- Trzy pięćdziesiąt – powiedziała ekspedientka. – Zapakować?
- Nie, dziękuję – powiedziałam – wezmę w rękę.
- Tylko niech pani uważa – powiedziała – bo to straszliwa zaraza. Ja już trzy garnki przez tę zarazę spaliłam.
- Dobrze – roześmiałam się - chyba zapanuję nad sytuacją.
-----------------------------------------------------------------------------
Zaraza dopadła mnie zaraz jak wyszłam ze sklepu. Wciskała mi się po prostu przed oczy. A jak czekałam na przystanku to zaczęła mi powoli odbierać rozum. W windzie to już zaatakowała na całego. Potem nie pozwalała mi znaleźć kluczy od mieszkania i otworzyć drzwi.
A potem zezwoliła mi tylko nalać wody do garnka, a po jakimś czasie wrzucić makaron. No i jeszcze wyjąć drugi garnek z gulaszem i postawić na gazie.
Następnie kazała mi razem z sobą usiąść wygodnie w fotelu, nastawić sobie film „Pożegnanie z Afryką” i zapomnieć o całym świecie.
Nawet jak dzwonił domofon, a potem dwa telefony to nie dała mi się ruszyć z fotela. Trzymała mnie krótką ręką i nie pozwoliła zostawić się ani na chwilę.
Dotrzymywała mi towarzystwa przez całe dwie godziny. I potem zaraza się nagle skończyła…
I wtedy poczułam dziwny zapach. Przypomniałam sobie co mi mówiła ekspedientka o tych garnkach i popędziłam do kuchni.
Wody, w której gotował się makaron już nie było. Na dnie garnka coś skwierczało.
W drugim garnku były jakieś malutkie kawałki węgla.
W kuchni było czarno od dymu. O zapachu nie wspomnę.
Ale najważniejsze, że zarazy już nie było.!!!
No ale ekspedientka mówiła, żeby korzystać póki są. Bo niedługo już się skończą.
------------------------------------------------------------------------
Słoneczniki.
O tak, zaraza jak się patrzy, ja odporna jestem, bo nie przepadam...
OdpowiedzUsuńTa zaraza tak lasuje mózg, że niektórzy konsumują gdzie popadnie , a resztki zostają na przystanku, w kinie, wokół ławki w parku...taki skutek uboczny.
Mnie na szczęście zaraza tylko w domu najbardziej atakuje...
Usuń:-)
Cała nasza trójka jest zarażona...
OdpowiedzUsuń:-) :-) :-)
Marek
To się nawzajem rozumiecie
Usuń:-) :-) :-)
Już zapomniałam nawet jak ta zaraza wygląda i jak smakuje, bowiem od wiosny remontowej (2014r) mam ścisły zakaz konsumowania zarazy.Raz tylko go przekroczyłam, ale to co z tego powodu wycierpiałam przywróciło mi rozsądek.Na szczęście dla mnie tu nie sprzedają zarazy w takiej postaci jak w Polsce. Można ją nabyć w sklepie spożywczym, paczkowaną w torebki, ale przyznasz, że to już nie to. Brakuje tu również drugiej zarazy, surowego, łuskanego bobu.Kurczę, chyba pojadę po niego do Słubic;)
OdpowiedzUsuńFaktycznie zapomniałaś :-)
UsuńBo tę zarazę to można przez cały rok kupić paczkowaną, naturalną, soloną i nawet w łupinkach. Tylko że to jest już obrzydliwa zaraza!!!
:-)
No to faktycznie dopadła cię zaraza.
OdpowiedzUsuńJa od tej zarazy trzymam się z daleka.
Pozdrawiam:)*
To chyba lepiej Moniko.
Usuń:-)
Ja mam tak ze strącami, czyli zielonym groszkiem. W szczycie sezony kupowałem 2-3 kg, siadałem i zjadałem wszystko. Trochę odbiło mi się to na zdrowiu, ale co tam! W przyszłym roku powtórka z rozrywki!
OdpowiedzUsuńAle frajda!!!!!
Usuń:-))
Tak się boję epidemii, że nie ścinamy...Może "bracia mniejsi" nas wyręczą...;o)
OdpowiedzUsuńWszystko ptaszynki wydziubią...:-)
UsuńKiedys moze bylam zarazona, ale zapomnialam o tej chorobie, w Wenezueli kupuje sie je w torebkach wyluskanych i przygotowanych do spozycia.
OdpowiedzUsuńA kilka dni temu odwiedzila nas siostrzenica meza, byla po raz pierwszy w Polsce. Nagle tracila mnie ramieniem pokazujac cos wzrokiem...nie moglam zrozumiec o co jej chodzi..tylko pokiwalam glowa udajac, ze zrozumialalam.., za chwile podeszla do mnie pokazujac triumfalnie zdjecie, ktore zrobila, cichcem, telefonem. Byl to staruszek, ktory siedzial sobie na laweczce ulicznej z wielkim slonecznikiem na kolanach i wydlubywal ziarenko za ziarenkiem zajadajac sie z blogim wyrazem twarzy. Bylo to dla niej niezwykle egzotyczne zajecie...
W Polsce też słonecznik jest sprzedawany wyłuskany i w torebkach.
UsuńAle dla mnie wielką przyjemnością jest wydłubywanie jego ziarenek...
Rozum mi wtedy odbiera i nie słyszę co się do mnie mówi.
Juz zaczynając czytać, śmiałam się, pamiętam ten post sprzed paru laty :)
OdpowiedzUsuńCałuski slę :)
Takze w pierwszej książce jest ten tekst Anusiu.
Usuń:-)
Na szczęście, jestem odporna, przynajmniej na pestki, bo już na urodę kwiatów nie;)
OdpowiedzUsuńP.S.
Piszę ten komentarz dziś już trzeci raz - mam nadzieję, że skutecznie; cały czas blogger po wciśnięciu 'opublikuj' przekierowuje mnie na moje konto:(
Uff, poszło:)
UsuńTo co to się porobiło z tym komentowaniem???
UsuńPoszło i doszło Ewo.
UsuńLista przebojów Torlina pierwszych zdań książek, pozycja 15: "Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong".
OdpowiedzUsuńSzkoda, że dopiero na 15 miejscu.
UsuńObejrzałem ten swój WPIS z listą przebojów Torlina pierwszych zdań książek i zauważyłem, że Cię tam nie było w komentarzach. Jeżeli Cię interesuje (lub Twoich komentatorów) ta zabawa, to zajrzyj. Ja to uwielbiam.
UsuńZ pewnością zajrzę.
Usuń"(...)Wymyśliłam sobie że gdy tylko przyjdzie
OdpowiedzUsuńmi ochota na coś słodkiego to zamiast batona czy czekolady będę dłubała słonecznik. Pomyślałam że to zdrowsze i w ogóle. Od tego czasu chyba uzależniłam się od słonecznika. Codziennie zjadam dużą paczkę. Czasem nawet jak pada deszcz to potrafię iść do sklepu specjalnie po kolejną paczkę. Czasem
aż palce bolą od dłubania i język, i robią mi się zajady więc obiecuję sobie że od jutra z tym koniec..." - anonimowe z sieci
Prawdopodobnie nasza bohaterka rzuciła palenie i wkopała się w drugi nałóg, czego Tobie, Stokrotko, naprawdę nie życzę!
buziule, przytule
Klaterku Najmilszy - ale ja tylko w sezonie jem słonecznika. Bo tylko świeżo dłubane ziarenka lubię.
UsuńJeśli już - to bardziej jestem uzależniona od czekolady i jem ją czły rok.
Pozdróweńki :-)
Czekolada, Stokrotko, to jedyna słodycz na jaką sobie czasem pozwalam. Na codzień wolę tatar i rolmompsa!
UsuńKlaterku - słodyczy nigdy za wiele
Usuń:-))
"Pożegnanie z Afryką" to wyjątkowo długi film. Dziękuj Bogu, że nie puściłaś z dymem domu :)
OdpowiedzUsuńJakoś się udało!!!
Usuń:-)
Mam podobnie ale z chipsami, paluszkami, orzeszkami słonymi, bobem nawet. :)
OdpowiedzUsuńA ile można ciekawych rzeczy znaleźć na tej Starówce, to dopiero coś. Pierwszy raz niektóre elementy architektoniczne widziałem w czasie tego spaceru ostatniego.
Pozdrawiam!
Jak pewnie pamiętasz napisałam książkę o Warszawie, piszę w niej także o Starówce.
Usuń:-)
Witaj, Stokrotko.
OdpowiedzUsuńU nas tę zarazę nazywa się pestkami i nikt nawet nie śmie pomyśleć, że mogłyby to być jakieś inne pestki niż słonecznikowe:)
Pozdrawiam:)
Bo przecież nie mogłyby być!!!
Usuń:-)
Jakoś nie miałem przyjemności z tą panią ... Ale zaciekawiłaś mnie na tyle, że jak miną te upały to zacznę drążyć temat.
OdpowiedzUsuńPolecam - bo to jest bardzo fajna zaraza!!!
Usuń:-))
Uśmiechnęłaś mnie mocno. Lubię takie zarazy, choć rozum odbierają.
OdpowiedzUsuń"Pożegnanie z Afryką" mój ukochany film i znienawidzona książka - ciekawe to jest dlaczego tak ambiwalentnie... jakoś nie mogę przebrnąć przez te litery.
Częstego zarażania Ci życzę - póki sezon trwa.
Miło mi - bardzo chciałam kogoś "usmiechnąć".
UsuńA książka też pięknie napisana. Tylko jak się ma w pamięci piękne pejzaże Afryki i wspaniałych aktorów to..... rozumiem Cię doskonale.
Serdeczności.
Książkę czytałam pierwszy raz zanim obejrzałam film, wiec to tak niestety nie zadziałało - nie trafiła.
UsuńPo filmie jeszcze bardziej... no cóż, najwyraźniej to nie moja bajka.
A ja czytałam książkę Karen Blixen kilka razy. I słyszałam za każdym razem jak Meryl Streep ją zaczynała słowami: I had a farm in Africa...
UsuńZa życia mojej matki pestkami słonecznika i dyni zajadałyśmy się wszystkie. Wydłubywanie i łuskanie było równie ważne jak jedzenie. "Smakołykowe zarazy" uwielbiam. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBo to jest fajna "zaraza".
UsuńPozdrawiam Iwono.
Chyba nie miałam okazji się zarazić :)
OdpowiedzUsuńTo może lepiej, bo to straszliwie wciąga...
Usuń:-)
Ojej, dobrze, że nie musiałaś wzywać straży pożarnej.
OdpowiedzUsuńMnie zaraza zupełnie się nie ima, choć same pestki lubię. A film "Pożegnanie z Afryką" uwielbiam i wcale Ci sie nie dziwię, że zapomniałaś o całym świecie :)
Tylko obiadek mi się spalił.
Usuń:-)
Bardzo ciekawie napisane - jakby opowiadanie.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze się czyta :)
Czasami mi się zdarza napisać coś w formie opowiadania.
UsuńDziękuję Hanno.
Stokrotko - żebyś wiedziała jak ja lubię ze ziarenka które są zarazą:-))
OdpowiedzUsuńEla
To teraz już wiem !!!
Usuń:-)))
Koniecznie muszę jechać na rynek kupić zarazę. Nawet jeśli to grozi spaleniem domu ;) Mniejsze zarazy to czereśnie i bób- szybciej się nimi najada do wypęku, inaczej by człek sięgał, i sięgał, i sięgał...;)
OdpowiedzUsuńNajmilsza Moja!
UsuńSerdecznie Ci dziękuję za zrozumienie:-)))
Dla mnie tylko łuskany. Za wygodna jestem.
OdpowiedzUsuńObiadu szkoda
A wiesz jak taki dłubany słonecznik jest pyszny?
UsuńWłaśnie walczę z czarnymi końcówkami paznokci po wydłubaniu całości (niemałej) na raz. Zaraza wiadomo, zaraza wciąga do samiutkiego końca.
OdpowiedzUsuńZgadza się Joasiu.
Usuń:-)
:-)
OdpowiedzUsuńMoją tegoroczną zarazą były czereśnie. Nie wiem, co mają takiego, czego mi brakuje, w każdym razie jadłam codziennie, ile wlezie. Mówi się, że człowiek tak je, produkty, które mają w składzie to, czego organizmowi brakuje. Ciekawe, co ma twoja zaraza?
OdpowiedzUsuńIwonko - moja zaraza ma w sobie ZAPOMNIENIE!!!
Usuń