piątek, 31 sierpnia 2018

Nauczyciele - czas do roboty!!!



Taki tekścik dostałam na komórkę: Przepisuję w oryginale:

Wchodzi facet do Tesco i widzi gościa, który na plecach dźwiga z 70 kg towaru i mówi do niego: „Ciężka taka robota, co”? W odpowiedzi słyszy: „Panie, cudowna taka robota. Do tej pory byłem nauczycielem, ale tu lźejsza praca i lepiej płacą”. Facet zrobił zakupy, stoi w kolejce do kasy. Kasjerka się szybko uwija, więc znów zagaduje że ma ciężką pracę. A ta mu na to: „Panie, luzik. Nauczycielką byłam. Tu i lżej i więcej zarobię”. Wychodzi facet z Tesco a tam bezdomny. Więc mówi do niego: „Pan pewnie też nauczycielem był?”A ten mu na to: „Jakie był? Okienko mam”.

Jestem córką nauczycielki która uczyła klasy I-III, siostrą nauczycielki akademickiej, żoną nauczyciela historii w liceum, matką dwu-języcznego nauczyciela geografii w liceum z maturą międzynarodową. Informuję Was o tym, ponieważ pracę nauczyciela znam doskonale 
z domu, z autopsji.

Otwieram dyskusję o pracy nauczycieli.

Serdecznie Was zapraszam do wyrażania swoich opinii.

A kwiaty .... oczywiście dla nauczycieli z okazji nadchodzącego roku szkolnego.

środa, 29 sierpnia 2018

Szczęśliwy statek

                                                       Tekst ten dedykuję Grażynie


Był jak pół Giewontu, a fale były jak regle” - tak mówili zakopiańscy górale o najsławniejszym polskim statku pasażerskim MS „Batory”.

Legendarny statek, którym Polacy podróżowali do Nowego Jorku wodował 3 lipca 1935 roku. 
Został wybudowany we Włoszech. I stał się polską wizytówką i prawdziwym salonem. Specjalnie powołana komisja była odpowiedzialna za jego wystrój. I tak na przykład słynna malarka Zofia Stryjenska namalowała we wnętrzu statku 2 syreny i Neptuna. Z kolei  zakopiański rzeżbiarz Wojciech Brzega ozdobił wnętrze rzeżbionymi kolumnami. A Matkę Boską Częstochowską do kaplicy na statku stworzył słynny pedagog i rzeźbiarz Antoni Kenar.

MS „Batory” pływał 34 lata. Pierwszy rejs Batorego odbył się do Ameryki Południowej. Płynęli wtedy sami celebryci i zaproszeni goście.
Potem zaczęły się regularne rejsy za Atlantyk.

Wybuch wojny zastał statek na środku oceanu. Pasażerowie musieli ewakuować się łodzią podwodną.

Na początku wojny MS Batory został przemalowany na kolory wojskowe. Przewoził aliantów, złoto, skarby wawelskie. Przetransportowano też nim z Anglii do Australii 400 polskich dzieci - wojennych sierot.

W 1947 roku statek wrócił do służby cywilnej, znów przemalowano go na barwy biało-czerwone.
Niestety, „zimna wojna” spowodowała, że przed statkiem zamknięto port w Nowym Jorku. Każdy z pasażerów był traktowany jak szpieg. Przez kilka lat MS Batory pływał do Dubaju, od 1958 do 1969 roku do Montrealu. Jednak tylko od kwietnia do grudnia, bo kanadyjski klimat nie sprzyjał rejsom, zimą rzeka Św. Wawrzyńca zamarzała. W tym czasie polski statek zmieniał więc kurs np. na Karaiby, organizowano też rejsy karnawałowe i sylwestrowe.
Każdy powrót MS "Batorego" do Gdyni był wielkim świętem.

W 1966 roku statkiem podróżował zakopiański Zespół im. Klimka Bachledy. Dla wszystkich członków tego zespołu, często prostych górali było to niesamowite przeżycie. Choćby jedzenie na statku i sposób jego serwowania. Górale byli przyzwyczajeni do jedzenia z jednej miski postawionej na środku stołu. A na statku była elegancka porcelana, obrusy i sztućce. Wiele prostych ludzi nie wiedziało po prostu jak jeść serwowane na Batorym potrawy. Tam na statku poznali na przykład smak banana czy pomarańczy. A kuchnia na Batorym była bardzo wykwintna,podawano homary, zupę z żółwi, żabie udka.

Na Batorym okropnie bujało bo statek nie miał stabilizatorów i był statkiem płaskodennym. Górale mieli jednak niezawodny sposób na chorobę morską. Leczyli się litworówką ale robioną z korzenia a nie z liści. Przewozili także dolary w ciupagach, bo legalnie można było zabrać ze sobą tylko 5 dolarów.

W roku 1969 statek nadawał się już do remontu, a prace okazały się zbyt kosztowne, dlatego MS Batory zacumował w Gdyni na stałe i zaczął pełnić funkcje hotelu i restauracji.

Na morzu zastąpił go nowy statek „Stefan Batory”. Ten statek często mylony jest z MS „Batorym”.
Ale ten drugi to zupełnie inny statek i nie na takim poziomie.

MS „Batory”poszedł na żyletki do Hongkongu. Ponoć stal była świetna.

Legendarny MS „Batory” miał 160 metrów długości i 21 metrów szerokości. Miał 7 poziomów, mieścił 750 pasażerów, którzy byli obsługiwani przez 350 osób załogi.
Był pływającym hotelem na bardzo wysokim poziomie.
Miał przydomek "Lucky ship".

W maju 2019 roku ma ukazać się książka o MS „Batorym”. Autorki uroczej książeczki pt: "Na Giewont się patrzy"– Aleksandra Karkowska i Barbara Caillot-Dubus zbierają do swojej nowej książki materiały wśród osób, które płynęły tym transatlantykiem.

A ja przeczytałam o tym wszystkim w jednym z ostatnich numerów „Tygodnika Podhalańskiego”.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Zagadka i konkurs...

ROZWIĄZANIE:

1. Jezioro ISKANDARKUL . położone w północno-zachodnim  Tadżykistanie /Azja/ Prawidłowej odpowiedzi jako pierwsza udzieliła Grażyna.
2. Wyboru najciekawszych podpisów pod zdjęciami dokonał Pytalski - lat 10.
Pierwsze zdjęcie: "Krokodyl z odgryzioną głową" - tak napisała Ela
Drugie zdjęcie : "Tani nocleg" - tak napisała Anabell
Na początku myślałam aby zwycięzcom wysłać w prezencie moją książkę o Warszawie. Ale tak się składa, że zarówno Grażyna jak i Ela i Anabell mają tę ksiązkę. A więc prezentem dla każdej z tych osób będzie dedykacja kolejnych tekstów. Jutro tekst dla Grażyny.



Czy ktoś z Was wie jak nazywa się to jezioro?I w jakim leży kraju?

Jego nazwa w języku kraju w którym się znajduje brzmi Jezioro Aleksandra Wielkiego. Jest ponad 11 razy większe od naszego Morskiego Oka i leży na wysokości szczytów jakie otaczają Morskie Oko.

Dla ułatwienia podam, że zdjęcie robił podróżnik, belfer, włóczęga i geograf w jednej osobie, czyli mój młodszy syneczek. A więc jest ono albo w Azji albo Afryce bo po tych kontynentach dziecko się włóczy z plecakiem, namiotem i w towarzystwie dwójki innych "szurniętych" geografów.
-----------------------------------------------------------------------
A może macie pomysły jak podpisać te zdjęcia?



-----------------------------------------------------------------------
Pierwszej osobie, która poda dokładną nazwę jeziora i osobie, która najciekawiej podpisze jedno ze zdjęć przyznam nagrody w postaci.... jeszcze nie wiem jakiej. Ale z pewnością nagrody będą.

Zajrzyjcie proszę we wtorek wieczorem.

sobota, 25 sierpnia 2018

Miasto rzeźbiarzy, ordynatów i heretyków czyli ... Pińczów - część druga


7. W Pińczowie był kiedyś przepiękny zamek. Do prac budowlanych na zamku margrabia Zygmunt Myszkowski zatrudnił Santi Gucciego, który był już wtedy królewskim architektem i rzeźbiarzem. Po zamku nie pozostał nawet ślad, ale na sztychu F.Dahlberga z 1657 r. można zobaczyć naprawdę imponującą budowlę. W XVII wieku z pewnością konkurowała z innymi zamkami w Małopolsce. Zamek ten był siedzibą ordynatów pińczowskich.
8.Ordynacja Pińczowska była trzecią /po Radziwiłłowskiej i Zamojskiej/ ordynacją rodową w Polsce. To pierwszemu ordynatowi hr.Zygmuntowi Gonzadze-Myszkowskiemu miasto zawdzięcza największy rozwój.
9. Na jednym z pińczowskich synodów był obecny Mikołaj Rej z Nagłowic. W pińczowskim kościele popaulińskim po raz pierwszy publicznie odczytano wiersz Jana Kochanowskiego, zaczynający się od słów: "Czego chcesz od nas Panie za Twe hojne dary..". Według legendy Mikołaj Rej po usłyszeniu utworu miał przyznać poecie z Czarnolasu pierwszeństwo w poezji polskiej. Świadkiem tego wydarzenia miał być 17-letni Jan Zamojski, późniejszy hetman i kanclerz wielki koronny i założyciel Zamościa.
10. Arianie na Ponidziu to temat coraz bardziej zapomniany. Stanowili oni najbardziej radykalny odłam reformacji na ziemiach polskich. Ich aktywność trwała przez wiek, aż do momentu, gdy uchwała sejmu walnego z 1658 r. nakazała im przejść na katolicyzm lub opuścić Rzeczypospolitą. Miasto, które opisuję było kiedyś nazwane "Polskimi Atenami doby Reformacji". Do dziś stoi w Pińczowie tzw. Dom Ariański, zwany też Drukarnią Ariańską. Budynek zwraca uwagę ciekawymi obramieniami okiennymi z wyrytymi na nich łacińskimi dewizami. To w tym budynku były drukowane utwory, których autorem był Andrzej Frycz-Modrzewski.
11. W czasach I wojny światowej stacjonował w Pińczowie 2 Pułk Piechoty Legionów. Służył w nim mój dziadek, tata mojej Mamy. 
12. Mój dziadek - legionista /odznaczony parę lat póżniej orderem Virtuti Militari/ przebywał w Pińczowie z moją babcią. I tam w 1916 roku urodziła się moja Mama.
13. Latem 1944 r. współpracujące ze sobą polskie oddziały partyzanckie wyzwoliły od Niemców obszar naokoło Pińczowa o powierzchni ok.1000 km.kw.  Fakt ten przeszedł do polskiej historiografii jako Partyzancka Republika Pińczowska.
W Pińczowie byłam tylko raz - w lutym 2012 roku. Pojechałam tam sama autobusem wykorzystując swój pobyt w sanatorium w Solcu-Zdroju.  Najpierw pojechałam  do Buska-Zdroju, potem przesiadłam się w drugi autobus. Tą samą drogą wróciłam ok. 21-szej do swojego sanatorium.
Po drodze dwa razy zmoczył mnie deszcz, zaliczyłam jedną śnieżycę, dopadły mnie jakieś bezpańskie psy. Ale przez pewien czas świeciło też słońce, więc jak weszłam na Wzgórze Św. Anny, to zobaczyłam u swych stóp piękne, zabytkowe miasto i duży obszar ziemi leżącej w Dolinie Nidy.
Pospacerowałam też po uliczkach miasta, obejrzałam zabytki. I oczywiście wypiłam kawę w jednej z kawiarenek.
Musiałam tam pojechać.
Poczułam wewnętrzną potrzebę zobaczenia miejsca, które w istotny sposób związane jest z moimi korzeniami.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Miasto rzeźbiarzy, ordynatów i heretyków czyli ....Pińczów - część pierwsza


                          /W tym mieście urodziła się moja Mama/

1. Już w XII wieku wydobywano z tutejszego kamieniołomu szlachetny budulec. To z niego zbudowano Wawel i Sukiennice. A także w połowie XX wieku - warszawski Pałac Kultury i Nauki. Kamień ten otrzymał do dziś używaną nazwę kamienia pińczowskiego.
2. Temu właśnie kamieniowi miasto zawdzięcza fakt, że zainteresował się nim znany florencki architekt i rzeźbiarz Santi Gucci. Osiadł on w Pińczowie około 1568 r. na stałe. Ten włoski artysta założył w mieście wielki zakład kamieniarsko-rzeźbiarski, produkujący różnego rodzaju detale architektoniczne - portale, epitafia, chrzcielnice, figury. To Santi Gucci jest autorem nagrobków Zygmunta Augusta i Anny Jagiellonki znajdujących się w Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu.
Oprócz Santi Gucciego pracowali w Pińczowie inni włoscy artyści. Miasto to stało się w pewnych latach włoską kolonią artystów.
3. Santi Gucci jest twórcą górującej nad Pińczowem i okolicą manierystycznej kaplicy Św. Anny. Powstała ona w 1600 r. i jest pierwszą wolno- stojącą świątynią kopułową o przeznaczeniu wyłącznie kultowym.
Ze Wzgórza koło świątyni rozlega się wspaniały widok na miasto i Dolinę Nidy.
4. Widoczny ze Wzgórza Św. Anny piękny Klasztor Paulinów ma bardzo bogatą historię.
Zakon paulinów sprowadził do Pińczowa w poł. XV w. biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki. Spowodowało to wzrost znaczenia Pińczowa, bowiem zakonnicy prowadzili również działalność gospodarczą i edukacyjną. Pół wieku później - potomek rodu Mikołaj Oleśnicki wygnał zakonników z miasta, przekształcając kościół w zbór kalwiński. Zgodnie z doktryną nauk Kalwina usunięto wówczas ze świątyni prawie wszystko oprócz ambony. Od tego czasu pińczowski klasztor pauliński stał się "gniazdem heretyków". Gdy na mocy postanowienia Trybunału Konstytucyjnego paulini powrócili do Pińczowa, rozpoczęły się długotrwałe procesy o odszkodowania związane z zawieruchą reformacyjną.
W latach 1647-1650 przeorem w pińczowskim klasztorze był ks.Augustyn Kordecki - ten sam, który później wsławił się bohaterską obroną Jasnej Góry przed potopem szwedzkim.
Po 200 latach ordynat Franciszek Wielopolski ponownie wyrzucił paulinów z klasztoru, potem na krótko wrócili, a w 1819 r. nastąpiła kasata klasztoru, a cały majątek przeszedł w ręce rządu Królestwa Polskiego.
Kościół popauliński pw.Św. Jana Ewangelisty jest niezwykle ciekawym i cennym artystycznie zabytkiem. Zwiedzając go nie sposób nie zwrócić uwagi na bogatą dekorację stiukową sklepień naw i prezbiterium, a także na piękne stalle i organy.
5. W budynkach klasztornych tego kościoła znajduje się ciekawe muzeum historii i kultury regionu Ponidzia. W muzeum można obejrzeć między innymi marmurową fontannę, która pierwotnie stała na rynku pińczowskim. Fakt, że pochodzi z warsztatu Santi Gucciego powoduje, że zatrzymują się przy niej wszyscy zwiedzający.
6. W muzeum tym znajduje się przede wszystkim stała wystawa poświęcona życiu i twórczości syna tej ziemi i piewcy Ponidzia - Adolfa Dygasińskiego. Eksponowane tam osobiste rzeczy pisarza - należy do nich bagaż podróżny z metalową plakietką na której wygrawerowano "A.Dygasiński" - są bardzo wzruszające. Bagaż ten to symbol tułaczego życia pisarza. Było to jednak życie bardzo ciekawe. Z jednego z przewodników o Pińczowie dowiedziałam się, że pisarz ten był także guwernerem Jacka Malczewskiego /w późniejszym okresie wybitnego malarza/. Miał bardzo bogate życie, wyjechał nawet na pewien czas do Brazylii. Wyjazd ten zaowocował cyklem "Listów z Brazylii", w których opisywał tragiczną sytuację polskich emigrantów. Zawsze jednak był związany z Ponidziem.


Ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 21 sierpnia 2018

Orły w Warszawie


Siedziałam sobie kilka dni temu pod Kolumną Zygmunta i patrzyłam na Zamek Królewski. A właściwie to patrzyłam na wieżę zamkową, tę z zegarem. Bo zobaczyłam, że nad nią krąży para jakichś dużych ptaków. Patrzyłam i patrzyłam. I im dłużej patrzyłam, tym bardziej mi się wydawało, że to są orły.
Tylko skąd w Warszawie orły? Wprawdzie jedna para sokołów mieszka na szczycie Pałacu Kultury i dochowała się nawet jednego pisklęcia, ale one chyba są mniejsze.?
Siedziałam pod tą kolumną dość długo, bo osoba, z którą się umówiłam, stała w korku samochodowym w Jankach pod Warszawą. I ciągle spoglądałam w górę, bo te ptaki latały naokoło wieży zamkowej, potem odlatywały, znikały i znowu się pojawiały. Jak to ptaki…
Zadzwoniłam do znajomego, który na pewno wie, jak wygląda orzeł w locie, a on mi odpowiedział, że orzeł ma specyficzny lot, który można określić jako majestatyczny. I że w locie jego skrzydła wyglądają jak te w zbroi husarskiej.

Po powrocie do domu zaczęłam szukać informacji na temat ptaków żyjących w Warszawie. I z grudniowego wydania miesięcznika „Stolica” dowiedziałam się, że (cytuję za Arkadiuszem Szafrańcem z artykułu „Orły, sokoły…”) „nad warszawską Wisłą gnieździ się ponad 150 gatunków ptaków. Można tu zobaczyć i usłyszeć istne rarytasy ornitologiczne. A do niedawna zagrożone wymarciem orły bieliki i sokoły wędrowne kołują w centrum Warszawy wokół iglicy Pałacu Kultury”.
I dalej…
„Jedna para bielików zaczęła kiedyś montować gniazdo obok Mostu Świętokrzyskiego. Niestety, spróchniała topola nie wytrzymała obciążenia. Ten wypadek nie zraził pięknych ptaków – stale patrolują warszawską Wisłę, a ich dumne sylwetki można zobaczyć nad Zamkiem Królewskim”.
Więc może jednak widziałam orły?

/Był to urywek mojej książki "Moje warszawskie zwariowanie"/
-----------------------------------------------------------------------

Wszystkich moich blogowych przyjaciół zapraszam serdecznie pod ten adres:

https://iwonazmyslona.blogspot.com/2018/08/bardziej-lub-mniej-znani-rzezbiarz-i_20.html#comment-form

niedziela, 19 sierpnia 2018

Tylko tyle:




                               Wąwóz Korzeniowy Dół w Miasteczku                                

Grecki bajkopisarz Ezop - twórca bajki zwierzęcej miał kiedyś napisać takie słowa:

"Im mniejszy umysł tym większa zarozumiałość i buta".


Zgadzamy się z tym???
---------------------------------------------------------------------------------------
A jeśli chodzi o najciekawszy pień /poprzedni tekst ze zdjęciami/ to wyniki głosowania są następujące:
1. 3 głosy
2. 7 głosów
3. 1 głos
4. 4 głosy
5. -
6. -
7. 2 głosy
8. 1 głos
9. 4 głosy
10. 2 głosy
A więć PIEŃ na zdjęciu nr 2 otrzymuje tytuł Mistera. Znajduje się on w Warszawskim Ogrodzie Zoologicznym między wybiegiem dla wielbłądów, osłów i zebr. A więc uzasadnienie Smoothoperatora, że w tym pniu mogą znajdować się jakieś zwierzęta jest jak najbardziej na miejscu...
Mamy też dwóch V-Misterów: pień nr. 4  i pień nr  9 - obydwa pnie znajdują się w Łazienkach Królewskich w Warszawie.
Wszystkim, którzy dokonywali wyboru bardzo dziękuję.





piątek, 17 sierpnia 2018

środa, 15 sierpnia 2018

Arogancja?


Siedziałam z młodszym wnukiem w jadalni przytulnego pensjonatu i czekałam na zamówiony obiad.
Wnuk, który za parę dni miał mieć 10 urodziny wyjął z kieszeni telefon komórkowy, który dostał w prezencie od rodziców. Bardzo się nim cieszył i chciał mi pokazać czyje telefony już sobie w nim zapisał.
Nagle przechodzący obok kelner podszedł do niego i powiedział ostrym głosem:
- Schowaj natychmiast ten telefon bo Ci go zabiorę i wyrzucę przez okno.!!!
- Ale ja chciałem tylko pokazać babci…. – zaczął przerażony prawie 10-latek….
Ale kelner go nie słuchał.
Po dłuższym czasie przyniósł nam zamówione dania. Przedtem sprawdził czy wnuk schował telefon.
Gdy do stołu przyszedł starszy 14-letni wnuk poprosiłam kelnera, żeby przyniósł danie także dla niego.
Powiedziałam żartobliwie w ten sposób:
- Już przyszedł ten spóżniony delikwent …
I usłyszałam:
- Niech pani nie używa takiego sformułowania. My obsługujemy klientów a nie delikwentów. Delikwent to dla nas pijak i złodziej.
Zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, więc tylko się niewyrażnie uśmiechnęłam.
Gdy przyszło do płacenia zapytałam nieśmiało kelnera czy pamięta o tych 10 % zniżki, które mi się należą jako gościowi pensjonatu./ W czasie poprzedniego naszego pobytu zdarzyło mu się zapomnieć/.
A on poczerwieniał i warknął do mnie:
- Pani ma na myśli te 10% dla mnie czy dla siebie?

Tego było już za dużo. Miarka się przebrała.


Następnego dnia przy śniadaniu zapytałam kelnerkę kiedy będzie 
obecny właściciel pensjonatu bo chciałabym podziękować mu za przydzielony mi jako stałemu gościowi rabat za kolejny kilkudniowy pobyt. Zapytałam też kelnera, który nas wczoraj obsługiwał jak ma na imię. Odpowiedział trochę przerażony. A potem zamarł w bezruchu na środku sali.
I nagle….
Podszedł do mnie w ukłonach i zapytał jaką sobie życzę kawę. Odpowiedziałam, że sama sobie ją zrobię bo przecież jest ekspress i śniadanie w formie szwedzkiego bufetu.
Więc z przyklejonym uśmiechem zapytał czy próbowałam już ciasta.
Odpowiedziałam spokojnie, że jak zjem śniadanie to spróbuję.
Wtedy przyniósł nam do stolika pełna paterę owoców. I powiedział:
- Proszę sobie wybrać. I wnuki też niech jedzą, bo to są owoce z naszych sadów. Smacznego.
W trakcie śniadania jeszcze kilka razy podchodził i pytał czy czegoś nie potrzebujemy.
Gdy odchodziliśmy już od stolika do swojego pokoju kłaniał się nam w pas. Mówił nawet moim wnukom jak dobrą mają babcię.
A jak przyszliśmy na obiad to serdecznie zaprosił nas do stolika, który zarezerwował specjalnie dla nas. Był niezwykle uprzejmy.
Od razu domyśliłam się, że kelner po prostu przestraszył się, że złą o nim opinię przekażę właścicielowi pensjonatu.
Dzień przed wyjazdem dopłaciłam gotówką brakującą kwotę za pobyt. /Poprzednio wpłaciłam zaliczkę przed przyjazdem i prawie całą brakującą kwotę przelałam z konta/.
Gdy wracaliśmy do Warszawy przeglądałam rachunki. Zauważyłam, że potwierdzenie dopłaty wystawiono mi na mniejszą kwotę. Ale nic już nie mogłam zrobić.

Najgorszy dla mnie był fakt, że wszystko to działo się w miejscu, które od lat darzę wielkim uczuciem, o którym ciągle piszę i któremu poświęciłam tekst w jednej ze swoich książek.
Działo się to w Miasteczku, w którym są takie drzewa jak na zdjęciach.

Czas umierać???


poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Zaraza

                                                      
- Trzy pięćdziesiąt – powiedziała ekspedientka. – Zapakować?
- Nie, dziękuję – powiedziałam – wezmę w rękę.
- Tylko niech pani uważa – powiedziała – bo to straszliwa zaraza. Ja już trzy garnki przez tę zarazę spaliłam.
- Dobrze – roześmiałam się - chyba zapanuję nad sytuacją.
-----------------------------------------------------------------------------
Zaraza dopadła mnie zaraz jak wyszłam ze sklepu. Wciskała mi się po prostu przed oczy. A jak czekałam na przystanku to zaczęła mi powoli odbierać rozum. W windzie to już zaatakowała na całego. Potem nie pozwalała mi znaleźć kluczy od mieszkania i otworzyć drzwi.
A potem zezwoliła mi tylko nalać wody do garnka, a po jakimś czasie wrzucić makaron. No i jeszcze wyjąć drugi garnek z gulaszem i postawić na gazie.
Następnie kazała mi razem z sobą usiąść wygodnie w fotelu, nastawić sobie film „Pożegnanie z Afryką” i zapomnieć o całym świecie.
Nawet jak dzwonił domofon, a potem dwa telefony to nie dała mi się ruszyć z fotela. Trzymała mnie krótką ręką i nie pozwoliła zostawić się ani na chwilę.
Dotrzymywała mi towarzystwa przez całe dwie godziny. I potem zaraza się nagle skończyła…
I wtedy poczułam dziwny zapach. Przypomniałam sobie co mi mówiła ekspedientka o tych garnkach i popędziłam do kuchni.
Wody, w której gotował się makaron już nie było. Na dnie garnka coś skwierczało.
W drugim garnku były jakieś malutkie kawałki węgla.
W kuchni było czarno od dymu. O zapachu nie wspomnę.
Ale najważniejsze, że zarazy już nie było.!!!
No ale ekspedientka mówiła, żeby korzystać póki są. Bo niedługo już się skończą.
------------------------------------------------------------------------
Słoneczniki.

sobota, 11 sierpnia 2018

O starożytności słów parę...


                                        
            /Ciągle ta sama baba tym razem na Forum Romanum/

Macie pojęcie że:

1. Przeciętna długość życia w starożytnym Rzymie wynosiła od 20 do 30 lat…

2. Pierwszych chrześcijan nazywano w Rzymie ateistami, ponieważ nie wierzyli w pogańskie bóstwa.

3. Świeczki na urodzinowych tortach to dalekie echa ciast ofiarowywanych Artemidzie bogini polowań, w które zatykano świece oznaczające księżyc – symbol bogini.

4. Gimnazjum w swojej antycznej, poprzedzającej wszelkie reformy wersji oznaczało dosłownie „szkołę, w które ćwiczy się nago”.

5. Największe centrum handlowe starożytnego Rzymu – Rynek Trajana miało 4 piętra wysokości i mieściło ponad 150 sklepów i biur.

6. Antyczny Rzym miał ośmiokrotnie większą gęstość zaludnienia niż współczesny Nowy Jork.

7. Na 150 lat przed Chrystusem poziom nierówności społecznych w Rzymie był niższy niż we współczesnych Stanach Zjednoczonych.

8. Za panowania Kaliguli senatorem został koń Incitatus. Funkcję tę pełnił przez trzy lata.

9.Po upadku Cesarstwa Rzymskiego ludzkość na ponad 1000 lat zapomniała jak wznosić budowle z cementu.

10. Dioklecjan, cesarz rzymski, po latach sprawowania władzy przeszedł dobrowolnie na emeryturę by zajmować się uprawą warzyw w Splicie. Próby namówienia go do powrotu nie powiodły się. Dioklecjan miał podobno dobrą rękę do kapusty.


A wszystko to /i jeszcze dużo więcej/ wyczytałam w ostatnim numerze kwartalnika „Przekrój”.

czwartek, 9 sierpnia 2018

Warszawskie plaże


Niedawno dowiedziałam się, że amerykańskie czasopismo „National Geographic” oraz brytyjski dziennik „The Guardian” uznały warszawskie plaże za jedne z najpiękniejszych na świecie. I nie ma w tym najmniejszej przesady.
Ja wiem, że te osoby które stolicy nie darzą sympatią, albo wcale jej nie znają napiszą mi, że przecież Warszawa odwróciła się od Wisły. Bo tak rzeczywiście kiedyś było. Zaraz po wojnie gdy duże europejskie miasta wykorzystywały potencjał swoich rzek budując nad ich brzegami bulwary albo atrakcyjne osiedla… Warszawa odwróciła się plecami od Królowej Polskich Rzek.

Ale w ostatnich latach to się wreszcie zmieniło. Warszawskie plaże stały się czyste, bardziej zadbane i przyciągają rzesze turystów, amatorów sportu oraz wielbicieli leniwego wypoczynku.

Warszawskie brzegi Wisły nadają się ponadto do wspaniałych spacerów. A po stronie praskiej wiele odcinków stało się rezerwatami. Zarośla, krzaki i pozostawione celowo obalone przez wichury drzewa stanowią doskonałe warunki życia dla ptactwa i drobnych ssaków. Wzdłuż prawego, praskiego brzegu Wisły poprowadzona została ścieżka, którą można sobie spacerować lub jeździć rowerem pośród gęstwin i zarośli. 

Praski brzeg rzeki jest jedynym położonym w stolicy dużego europejskiego kraju, który pozostał nienaruszony i naturalny.



                                                                           


/Uwaga: Nie udało mi się połączyć dwóch części mapki w całość. Ta część poniżej powina być po prawej stronie części która jest wyżej/.


W pobliżu Stadionu Narodowego tuż przy Moście Poniatowskiego znajduje się plaża, która otrzymała tytuł ulubionej plaży miejskiej warszawiaków. W sezonie wiosenno-letnim można tu bezpłatnie wypożyczyć leżaki i wiklinowe plażowe kosze. Jest tu też boisko do siatkówki, stoły pingpongowe, mini-boisko do piłki nożnej i strefa do ćwiczeń fizycznych na specjalistycznych urządzeniach. Są też wyznaczone miejsca na ogniska i grillowanie. Z lewego brzegu dopływa tu bezpłatny prom, dojazd ułatwia też znajdująca się niedaleko stacja rowerów Veturilo. A w pawilonie Miejskiego Ośrodka Sportu i Relaksu znajduje się wypożyczalnia sprzętu sportowego i serwują…. przepyszne lody.

W tym roku na plaży otwarto park rozrywki inspirowany Wisłą. Drewniany podest odgrywa tu rolę koryta rzeki, a piaskownica imituje ławicę.  Na placu zabaw zainstalowano „bazy” z szałasami i flagami, tor wodny z kołami młyńskimi, tamami i kaskadami oraz tajemniczy ogród. Nie ma się więc co dziwić, że przychodzą tu rodziny trzypokoleniowe.

Są jeszcze w Warszawie inne plaże: np. ta na Płycie Desantu. To plaża głównie dla sportowców. To tu do połowy lipca br. działała naturalna Strefa Kibica. Organizowane tu są także koncerty, zajęcia jogi, spektakle i pokazy filmowe. Na plaży znajduje się pomost, który jest przystanią dla wodniaków. Można tu też wypożyczyć kajaki. W podbliżu znajduje się profesjonalny całoroczny kompleks boisk do siatkówki plażowej z zapleczem sanitarnym i gastronomicznym na wysokim poziomie.

I jest jeszcze Plaża na Saskiej Kępie. Jest on przeznaczona tylko do leniuchowania. Została zaplanowana wśród naturalnych „zatoczek” porośniętych niską roślinnością. I jest tam naprawdę piękny, żółciutki piasek. Do tej plaży dobija bezpłatny prom z Przyczółku Czerniakowskiego.

Prawdę mówiąć nie lubię plażowania. Po prostu mnie ono nudzi.  Bardzo często siadam sobie jednak  na piasku na praskim brzegu Wisły i patrzę na Warszawską Starówkę i całe moje Ukochane Miasto. I lubię sobie pospacerować warszawskim, piaszczystym brzegiem Królowej Polskich Rzek. Wrażenie jest niesamowite, gdy idzie się tylko w towarzystwie ptaków a spod nóg czmychają różne jaszczurki i inne małe zwierzątka.

A na lewym brzegu powstały niedawno Bulwary nad Wisłą. Ale o nich napiszę może innym razem. Także o wspinałym Parku Fontann usytuowanym u stóp Nowego Miasta.

Zdjęcia warszawskich plaż zeskanowałam z broszury MROT "Moda na Mazowsze a mapki z angielskojęzycznego informatora "The Mazowsze Visitor".
--------------------------------------------------------------------
Uwaga:
Osoby, które były jeszcze zainteresowane moją książką „Moje warszawskie zwariowanie” informuję, że zamówiłam dodruk książki. Wczoraj otrzymałam przesyłkę. 
Zamówiłam kilka egzemplarzy więcej.
Więc jakby co - to mój adres mailowy to: rusinowa@op.pl

wtorek, 7 sierpnia 2018

Wywiad

/Wierzyć mi się nie chce, że te moje wnuki takie już duże. Ten po prawej to już od roku z góry na mnie patrzy/


- Dzień dobry. Czy mógłbym z Panią przeprowadzić wywiad?

- Dzień dobry. A dlaczego akurat ze mną?

- No bo ja słyszałem, że Pani jest pisarką. A ja nie znam innej pisarki.

- To chyba źle pan trafił, bo ja nie jestem pisarką.

- No ale Pani napisała trzy książki i jeszcze bajkę w czwartej książce.

- To prawda, ale nie czuję żebym była pisarką.

- Ale dlaczego. Przecież panie, które piszą książki tak się nazywają.

- Ale to takie panie, które całe życie to robiły. A ja zaczęłam pisać książki dopiero parę lat temu.

- A przedtem co Pani robiła?

- Uczyłam się, pracowałam zawodowo, wyjeżdżałam służbowo za granicę, potem dużo podróżowałam, wychowywałam dzieci a potem trochę wnuki i opiekowałam się też swoją mamą.

- Naprawdę? I żadnej książki Pani wtedy nie napisała?

- Pisałam właściwie całe życie, tylko że do szuflady.

- Jak to do szuflady?

- No tak to. Pisałam coś długopisem albo na maszynie i to co napisałam chowałam potem do szuflady.

- Ale teraz Pani pisze na komputerze przecież.

- Oczywiście, ale czasem też długopisem. Na przykład na działce, bo tam nie mam komputera.

- To może już kiedyś Pani była pisarką tylko Pani o tym nie wiedziała?

- Z pewnością nie.

- A o czym Pani wtedy pisała?

- Trochę o podróżach. A przede wszystkim o swoich dzieciach.

- To już rozumiem. To jest pani taką pisarką, która nie jest pisarką. Mogę tak napisać?

- Może Pan.

-Jeszcze chciałem się dowiedzieć kiedy Pani napisze następną książkę.

- Trudno mi powiedzieć… bo jakoś nie mogę się zmobilizować. Co zacznę pisać to mi się okropnie chce spać. To chyba przez te upały.

- A może Pani wie jaki tytuł będzie miała ta książka?

- Myślę, że może ...."Czwarte zwariowanie". 

- A może mi Pani powiedzieć czy w następnej książce też Pani będzie pisać o wnukach?

- Przecież w dwóch pierwszych książkach pisałam o wnukach. A trzecią im nawet zadedykowałam. Więc w tej następnej to nawet o wnukach nie wspomnę!!!.

- Naprawdę??? No coś Ty Babcia – nawet tak nie żartuj.!!!
---------------------------------------------------------------------

Wywiad przeprowadził ten wnuk trochę mniejszy...

Pamiętacie imieniny w pracy?

Pracować zaczęłam 15 września. Bardzo dawno temu. W krótkim pobycie w Dziale Kadr polecono mi udać się na rozmowę do Dyrektora Biura. A pan ...