poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Zaraza

                                                      
- Trzy pięćdziesiąt – powiedziała ekspedientka. – Zapakować?
- Nie, dziękuję – powiedziałam – wezmę w rękę.
- Tylko niech pani uważa – powiedziała – bo to straszliwa zaraza. Ja już trzy garnki przez tę zarazę spaliłam.
- Dobrze – roześmiałam się - chyba zapanuję nad sytuacją.
-----------------------------------------------------------------------------
Zaraza dopadła mnie zaraz jak wyszłam ze sklepu. Wciskała mi się po prostu przed oczy. A jak czekałam na przystanku to zaczęła mi powoli odbierać rozum. W windzie to już zaatakowała na całego. Potem nie pozwalała mi znaleźć kluczy od mieszkania i otworzyć drzwi.
A potem zezwoliła mi tylko nalać wody do garnka, a po jakimś czasie wrzucić makaron. No i jeszcze wyjąć drugi garnek z gulaszem i postawić na gazie.
Następnie kazała mi razem z sobą usiąść wygodnie w fotelu, nastawić sobie film „Pożegnanie z Afryką” i zapomnieć o całym świecie.
Nawet jak dzwonił domofon, a potem dwa telefony to nie dała mi się ruszyć z fotela. Trzymała mnie krótką ręką i nie pozwoliła zostawić się ani na chwilę.
Dotrzymywała mi towarzystwa przez całe dwie godziny. I potem zaraza się nagle skończyła…
I wtedy poczułam dziwny zapach. Przypomniałam sobie co mi mówiła ekspedientka o tych garnkach i popędziłam do kuchni.
Wody, w której gotował się makaron już nie było. Na dnie garnka coś skwierczało.
W drugim garnku były jakieś malutkie kawałki węgla.
W kuchni było czarno od dymu. O zapachu nie wspomnę.
Ale najważniejsze, że zarazy już nie było.!!!
No ale ekspedientka mówiła, żeby korzystać póki są. Bo niedługo już się skończą.
------------------------------------------------------------------------
Słoneczniki.

59 komentarzy:

  1. O tak, zaraza jak się patrzy, ja odporna jestem, bo nie przepadam...
    Ta zaraza tak lasuje mózg, że niektórzy konsumują gdzie popadnie , a resztki zostają na przystanku, w kinie, wokół ławki w parku...taki skutek uboczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na szczęście zaraza tylko w domu najbardziej atakuje...
      :-)

      Usuń
  2. Cała nasza trójka jest zarażona...
    :-) :-) :-)
    Marek

    OdpowiedzUsuń
  3. Już zapomniałam nawet jak ta zaraza wygląda i jak smakuje, bowiem od wiosny remontowej (2014r) mam ścisły zakaz konsumowania zarazy.Raz tylko go przekroczyłam, ale to co z tego powodu wycierpiałam przywróciło mi rozsądek.Na szczęście dla mnie tu nie sprzedają zarazy w takiej postaci jak w Polsce. Można ją nabyć w sklepie spożywczym, paczkowaną w torebki, ale przyznasz, że to już nie to. Brakuje tu również drugiej zarazy, surowego, łuskanego bobu.Kurczę, chyba pojadę po niego do Słubic;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie zapomniałaś :-)
      Bo tę zarazę to można przez cały rok kupić paczkowaną, naturalną, soloną i nawet w łupinkach. Tylko że to jest już obrzydliwa zaraza!!!
      :-)

      Usuń
  4. No to faktycznie dopadła cię zaraza.
    Ja od tej zarazy trzymam się z daleka.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam tak ze strącami, czyli zielonym groszkiem. W szczycie sezony kupowałem 2-3 kg, siadałem i zjadałem wszystko. Trochę odbiło mi się to na zdrowiu, ale co tam! W przyszłym roku powtórka z rozrywki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak się boję epidemii, że nie ścinamy...Może "bracia mniejsi" nas wyręczą...;o)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedys moze bylam zarazona, ale zapomnialam o tej chorobie, w Wenezueli kupuje sie je w torebkach wyluskanych i przygotowanych do spozycia.
    A kilka dni temu odwiedzila nas siostrzenica meza, byla po raz pierwszy w Polsce. Nagle tracila mnie ramieniem pokazujac cos wzrokiem...nie moglam zrozumiec o co jej chodzi..tylko pokiwalam glowa udajac, ze zrozumialalam.., za chwile podeszla do mnie pokazujac triumfalnie zdjecie, ktore zrobila, cichcem, telefonem. Byl to staruszek, ktory siedzial sobie na laweczce ulicznej z wielkim slonecznikiem na kolanach i wydlubywal ziarenko za ziarenkiem zajadajac sie z blogim wyrazem twarzy. Bylo to dla niej niezwykle egzotyczne zajecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce też słonecznik jest sprzedawany wyłuskany i w torebkach.
      Ale dla mnie wielką przyjemnością jest wydłubywanie jego ziarenek...
      Rozum mi wtedy odbiera i nie słyszę co się do mnie mówi.

      Usuń
  8. Juz zaczynając czytać, śmiałam się, pamiętam ten post sprzed paru laty :)
    Całuski slę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takze w pierwszej książce jest ten tekst Anusiu.
      :-)

      Usuń
  9. Na szczęście, jestem odporna, przynajmniej na pestki, bo już na urodę kwiatów nie;)
    P.S.
    Piszę ten komentarz dziś już trzeci raz - mam nadzieję, że skutecznie; cały czas blogger po wciśnięciu 'opublikuj' przekierowuje mnie na moje konto:(

    OdpowiedzUsuń
  10. Lista przebojów Torlina pierwszych zdań książek, pozycja 15: "Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że dopiero na 15 miejscu.

      Usuń
    2. Obejrzałem ten swój WPIS z listą przebojów Torlina pierwszych zdań książek i zauważyłem, że Cię tam nie było w komentarzach. Jeżeli Cię interesuje (lub Twoich komentatorów) ta zabawa, to zajrzyj. Ja to uwielbiam.

      Usuń
  11. "(...)Wymyśliłam sobie że gdy tylko przyjdzie
    mi ochota na coś słodkiego to zamiast batona czy czekolady będę dłubała słonecznik. Pomyślałam że to zdrowsze i w ogóle. Od tego czasu chyba uzależniłam się od słonecznika. Codziennie zjadam dużą paczkę. Czasem nawet jak pada deszcz to potrafię iść do sklepu specjalnie po kolejną paczkę. Czasem
    aż palce bolą od dłubania i język, i robią mi się zajady więc obiecuję sobie że od jutra z tym koniec..." - anonimowe z sieci
    Prawdopodobnie nasza bohaterka rzuciła palenie i wkopała się w drugi nałóg, czego Tobie, Stokrotko, naprawdę nie życzę!
    buziule, przytule

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klaterku Najmilszy - ale ja tylko w sezonie jem słonecznika. Bo tylko świeżo dłubane ziarenka lubię.

      Jeśli już - to bardziej jestem uzależniona od czekolady i jem ją czły rok.
      Pozdróweńki :-)

      Usuń
    2. Czekolada, Stokrotko, to jedyna słodycz na jaką sobie czasem pozwalam. Na codzień wolę tatar i rolmompsa!

      Usuń
    3. Klaterku - słodyczy nigdy za wiele
      :-))

      Usuń
  12. "Pożegnanie z Afryką" to wyjątkowo długi film. Dziękuj Bogu, że nie puściłaś z dymem domu :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam podobnie ale z chipsami, paluszkami, orzeszkami słonymi, bobem nawet. :)

    A ile można ciekawych rzeczy znaleźć na tej Starówce, to dopiero coś. Pierwszy raz niektóre elementy architektoniczne widziałem w czasie tego spaceru ostatniego.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pewnie pamiętasz napisałam książkę o Warszawie, piszę w niej także o Starówce.
      :-)

      Usuń
  14. Witaj, Stokrotko.

    U nas tę zarazę nazywa się pestkami i nikt nawet nie śmie pomyśleć, że mogłyby to być jakieś inne pestki niż słonecznikowe:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jakoś nie miałem przyjemności z tą panią ... Ale zaciekawiłaś mnie na tyle, że jak miną te upały to zacznę drążyć temat.

    OdpowiedzUsuń
  16. Uśmiechnęłaś mnie mocno. Lubię takie zarazy, choć rozum odbierają.
    "Pożegnanie z Afryką" mój ukochany film i znienawidzona książka - ciekawe to jest dlaczego tak ambiwalentnie... jakoś nie mogę przebrnąć przez te litery.
    Częstego zarażania Ci życzę - póki sezon trwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi - bardzo chciałam kogoś "usmiechnąć".
      A książka też pięknie napisana. Tylko jak się ma w pamięci piękne pejzaże Afryki i wspaniałych aktorów to..... rozumiem Cię doskonale.
      Serdeczności.

      Usuń
    2. Książkę czytałam pierwszy raz zanim obejrzałam film, wiec to tak niestety nie zadziałało - nie trafiła.
      Po filmie jeszcze bardziej... no cóż, najwyraźniej to nie moja bajka.

      Usuń
    3. A ja czytałam książkę Karen Blixen kilka razy. I słyszałam za każdym razem jak Meryl Streep ją zaczynała słowami: I had a farm in Africa...

      Usuń
  17. Za życia mojej matki pestkami słonecznika i dyni zajadałyśmy się wszystkie. Wydłubywanie i łuskanie było równie ważne jak jedzenie. "Smakołykowe zarazy" uwielbiam. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Chyba nie miałam okazji się zarazić :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ojej, dobrze, że nie musiałaś wzywać straży pożarnej.
    Mnie zaraza zupełnie się nie ima, choć same pestki lubię. A film "Pożegnanie z Afryką" uwielbiam i wcale Ci sie nie dziwię, że zapomniałaś o całym świecie :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo ciekawie napisane - jakby opowiadanie.
    Bardzo dobrze się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami mi się zdarza napisać coś w formie opowiadania.
      Dziękuję Hanno.

      Usuń
  21. Stokrotko - żebyś wiedziała jak ja lubię ze ziarenka które są zarazą:-))

    Ela

    OdpowiedzUsuń
  22. Koniecznie muszę jechać na rynek kupić zarazę. Nawet jeśli to grozi spaleniem domu ;) Mniejsze zarazy to czereśnie i bób- szybciej się nimi najada do wypęku, inaczej by człek sięgał, i sięgał, i sięgał...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najmilsza Moja!
      Serdecznie Ci dziękuję za zrozumienie:-)))

      Usuń
  23. Dla mnie tylko łuskany. Za wygodna jestem.
    Obiadu szkoda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz jak taki dłubany słonecznik jest pyszny?

      Usuń
  24. Właśnie walczę z czarnymi końcówkami paznokci po wydłubaniu całości (niemałej) na raz. Zaraza wiadomo, zaraza wciąga do samiutkiego końca.

    OdpowiedzUsuń
  25. Moją tegoroczną zarazą były czereśnie. Nie wiem, co mają takiego, czego mi brakuje, w każdym razie jadłam codziennie, ile wlezie. Mówi się, że człowiek tak je, produkty, które mają w składzie to, czego organizmowi brakuje. Ciekawe, co ma twoja zaraza?

    OdpowiedzUsuń

Takie różności - część druga

  A tu z drugim wnuczkiem który teraz jest uczniem 2 -giej klasy liceum. To jego nazwałam Pytalskim. Ciąg dalszy różności: 1. Pierwszy biały...