tego roku do kościoła w Varinie.
O dzieciństwie Juraja Janosika niewiele wiadomo. Przypuszcza się natomiast, że zaciągnął się dobrowolnie do wojska kuruców /którzy walczyli przeciwko Habsburgom/ w 1707 roku, mając około 18-20 lat. Ale nie był w nim długo, bo w roku 1711 stał się zbójnikiem. Uczestniczył w bitwie pod Trencinem w wyniku której dostał się do więzienia. I to więzienie i znajomość z innymi zbójnikami zadecydowały o jego dalszej drodze życiowej.
Juraj Janosik uciekł z więzienia i stał się zbójnikiem.
We wrześniu 1711 roku złożył przysięgę zbójnicką i niedługo potem został kapitanem zbójników.
Zbójnickie rzemiosło Juraj Janosik uprawiał przez półtora roku. Najaktywniej działał latem i zimą 1712 roku. Wtedy razem z towarzyszami dokonał najwięcej napadów zbójnickich. Ograbiali handlarzy, kupców, otnika, właściciela ziemskiego, barona, hrabiankę, pastora i jego żonę. Napadali na osoby podróżujące po drogach i płynące na tratwach w dół rzeki Vah.

Pisać dalej o Janosiku???

Bo ostatnio byłam w Instytucie Słowackim na Starym Mieście i w prezencie otrzymałam książkę Rużeny Antolovej pt: „Janosik – od rzeczywistości do legendy”… A tam mnóstwo ciekawostek...

To chyba jeszcze trochę ponudzę - dobrze?


sobota, 24 lutego 2018

Jak to się nazywa?

/Uprzedzam, że tekst jest bardzo smutny./

Kiedy nagle zaczyna nas interesować drzewo, które rośnie pod naszym oknem... Nagle dostrzegamy, że jest już bardzo stare i pewnie dlatego ma powykręcane gałęzie i narośla na korze.
Kiedy spoglądając przez okno widzimy na parapecie małego, skulonego ptaszka... a jak je cichutko otwieramy, to on wcale nie odfruwa. Może wyczuwa, że tak jak on odpoczywamy przed jednym z ostatnich lotów?
Kiedy patrząc na bawiące się małe dziecko widzimy w nim siebie... I słyszymy głos mamy, która mówi do nas z wielką miłością.
Kiedy idąc jesienią po kolorowym trawniku w parku specjalnie szuramy nogami, bo to nam przypomina zabawę w stercie zeschniętych liści.
Kiedy idziemy do miasta tych, którzy już są po drugiej stronie tęczy, siadamy między kamiennymi płytami i zanurzamy się w rzekę wspomnień.
Kiedy przytula się do nas malutki wnuczek a my widzimy w nim swoje dziecko i siebie samego.
To jak to się nazywa?
Upływający czas?
Galopujący czas?
Nieuchronność?
Też. Ale to chyba ma inną nazwę.
Na pewno wiecie co to jest, ale nie mówcie o tym głośno.
Proszę Was.

czwartek, 22 lutego 2018

"Drugi Chopin" albo "Archanioł o rudych włosach"

Nie wiem jak zacząć więc najpierw napiszę, że w drzwiach przepuściłam Panią Elżbietę Dzikowską. Tak, tę podróżniczkę, partnerkę Tony Halika. Ona już wychodziła a ja dopiero wchodziłam. Uśmiechnęła się do mnie bardzo serdecznie jakby mnie znała. A to przecież ja ją znam dobrze a nie ona mnie.
-----------------------------------------------------------------------
No więc z tym „drugim Chopinem” to jednak przesada. Nie dlatego, żeby ten człowiek nie zasługiwał na takie miano, tylko że obydwaj byli wielcy, najwspanialsi i byli geniuszami. Każdy w swoim rodzaju.

Drugim Chopinem” nazwał go Tytus Chałubiński przedstawiając go w Zakopanem Helenie Modrzejewskiej. Rudowłosy archanioł miał wtedy 21 lat. Usiadł przy fortepianie i zaczął grać. A wszyscy wstrzymali oddech.

Archaniołem o rudych włosach” nazywały go wielbicielki, które mdlały na jego koncertach albo godzinami stały pod hotelami w Nowym Jorku albo w innych metropoliach – po to tylko aby zobaczyć jak wychodzi z nich i wsiada do powozu.
Wielbicielek i wielbicieli miał mnóstwo. Także dzieci klaskały na jego koncertach w Ameryce. Wyruszył zresztą do tej Ameryki w ślad za zachwyconą nim Heleną Modrzejewską. To ona, już wtedy bardzo sławna promowała go i wspierała.

Był jedną z najbardziej niezwykłych postaci polskiej historii przełomu XIX i XX wieku. Był wybitnym kompozytorem, pianistą, mężem stanu, dyplomatą, filantropem i kolekcjonerem. Był też jednym z najhojniejszych darczyńców Muzeum Narodowego w Warszawie, któremu po 1930 roku zapisał kolekcję dzieł sztuki i pamiątek. Zabytki i przedmioty zgromadzone w Riond-Bosson, w jego szwajcarskiej willi – pałacu trafiły do Muzeum Narodowego w 1951 roku. Mieściły się w 61 skrzyniach.

Miał niesamowity talent. Ale to nie wszystko. Bardzo dużo i ciężko pracował. Ćwiczył po kilkanaście godzin dziennie. Nawet jadąc pociągiem ćwiczył na niemej klawiaturze.
Sława oraz niezwykła osobowość otworzyły mu drzwi na polityczne i towarzyskie salony Europy i Ameryki.



A teraz trochę faktów:

1. 7 prezydentów USA /Clevelanda, McKinleya, Roosvelta, Tafta, Wilsona, Coolidge,a i Hoovera/ poznał osobiście.

2. około 340 przemówień patriotycznych wygłosił podczas licznych turnee po USA w latach 1914 – 1918.

3. 16 000 osób wysłuchało Jego koncertu w Madison Square Garden w Nowym Jorku w 1932 roku.

4. Dwukrotnie wystąpił dla Królowej Wiktorii.

5. Józef Piłsudski 16 stycznia 1919 powołał go na stanowisko premiera i ministra spraw zagranicznych. Pełnił te dwie funkcje przez 329 dni. Trzeba też wspomnieć, że jadąc do Warszawy przez Poznań aby objąć te funkcje przyczynił się do wybuchu jedynego zwycięskiego powstania narodowego w Polsce.

6. Prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson w ogłoszonym 8 stycznia 1918 roku programie pokojowym umieścił punkt 13 postulujący utworzenie niepodległego Państwa Polskiego z dostępem do morza. Zrobił to wyłącznie pod wpływem wystosowanego przez Niego memoriału.

7. W dowód uznania za działalność polityczną i dobroczynną przyznano Mu wiele medali i odznaczeń.- Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Komandorski Orderu Karola Trzeciego – najważniejsze odznaczenie Królestwa Hiszpanii, Krzyż Oficerski Legii Honorowej -za zasługi dla narodu francuskiego. Ale to tylko kilka z nich…

8. Talent i ciężka praca przyniosły mu wielką fortunę. Zawsze jednak pamiętał o innych, wspomagał finansowo biednych i potrzebujących, a dochody ze swoich koncertów przekazywał na szczytne cele.

9. 500 000 koron /równowartość około 100 fortepianów Steinwaya kosztowało Go ufundowanie Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie.

10. Kariera artysty wymagała ciągłych podróży. Koncertował na wszystkich kontynentach. Wyruszał na wielomiesięczne tournee z miasta do miasta, z kraju do kraju… Miał własny wagon kolejowy. W środku była sypialnia, jadalnia, salon z fortepianem oraz miejsce dla służby. Razem z Nim podróżowali: angielski i amerykański impresario, skarbnik, lokaj Marcel, stroiciel fortepianu, dwóch tragarzy oraz kucharz.

11. Był patriotą, politykiem i mężem stanu. Nazywany jest jednym z ojców polskiej niepodległości.

12. Był jednym z trzech polskich polityków obecnych przy podpisywaniu Traktatu Wersalskiego.

Przez całe życie działał na rzecz Ojczyzny. Korzystając ze swych licznych kontaktów i niezwykłej popularności niestrudzenie orędował za przywróceniem Polakom prawa do własnego państwa.

Miał dar przekonywania i cieszył się wielkim uznaniem. Liczono się z nim….Przyjmowano na wszystkich europejskich dworach.

Wystawa, którą miałam zaszczyt zwiedzać w dniu 18 lutego br. w Muzeum Narodowym w Warszawie została otwarta dzień wcześniej.
Wystawa ta jest wyrazem wdzięczności i hołdem dla Ignacego Jana Paderewskiego. Rozpoczyna ona całoroczny program pt: „Niepodległa w Muzeum Narodowym w Warszawie”, obejmujący trzy wielkie prezentacje: „Paderewski”, „Józef Brandt” i „Niepodległa 1918”.

Jeśli tylko będziecie w Warszawie to odwiedźcie Muzeum Narodowe. Wystawa „Paderewski” będzie trwała do 20 maja. Naprawdę warto.

I jeszcze …..

Oprócz wielu wzruszających pamiątek po Paderewskim jak np. fortepian, który ten Wybitny Polak otrzymał w prezencie od f-my Steinway and Sons i który zabierał jak tylko mógł na koncerty na drugim końcu świata….. na wystawie można usłyszeć Jego Głos a także obejrzeć na wielkim ekranie filmy nakręcone w trakcie koncertów. Na jednym z tych filmów kilkuletnia, ubrana w białą sukienkę dziewczynka oklaskując JEGO występ upuściła małą piłeczkę. Piłeczka potoczyła się pod fortepian więc dziewczynka pobiegła za nią …. i otrzymała ją z JEGO rąk, więc podziękowała Mu podając mu swoje małe łapki…

Mam wiele zdjęć z Wystawy i z programu…. Ale pomyślałam, że wystarczy to jedno za wszystkie...

wtorek, 20 lutego 2018

Kolumna.... czyli o początkach Warszawy ....


To miejsce w Łazienkach Królewskich jest bardzo mało znane. Nie chodzi tam właściwie nikt oprócz zakochanych, matek z niemowlętami śpiącymi w wózeczkach, albo ludzi szukających ciszy i samotności.
Ale nawet oni siedząc na ławeczce naprzeciwko tej kolumny pewnie rzadko zastanawiają się nad jej istnieniem i nad tą datą wyrytą na cokole.

Wiele lat temu, gdy uczęszczałam na kurs o historii Warszawy dowiedziałam się, że "prowadzone na terenie dzisiejszych Łazienek prace archeologiczne wprawdzie nie potwierdziły całkowicie ale też nie obaliły z całą pewnością istnienia w tym miejscu średniowiecznego grodu zwanego Jazdowem".
W miejscu tym prawdopodobnie istniał od XII lub XIII wieku gród książąt mazowieckich, który w 1262 roku uległ zagładzie.

Podaję za prof. Markiem Kwiatkowskim z "Wielkiej Księgi Łazienek":

"Na terenie znajdującym się tuż obok Ogrodu Botanicznego znaleziono też resztki drewnianej palisady, datowanej już na VII wiek..../-/ A więc gród książąt mazowieckich w Jazdowie nie był najstarszym na terenie dzisiejszej Warszawy – takim grodem był gród na Bródnie datowany na IX wiek. Kiedy gród bródnowski stracił na znaczeniu (został zniszczony prawdopodobnie w XI wieku) osadnictwo przeniosło się na wysoki, lewy brzeg Wisły – właśnie na teren dzisiejszego Muzeum Łazienek Królewskich w Warszawie.

Gród w Jazdowie był ośrodkiem pełniącym funkcję ośrodka administracyjnego i dworu książąt mazowieckich. Prawdopodobnie pełnił również funkcje handlowe i zbrojne. Poniżej szczytu skarpy wiślańskiej znajdowała się przygrodowa osada oraz targ na Solcu. Gród miał zapewniać ochronę przeprawie przez Wisłę (z Solca na Kamion), a także traktowi z Czerska do Zakroczymia. Przed najazdem wrogich wojsk osada zaczęła tracić na znaczeniu wraz z odsuwaniem się Wisły od skarpy.

W 1262 roku doszło do najazdu wojsk litewskiego księcia Mendoga. Doszczętnie spalono wówczas największy mazowiecki gród – Płock – stolicę Księstwa Mazowieckiego, dlatego też stolicę Mazowsza przeniesiono do Czerska, który pełnił tę rolę aż do 1406 roku (wtedy rolę stołeczną przejęła Warszawa). Po Płocku przyszedł czas na zagładę Jazdowa, jako jednego z ważniejszych punktów obrony linii Wisły. Panujący wówczas książę mazowiecki Siemowit I może miałby pewne szanse na obronę, gdyby jeden z dworzan nie dopuścił się zdrady. 23 czerwca Litwini wtargnęli do Jazdowa, a książę Siemowit I zginął podczas obrony. Po tych tragicznych wydarzeniach parę kilometrów na północ od zgładzonego Jazdowa zaczyna się tworzyć zalążek Warszawy…

Data 1262 jest pierwszą datą historyczną potwierdzoną zachowanym dokumentem. Można więc rzec, że otwiera ona historię Warszawy."

--------------------------------------------------------------------------
Cała ta historia znana jest z pewnością tylko varsavianistom, ale napisałam o niej, bo może dla innych Polaków też ma to jakieś znaczenie.

Nie udało mi się niestety nigdy dowiedzieć kiedy postawiono kolumnę o której piszę. Chociaż z pewnością było to po zakończeniu wspomnianych na początku prac archeologicznych, a najprawdopodobniej na początku XXI wieku.

A może ktoś z Was wie kiedy to było dokładnie?

Gdybyście chcieli tam się wybrać…. To wystarczy wejść do Łazienek pierwszym wejściem za Ogrodem Botanicznym i trzymając się lewej strony tuż przy ogrodzeniu obok budynku herbaciarni / zimą niestety nieczynnej/ zejść całkiem pustą i cichutką alejką w dół… Zobaczycie wtedy tę Kolumnę i znajdziecie się w historycznym, chociaż bardzo mało znanym miejscu.

A tak wyglądała kolumna w białym otoczeniu w dniu 15 lutego br. o godz. 12.00





A o Książętach Mazowieckich, którzy byli założycielami Warszawy a także o innych ciekawostkach związanych ze stolicą piszę w książce pt: „Moje warszawskie zwariowanie”. 
Od dnia wydania /19 grudzień 2017 rok/ książka jest dostępna tylko u mnie.
----------------------------------------------------------------------
Zapraszam Was jeszcze do przeczytania  recenzji z tej książki:

https://tujestmojdom.blogspot.com/2018/02/fascynacje-warszawskiej-stokrotki.html

niedziela, 18 lutego 2018

O Ślęży słów parę...

Tekst ten dedykuję CELTOWI na 11 urodziny jego bloga.

https://zyciecelta.wordpress.com/

To najbardziej tajemnicza ze wszystkich świętych gór w Polsce. Zwana jest także Sobótką. Licząca 718 m. npm. góra należy do Korony Polski.
Niektórzy mówią, że góra jest punktem nawigacyjnym przybyszów z kosmosu.
Inni są przekonani, że ukryto tutaj Święty Graal.
Najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego jest owiany licznymi legendami. Jedna z nich głosi, że niegdyś znajdowało się tu wejście do podziemnego świata, które zasypały anioły. W ten sposób uniemożliwiły wyjście demonom.
Krążą też opowieści o istnieniu w masywie tajemnych sztolni przechowujących hitlerowskie skarby. Teza o podziemnych tajnych korytarzach powstała już w XVI w, utrwalona na wieki w legendzie o pewnym świdnickim mistyku. Nazywał się Johanees Beer. Odnalazł on podobno wejście do jaskini, w której wiedli nędzny żywot potępieńcy.Jak twierdzą niektórzy badacze - legendarna jaskinia znajduje się w rejonie Głazowiska Olbrzymów.
Niezależnie od tego ile prawdy kryją legendy jedno jest pewne – Ślęża była miejscem kultu naszych słowiańskich przodków. Oddawali oni tu cześć swojemu bóstwu solarnemu. Od epoki brązu aż do wczesnego średniowiecza miejsce to otaczał kamienny krąg. Nie ma już po nim żadnego śladu.
Zachowały się natomiast pozostałości kamiennych wałów wzniesionych przez Celtów. Według Leszka Mateli, autora książki „Polska magiczna”- Przewodnik po miejscach mocy” budowle te wzmacniały i rozprowadzały energię kosmiczną świętej góry. Z czasów celtyckich pochodzą też znaki solarne w kształcie pochyłego krzyża przypominającego literę „X”, oraz rzeźby kultowe z szarego granitu przedstawiające m.inn. niedźwiedzia i postać ludzką z rybą.

W drodze na szczyt góry, zwanej Słowiańskim Olimpem radiesteci radzą namagnetyzować organizm przy świętym źródle. To właśnie przy nim prehistoryczni pielgrzymi obmywali ciało przed przekroczeniem kamiennego kręgu.
Na szczycie Ślęży znajduje się kościół i 12-metrowa, kamienna wieża widokowa .
Na Ślęży byłam dzień przed wizytą w miasteczku Ząbkowice Śląskie. A było to całkiem niedawno bo tylko jakieś ....... 25 lat temu...😕

piątek, 16 lutego 2018

Samobójstwo w Dolinie Kościeliskiej


                                      /Jadwiga Janczewska/

Była urodziwa, utalentowana i inteligentna. Ale zarazem psychicznie słaba i niestabilna emocjonalnie. Leczyła się na gruźlicę w sanatorium doktora Kazimierza Dłuskiego w Kościelisku.

Jadwiga Janczewska – bo o niej mowa była narzeczoną Witkacego. Poznali się jesienią 1912 roku, kiedy studiująca w Krakowie Jadwiga przyjechała do raz pierwszy do Zakopanego podleczyć chore płuca. 17 stycznia 1913 roku zakochany Stanisław Ignacy Witkiewicz oświadczył się jej, a oświadczyny zostały przyjęte.

Z początkiem roku 1914 prowadzony przez matkę Witkacego - Marię Witkiewiczową pensjonat Nosal na Bystrem w Zakopanem był pełen gości. Kilkanaście dni spędził tam Artur Rubinstein, a sześć tygodni Karol Szymanowski – obaj byli przyjaciółmi syna gospodyni. W pensjonacie panowała napięta atmosfera – Szymanowski chorował, Witkacy walczył z depresją. Gościem pensjonatu była też panna Jadwiga Janczewska.

21 lutego 1914 roku Jadwiga Janczewska wynajęła dorożkę na samotną wycieczkę do Doliny Kościeliskiej. Gdy dojechała do Hali Pisanej tam wysiadła z dorożki, wyciągnęła rewolwer marki Browning – i strzeliła sobie w skroń. Zginęła na miejscu. Miała wtedy 24 lata. Jedynym świadkiem tego wydarzenia był fiakier.

Według relacji przyjaciela Witkacego – Karola Ludwika Konińskiego – Jadwiga była w ciąży. Według relacji Jarosława Iwaszkiewicza samobójczyni zostawiła list, z którego wynikało, że powodem jej desperackiego czynu był Karol Szymanowski. Inny przyjaciel Witkacego miał napisać w swoich wspomnieniach, że Szymanowski, który był człowiekiem uroczym i towarzyskim bardzo podobał się Jadwidze. I na tym podobno tle dochodziło między Witkacym i Jadwigą do scen zazdrości.

Karol Szymanowski po tym wydarzeniu natychmiast wyjechał z Zakopanego. Witkacy natomiast pogrążył się w rozpaczy.
W liście do antropologa Bronisława Malinowskiego miał się żalić, że spotkało go straszliwe nieszczęście. Uważał, że to on sam winien jest samobójstwu Jadwigi, cierpiał bowiem wtedy na silne napady depresji co jego narzeczona mogła odebrać jako brak zainteresowania jej osobą.

Jaka była faktycznie przyczyna samobójstwa panny Jadwigi Janczewskiej trudno powiedzieć. Mogła to być ciąża panny Jadwigi, miłość do Karola Szymanowskiego, albo brak miłości narzeczonego. Albo wszystko naraz.

Mnie w każdym razie przyszło do głowy następujące pytanie: Czy teraz kobiety też popełniają w takich sytuacjach samobójstwa?
Jak myślicie?

Tekst napisałam na podstawie jednego z rozdziałów rewelacyjnych „Kronik Zakopiańskich” Macieja Krupy.


środa, 14 lutego 2018

Bajeczka dla zakochanych

I znowu publikuję tekst, który niektórzy z Was już znają.
Ale może jeszcze ktoś zechce go przeczytać….
---------------------------------------------------------------------------------------

                                   
Bajeczka leży na uboczu, nad Narwią, wśród zarośli które tworzą osłonę przed zgiełkiem cywilizacji. Historia Bajeczki jest bardzo bogata, ale nie przytłacza i nie straszy dramatyzmem wydarzeń. Pokazuje bowiem swoje przyjazne, bardziej pokojowe oblicze. Bajeczka ma charakter wyjątkowy, ma oblicze sennego, kresowego miasteczka położonego  z dala od dużych skupisk ludzkich. Czas zatrzymał się tutaj 150 lat temu i na szczęście jeszcze nie ruszył. Albo inaczej – czas ruszył ale płynie bardzo powoli. Zupełnie tak jak woda w Narwi, która powoli przepływa tuż koło pięknie odbudowanego zamku.  A zamek, który w XV wieku został zbudowany na prawym brzegu Narwi  przez wojewodę Marcina Gosztołda, za panowania Zygmunta Augusta znacznie rozbudowano. W XVI i XVII wieku stanowił jedną z najpotężniejszych twierdz nizinnych w Polsce. Za czasów Zygmunta Augusta pełnił rolę królewskiej rezydencji, mieszcząc w swoich murach główny arsenał koronny, skarbiec i bibliotekę sprowadzoną z Wilna. Niestety, jak wiele zamków w Polsce – i ten został zniszczony w czasie potopu szwedzkiego.
Bajeczka ma swojego wspaniałego bohatera. Jest nim hetman Stefan Czarniecki. Otrzymał on Bajeczkę wraz z okolicznymi dobrami na własność od Sejmu Rzeczypospolitej. Nadano mu ją za zasługi w czasie wojny partyzanckiej jaką prowadził przeciw wojskom Karola X Gustawa w czasie potopu szwedzkiego. Bohaterowi temu postawiono piękny pomnik. Stoi on na środku cichutkiego, pustego ryneczku w Bajeczce. Jest jednym z najstarszych świeckich pomników w Polsce /pierwszy to warszawska Kolumna Zygmunta/, stoi tu od 1763 r. Przedstawia hetmana Czarnieckiego w stroju szlacheckim, ze złotą buławą w podniesionej ręce. Kiedyś pomnik otoczony był pięknymi drzewami. Niestety w 1994 roku, na skutek trąby powietrznej która przeszła przez Bajeczkę – drzewa zostały powyrywane z korzeniami. Sam pomnik pozostał nietknięty, podobnie jak piękne domki otaczające rynek i  mające wygląd małych szlacheckich dworków.
                                                                                                                    
Po śmierci Stefana Czarnieckiego Bajeczka przeszła w ręce rodu Branickich. Bo Aleksandra, córka hetmana wniosła ją w wianie wchodząc w związek małżeński z Janem Klemensem Branickim.
Z tego okresu zachował się cenny, późnobarokowy klasztor Misjonarzy wraz z kościołem Św. Trójcy a także wcześniejszy zabytek – późnorenesansowy alumnat. W alumnacie mieścił się jeden z pierwszych w Polsce przytułków dla inwalidów wojennych. Klasztor wraz w kościołem zajmuje całą wschodnią  stronę rynku. Pochodzi z fundacji hetmana Branickiego. Fronton kościoła to półkolista fasada, tzw. fasada parawanowa. Na pustym, pokrytym kocimi łbami ryneczku olbrzymi kościół robi niesamowite wrażenie. Zaskakuje po prostu swoją dumną nietypową urodą a jednocześnie  cichym, mało komu znanym obliczem.

Kocie łby zdarzają się też w innych częściach Bajeczki, podobnie jak zwykłe piaszczyste ulice przy których stoją niskie, drewniane domki i kramnice. Cisza tu jest niesamowita. Niektórzy mówią, że nawet koty tu nie miauczą a psy prawie w ogóle nie szczekają. A widok wozu konnego wjeżdżającego z hałasem na kocie łby rynku i widok bociana przelatującego z nad Narwi i niosącego w dziobie żabę dla siedzących w gnieździe bocianiątek  nikogo nie dziwi.
Po II wojnie światowej na skutek olbrzymich zniszczeń, wymordowania ludności żydowskiej i wyginięcia polskiej inteligencji Bajeczka utraciła prawa miejskie. Odzyskała je dopiero w roku 1993r.
Znajduje się tu  Wielka Synagoga, druga co do wielkości i jedna z najstarszych w Polsce. Wnętrze synagogi jest niesamowicie bogate, po prostu przepiękne. Zwraca uwagę stojąca w punkcie centralnym bima, czyli rodzaj mównicy w której wyłożona jest i czytana Tora. Z bimy judajski kantor prowadzi modły. Wielka Synagoga i Dom Talmudyczny mieści Muzeum Historii i Kultury Żydowskiej.
O jeszcze jedno bardzo ważne historyczne wydarzenie dotyczące Bajeczki. W 1705 roku na Zamku Tykocińskim król August II Mocny ustanowił Order Orła Białego. Jest to najstarszy i najważniejszy order Polski.  W 1919 r. na pamiątkę odzyskania niepodległości ustawiono w pobliżu kościoła Św. Trójcy drewniany postument nawiązujący do tego wydarzenia. Postument niestety nie przetrwał, ale w 1982 r. postawiono nowy, przedstawiający  zrywającego się do lotu orła w koronie.
Bajeczką byli zachwyceni malarze, np. Zygmunt Bojnowski, który tu mieszkał, pracował i tu pozostał na zawsze. Wystawa jego prac mieści się w Domu Talmudycznym.
Znany przyrodnik i reżyser filmów przyrodniczych Włodzimierz Puchalski tu właśnie, nad Narwią obserwował okiem kamery wiele ptaków i urodę tej ziemi. To on był autorem określenia „bezkrwawe łowy”, odnoszącego się do fotografowania przyrody. Chyba nie każdy wie że ten słynny miłośnik przyrody był daltonistą. Tym bardziej godnym podziwu jest fakt, że fotografując  i robiąc zdjęcia czarno-białe nadawał im piękne kolory.
Bajeczkę bardzo lubiła także odwiedzać Agnieszka Osiecka. Mówiła, że jest maleńka, stara i niezwykła. Tu w ciszy i kresowej, sennej atmosferze tworzyła swoje piękne teksty.
Bajeczka to oczywiście Tykocin.
Byłam tam kilka lat temu w któryś  niedzielny, wrześniowy poranek. I  tylko przez  2 godziny. Rynek był pusty jak zawsze, co można zauważyć na zdjęciach.
Ale do dzisiaj o tym opowiadam wszystkim romantykom, wrażliwcom i zakochanym.
Innym swoją Bajeczką nie zawracam głowy. 

poniedziałek, 12 lutego 2018

O przegrywaniu z czasem

Tekst ten dedykuję wszystkim Babciom



Krzyś siedział z babcią na podłodze i pytał ją o różne rzeczy. Babcia odpowiadała jak małemu wnuczkowi, chociaż już nie był taki mały. Bo babcia jak to babcia była kochana, dobra, serdeczna i nieodgadniona. Miała na przykład swoje tajemnice i swoje ułomności. Na przykład nie potrafiła posługiwać się komputerem więc swoją książkę pisała na maszynie. A książkę pisała oczywiście dla wnuczka żeby mu opowiedzieć o swojej młodości, o spędzanych kiedyś w Afryce razem z dziadkiem i jego mamą wakacjach i o wielu innych sprawach. I o tym jak czarnoskóry członek plemienia Bada-Bada porwał jego mamę jak była malutką dziewczynką. I jak to babcia ją uratowała bo wrzuciła do ust czarownika naleśnika. A naleśnik był taki pyszny, że za przepis na babcine naleśniki porywacz zgodził się wypuścić jego mamę...

Któregoś dnia rodzice powiedzieli Krzysiowi, że babcia zniknęła. Że po prostu powiedziała wszystkim PA- PA i poszła sobie.
- Ale gdzie poszła – zapytał Krzysio. I dlaczego tak nagle poszła, bo przecież zawsze mówiła jak gdzieś się na dłużej wybierała. No i kiedy wróci???? Bo przecież już dużo czasu minęło a babci nie ma i nie ma...

Ale rodzice wyszli do pracy zostawiając Krzysia bez odpowiedzi.

Więc Krzysio postanowił babcię znaleźć. I wybrał się w podróż. Najpierw zaczął jej szukać w świecie zabawek, które kiedyś od niej dostał. Ale tam jej nie było. I żadna zabawka nie wiedziała gdzie babcia może być.
Potem poszedł do świata "Dzieci, które nie chcą dorosnąć". Ale żadne z tych dużych dzieci nie umiało mu pomóc i każde czekało na swoją babcię. Potem odwiedził Świat Strachów i Świat Nieistniejących Zwierząt.
Ale babci nigdzie nie było.
Krzysiowi towarzyszył w tej wędrówce jego Anioł Stróż. Ciągle go pocieszał i pięknie mu śpiewał. W poszukiwaniach pomagał mu też plastikowy Komandos, którego dostał kiedys od babci w prezencie.

Wreszcie Krzyś zobaczył babcię jak przez mgłę. Siedziała sobie na wygodnym fotelu w zielonym ogrodzie i nie robiła zupełnie nic.
- Babciu – krzyknął – tak długo cię szukałem. Dlaczego odeszłaś.?
- Musiałam odejść – powiedziała babcia – bo tak już w życiu jest że każda babcia musi odejść. Bo musi zrobić miejsce dla innych na tym świecie.
- Ale ja będę za tobą okropnie tęsknił.
- Ale kiedyś przestaniesz. Wejdą do twojego życia nowe osoby, dorośniesz, powoli o mnie zapomnisz.
- Ja nigdy o tobie nie zapomnę babciu. I z kim ja będę tak fajnie rozmawiał?I kto mi będzie robił takie pyszne naleśniki?
- Krzysiu - jak Ci będzie smutno to weźmiesz telefon i do mnie zadzwonisz …
- I Ty odbierzesz ?
- Nie, bo ten telefon to będzie twoje serce…

Gdy w ubiegłą sobotę wychodziłam ze swoimi wnukami z rozśpiewanego, muzycznego przedstawienia pt: „Babcia mówi PA – PA” z Teatru Rampa w warszawskiej dzielnicy Targówek, to Pytalski przytulił się do mnie i zapytał:
- Babcia – jesteś smutna?
- Nie, no coś ty, przecież to było bardzo piękne i wzruszające przedstawienie, prawda?
- A jak fajnie tańczyli i śpiewali. A babcia to była super! Jak fajnie skakała, prawda? - dodał Szczerbaty.

A ja im odpowiedziałam, że przecież wszystkie trzy książki /i w komputerze/ napisałam właściwie dla nich. 

/A Szczerbaty to mnie już przerósł.. . - zobaczcie na zdjęciu/.

sobota, 10 lutego 2018

Wyrzeźbiona zdrada



W Kazimierzu Dolnym stoją na rynku Kamienice Przybyłów. Są to budowle wyjątkowo urodziwe, wzbudzające zachwyt wszystkich, nawet najzwyklejszych turystów.
Lech Pietrzak w malutkiej książeczce pt: „Kazimierz – miasto polskiego renesansu” tak pisze o tych kamienicach:
„Fasady tych budowli przypominają ściany kazimierskich wąwozów, oplątanych tak bogatym gąszczem wszelakich form roślinnych, że nie sposób zorientować się co tu jest ważniejsze, co dominuje, co jest rzadkie, a co podrzędne i pospolite...  Ornamenty roślinne oplatają ludzkie twarze, ba – wyrastają niektórym z oczu w postaci lilii. Twarze te jakby dla podkreślenia swojskości, mają sarmackie wąsy i takież potężne nosy. Wśród postaci zwierząt panuje poplątanie fantazji z rzeczywistością, podobnie jak poplątane z sobą jest chrześcijaństwo i mitologia, dystynkcja i naiwna prostota. Ten gąszcz płaskorzeźb, nagromadzony bez miary i proporcji wikła jeszcze mnóstwo napisów objaśniających i mnóstwo sentencji filozoficzno-moralnych, pisanych w dodatku domową łaciną.
Najoryginalniejszą a zarazem najpiękniejszą częścią tych wyrzeźbionych budowli nie są ich partie użytkowe, mieszkalne, lecz części nie spełniające żadnej funkcji użytkowej, czysto dekoracyjne, mianowicie attyki, a szczególnie ich grzebienie. Stanowią one prawie połowę wysokości całej budowli, podnoszą jej wielkość o dwa piętra, za którymi… nic nie ma.”
Pierwszy powojenny konserwator kazimierskich zabytków Karol Siciński, dopatrywał się w figuralnych rzeźbach kamienic Przybyłów różnej symboliki. I tak jeśli chodzi o rzeźby znajdujące się po bokach dwóch okien kamienicy pod Św. Krzysztofem to uważał że:

„Całość tchnie atmosferą humanistyczną. Zabarwiona historia zdrady małżeńskiej, uformowana jest w kariatydach obramień okiennych pierwszego piętra, pełnych ekspresji psychologicznej. Przy pierwszym oknie pierwsza kariatyda o ponurym wyrazie to zdradzony małżonek, druga kariatyda tego samego okna to zapewnie jego żona, zalotnie zwrócona do rycerza-kariatydy pierwszej z lewej strony drugiego okna; druga figura drugiego okna to smutna, jakby zdradzona żona…”
Przyjrzyjcie się dobrze tym kariatydom. Zdjęcia można powiększyć.
Te dwie w środku z różnych okien mają się wyraźnie ku sobie. Te dwie po bokach cierpią, bo są odrzucone.
Ciekawa jestem czy jest jeszcze gdzieś na świecie wyrzeźbiona zdrada.
Czy wiecie coś o tym?
-----------------------------------------------------------------------------------------
A moje zimowe drzewo ciągle niestety bez białej sukienki. /Pamiętacie jego fotografie z tekstu "Cztery pory roku"?/ Ostatnia fotografia jest z 25 stycznia tego roku.

czwartek, 8 lutego 2018

Jakie mamy szanse....???

/przepisane z tygodnika Angora sprzed 2 miesięcy/

1. Na znalezienie czterolistnej koniczyny – 1 : 10 000
2. Na wypadek z fajerwerkami – 1: 610 000
3. Na zdobycie złotego medalu olimpijskiego – 1: 662 000
4. Na uderzenie piorunem – 1 : 1 000 000
5. Na zostanie gwiazdą filmową – 1: 1 505 000
6. Na zostanie miliarderem – 1 : 7 000 000
7. Na zostanie prezydentem – 1 : 10 000 000
8. Na śmierć w katastrofie samolotu – 1: 11 000 000
9. Na wygranie „szóstki” w lotka – 1 : 14 000 000
10. Na śmierć w wyniku ataku rekina – 1 : 300 000 000
Nie mamy natomiast ŻADNEJ SZANSY na włożenie USB za pierwszym razem.
I to by się zgadzało. Ja zawsze usiłuję włożyć drugą stroną albo nie w ten otwór co trzeba. 😕


wtorek, 6 lutego 2018

Oberża "Pod Czerwonym Wieprzem"


Nigdy w tej oberży nie byłam, chociaż kiedyś przechodziłam obok niej. Przypomniałam sobie wtedy historie sprzed lat opowiadane przez mojego dyrektora. Był w tej oberży stałym bywalcem. To znaczy nie w niej, tylko w tej która była kiedyś na jej miejscu i nazywała się bodajże …. „Żelazną Oberżą”. 

I właśnie Żelazna Oberża nawiązała bliską współpracę ze słynnym kiedyś browarem z ulicy Krochmalnej „Haberbusch i Schiele”. Mój szef będąc w znamienitym towarzystwie miał okazję testować tam smak słynnego piwa. A było to piwo wspomnieniem produkowanego jeszcze w PRL-u zielonego Haberbuscha z charakterystycznym sfinksem na nalepkach. Przy tym piwie podobno knuli godzinami lewicujący konspiratorzy z robotniczej Woli. To tu w czasach głębokiej komuny świętowano pierwszy w Polsce pochód pierwszomajowy, wiedziony przez Juliana Marchlewskiego i „Krwawego Felka”. Mówi się też, że do tej starej oberży zajrzał parę razy sam Lenin, i zajadał tam ulubione bliny z kawiorem. Ale czy była to prawda trudno powiedzieć…

W tej nowej oberży, czyli tej „Pod czerwonym wieprzem” jest podobno karta dań „Dla Proletariatu” i „Dla Burżujów”. Podobno dania z obydwóch kart pieszczą każde podniebienie i rozpływają się w ustach...

Z pewnością częstym gościem Oberży był towarzysz Gierek, który wraz z „Księciem Karpat” czyli Nicolae Caucescu objadał się tam kaczką po polsku i delikatną doradą z kaparami i włoskimi orzechami. Podobno do dziś w karcie istnieje „Polędwica Limousine a la „Książę Karpat”….a także migdałowa „Gwiazda Fidela”, w którą wbijał zęby sam El Comandante...

A na ścianach wiszą obrazy przedstawiające Breżniewa i wielu innych przywódców komunistycznych partii…

Ta nowa Oberża "Pod czerwonym wieprzem” istnieje od 12 lat. A przed nią czekają nadal dwa czarne samochody marki Wołga...

Obecnie przychodzą „Pod czerwonego wieprza” osoby znane z pierwszych stron gazet np. Radosław Sikorski z Anne Applebaum, bywał Lew Rywin i różni słynni goszczący w Polsce aktorzy- szczególnie ci amerykańscy. Bywał tez słynny bokser Lennox Lewis.

A może ktoś z Was tam spożywał jakieś jedzonko i napisze jak tam jest naprawdę????

Bo ja znam temat tylko z opowieści swojego byłego szefa i z „Kuriera Warszawskiego" - numer z  sierpnia roku 2013.
A na zdjęciu zeskanowanym z tego miesięcznika widać Bruce Willisa wychodzącego w obstawie z tej własnie oberży...
-------------------------------------------------------------
P.S. Oberża, o której piszę mieści się w socrealistycznym pawilonie przy ul. Żelaznej  68 w Warszawie. Uważana jest za najlepszą restaurację PRL w Polsce. Piszą o niej w przewodnikach na całym świecie. A dlaczego wieprz wymieniony w nazwie jest czerwony nie muszę chyba nikomu tłumaczyć.


Pamiętacie imieniny w pracy?

Pracować zaczęłam 15 września. Bardzo dawno temu. W krótkim pobycie w Dziale Kadr polecono mi udać się na rozmowę do Dyrektora Biura. A pan ...