środa, 30 maja 2018

Pytanie o gwiazdy...



W środku majowej, księżycowej nocy budzę się, wychodzę z domku, staję na środku działki i patrzę w niebo. Widzę zawieszony gwiaździsty firmament bardzo blisko, jakby na wyciągnięcie ręki. Rozpoznaję dokładnie największe konstelacje gwiezdne a innych się domyślam. Niektóre gwiazdy do mnie mrugają, inne "spadają". Wydaje mi się że te gwiazdy są dookoła mnie, nie tylko w górze. I że na dodatek chcą mi coś powiedzieć. Czuję jakby mnie oblepiał gwiezdny pył...

Mam prośbę.

Gdybym Was zaprosiła do wspólnego podziwiania rozgwieżdżonego nieba to co byście mi odpowiedzieli?

1. Daj spokój – już tyle razy widziałam/widziałem gwiazdy na niebie…

2. W życiu nie patrzyłam/patrzyłem w gwiazdy…

3. Mogłabym/mógłbym tak całe życie podziwiać rozgwieżdżone niebo…

A może jeszcze coś innego.

Napiszcie szczerze proszę…
----------------------------------------------------------------
A jakbym się długo nie odzywała to znaczy że nie tylko w gwiazdy patrzę ale że też nie mam dostępu do internetu. 


poniedziałek, 28 maja 2018

"Moja" wyrzeźbiona Warszawska Starówka


Zacznę od tych gołębi umieszczonych na szczycie portalu przy jednej z kamieniczek na ulicy Piwnej. Pamiętam z dzieciństwa jak przewodnik opowiadał naszej klasie zwiedzającej odbudowaną z ruin Starówkę, że zostały one wyrzeżbione na pamiątkę pewnej samotnej staruszki, która nawet po Powstaniu i po spaleniu Starówki nie chciała opuścić swojego zrujnowanego mieszkania, bo ciągle przylatywały tam do niej gołębie. Więc została aby je karmić tak długo, dopóki niemiecki okupant i jej nie wygonił do obozu w Pruszkowie. No i w ruinach Starówki zostały tylko te gołębie. I oczywiście ciała poległych Powstańców…


Na tej samej ulicy Piwnej można też zauważyć nad portalem dawnej Kamienicy Metrykantów Koronnych /archiwistów opiekujących się dokumentami Rzeczypospolitej/ odtworzony kartusz z Orłem – godłem Polski. Orzeł ten umieszczony podczas budowy kamieniczki w roku 1718 był zatynkowany podczas Powstania Listopadowego w obawie przed represjami carskiego zaborcy. Odkryto go dopiero w 1909 roku. A w czasie walk powstańczych w 1944 roku został uszkodzony. Zachowano go jednak i wmurowano od strony podwórza.


Prawie naprzeciwko stoi kamieniczka w której znajdował się kiedyś szpital pw. św.Ducha ufundowany przez Annę księżnę Mazowiecką. Na częściowo zachowanym portalu można zauważyć zrekonstruowany zwornik z gołębicą jako symbolem Ducha Świętego oraz z przedstawieniem ściętej głowy Św.Jana Chrzciciela.


Na Świętojańskiej 31 nad portalem zwraca z kolei uwagę przepiękna płaskorzeżba wspaniałego żaglowca. Zachował się prawie całkowicie…


A w pierwszej kamieniczce na Rynku  – w domu odbudowanym od piwnic zwraca uwagę przepiękny fryz, stanowiący apoteozę odbudowy Warszawskiej Starówki. Powyżej centralna część tego fryzu.


Z kolei XVIII wieczna kamienica Pod Murzynkiem znajdująca się w samym środku tzw. Strony Dekerta na Rynku ozdobiona jest Głową Murzynka, która jest autentyczna.


A na drzwiach prowadzących do dawnej Winiarni Fukiera przyciąga wzrok piękna kołatka…

Są jeszcze: lew, pelikan i drugi lew





Jest też wspaniały zegar na kamieniczce Cechu Złotników…


I kobieta z dzieckiem...


A na niewielkim placyku stoi najsłynniejszy polski szewc Jan Kiliński. Pomnik tego bohaterskiego przywódcy mieszczan warszawskich w Powstaniu Kościuszkowskim w 1794 roku został na rozkaz władz hitlerowskich usunięty w roku 1942 ze swojego miejsca na Placu Krasińskich. Był to odwet za akcję ruchu oporu – za zdjęcie tablicy w języku niemieckim, którą hitlerowcy przysłonili polski napis na pomniku Mikołaja Kopernika. Na szczęście pomnik Jana Kilińskiego przetrwał okupację w piwnicach Muzeum Narodowego.


Na ul. Kilińskiego znajduje się też głaz na którym wyryto napis. Mówi on, że 13 sierpnia 1944 roku czołg zdobyty w tym miejscu przez Powstańców okazał się być okrutną pułapką. Eksplodował i zginęło wtedy kilkaset osób.


A przy murze okalającym Warszawską Starówkę stoi Mały Powstaniec….


To tylko kilka z przykładów "Mojej" wyrzeźbionej Warszawskiej Starówki. 

A o różnych ciekawych a często mało znanych wydarzeniach związanych z Warszawą piszę w książce pt: „Moje warszawskie zwariowanie”.

Książka ta nadal jest do nabycia tylko u mnie. Jeśli ktoś jeszcze jest nią zainteresowany to proszę,żeby napisał to w komentarzu albo wysłał do mnie maila na adres rusinowa@op.pl

sobota, 26 maja 2018

Pytanie...

Na mojej działce zakwitł perukowiec

Na skrzyżowaniu Powązkowskiej z Okopową zawsze długo się czeka na zmianę świateł.
Tak było i dwie godziny temu gdy szłam do Mamy.
Koło mnie stanęła pani w moim wieku z 10-letnią dziewczynką.
- Babciu – usłyszałam głos dziewczynki – a jaka była moja mama?
- Była piękna, mądra, dobra i bardzo cię kochała – usłyszałam odpowiedź babci. - I nie mogła się doczekać kiedy przyjdziesz na świat.
- Ale ja już jej nie pamiętam ….
- Bo nie miałaś nawet dwóch lat…
Wnuczka przytuliła się do babci.
Światło wreszcie zmieniło się na zielone więc zaczęłam przechodzić ulicę. Koło mnie szła babcia z wnuczką. Obejmowały się. Obydwie niosły piękne kwiatki. Jedna do Mamy, druga dla Córki. Przed pewien czas szłyśmy też obok siebie wzdłuż muru cmentarnego. Gdy weszłyśmy w bramę straciłam je z oczu, bo skręciły w inną alejkę.

Na cmentarzu spotkałam kilka osób w różnym wieku. Widocznie też przyszły do swoich matek. A gdy już doszłam do tej Mojej, to uświadomiłam sobie, że jestem bardzo szczęśliwa. Bo nie straciłam Jej  gdy byłam dzieckiem. I Ona też była szczęśliwa, bo odeszła pierwsza...

Gdy wracałam w ulewnym deszczu znowu zobaczyłam Babcię z Wnuczką. Szły skulone pod parasolem.
-------------------------------------------------------------------------------
Moje pytanie jest takie:

Dlaczego Dobry Bóg odbiera matki małym dzieciom?
I matkom dzieci...?
Może ktoś z Was to wie???





czwartek, 24 maja 2018

Palio di Siena - część druga

                                                  Zaczyna się parada jednej z contrad                                         
                         
Palio di Siena odbywa się 2 razy w roku już od XIII wieku. Jest poświęcone Marii Pannie i dlatego odbywa się w dniach jej święta tzn. 2-go lipca i 16 sierpnia. Jest to niesamowicie emocjonujący wyścig konny; jeźdzcy jadą na oklep i bez strzemion dookoła placu Campo. Początkowo ścigano się w wąskich uliczkach Sieny, ale w 1656 r. wyścig przeniósł się na rynek, który okrąża się 3-krotnie. Sam wyścig jest tylko zakończeniem trwających do niego bardzo długo przygotowań. Na parę dni przed wyścigiem urządza się różne imprezy, pochody, popisy wywijania chorągwiami i bicia w bębny i inne, mające na celu pokazanie wyjątkowości konia, zawodnika i dzielnicy, która jest reprezentowana. Nagrodą dla zwycięzcy jest zawsze pallium czyli haftowana chorągiew, od której pochodzi nazwa wyścigu. Jeźdźcy i ich konie są przedstawicielami contrad, czyli dzielnic Sieny, na które było podzielone miasto już w XIII wieku. Aktualnie jest 17 dzielnic, ale udział w Palio bierze drogą losowania 10 lub 9 dzielnic. Losuje się 1 jeźdzca i 1 konia z każdej contrady. Pozostałe, nie wylosowane towarzyszą uczestnikom i ich chronią.
Dżokeje uczestniczący w Palio są niestety bardzo brutalni, pozbawieni skrupułów i przekupni. Ubrani w kolorowe, klaunowate stroje wyglądają nieco niezdarnie, ale w rzeczywistości są bardzo agresywni. Przepychają się, potrącają batami konie przeciwników, zaczepiają się słownie i gestami. Walka bowiem zaczyna się dużo wcześniej niż sam bieg. W grę wchodzą przecież duże kwoty pieniędzy z zakładów, a także wielka sława wygranej contrady. W czasie samego biegu dochodzi do wzajemnego okładania się batami przez dżokejów, konie zrzucają jeźdźców, czasami wpadają same na metę. Często konie nie potrafią pokonać ostrych zakrętów, wpadają na siebie i na barierki. Łamią nogi, zdzierają skórę, rozbijają głowy. Natomiast zwycięski jeździec staje się niezwykle popularny, wszyscy mu gratulują, ściskają go, dotykają, poklepują. A pozostali jeźdźcy są natychmiast pocieszani, całowani i obejmowani przez piękne włoskie dziewczyny. Pierwsze miejsce w gonitwie contrada świętuje przez kilka tygodni. Wtedy zwycięzcą czuje się każdy jej mieszkaniec.
                           Jeden z tych koni /nie pamiętam już który/ nazywał się Bruco
Gdy wyjeżdżaliśmy ze Sieny było już ciemno. W autokarze nasza pilotka przekazywała nam w jakiej kolejności konie ukończyły bieg. Liczył się wprawdzie tylko zwycięzca, ale każdy czekał na potwierdzenie, że koń, którego sobie upatrzył też był dobry. Wymieniła 9 koni.
- A pani konik? – zapytała mnie pani Marysia – czemu pani tak posmutniała?
Nie odpowiedziałam i zmieniłam temat. Nie chciałam mówić na głos, że mój koń o imieniu Bruco czyli Gąsienica leżał nieruchomo na najpiękniejszym placu Włoch z rozbitą głową i połamanymi nogami.

P.S. Osoby które są zainteresowane kosztem uczestniczenia w Palio di Siena /jako widzowie/, informuję, że miejsca na środku placu – na stojąco – są bezpłatne. Miejsca siedzące na trybunach przy samym torze wyścigu kosztują podobno bardzo dużo. Przy zakupie biletu każdy z widzów otrzymuje kartkę na której podany jest plan parad a także zasady uczestniczenia w Palio. Ze względu na bezpieczeństwo wyścigu na Campo nie można wnosić żadnych krzesełek, foteli, stołów, butelek, pudełek, puszek. Tak przynajmniej było w dniu 16 sierpnia 2002 roku gdy "oglądałam" Palio di Siena.


Wszystkie zdjęcia w tej i poprzedniej części /oprócz pierwszego, które zostało zeskanowane z przewodnika po Sienie/  były robione kilka godzin przed wyścigiem.

wtorek, 22 maja 2018

Palio di Siena - część pierwsza

  
                                                               Ten dwuczęściowy tekst dedykuję wszystkim tym osobom, które pozostawiają u mnie komentarze.
-------------------------------------------------------------------


Był 16 sierpnia. Dochodziła godzina siódma wieczór. Staliśmy od godziny na samym środku „płaszcza„. Taki bowiem kształt ma rynek w Sienie – kształt płaszcza czy też szaty, którą Matka Boska okrywa rynek, lub też kształt muszli. Rynek ten jest uważany za najpiękniejszy we Włoszech i za jeden z najpiękniejszych na świecie. W punkcie centralnym siedziała na przemyconym w torbie malutkim turystycznym stołeczku najstarsza uczestniczka wycieczki – prawie 80 letnia Pani Marysia. W kapeluszu na głowie, bo słońce nadal prażyło niemiłosiernie. Naokoło gęsty tłum falował i huczał. Pani Marysia powtarzała co chwilę: „Tylko mi dokładnie opowiadajcie co tam się dzieje, bo mój konik musi wygrać. Postawiłam na niego wszystko co mi zostało”. Uspokajaliśmy Panią Marysię mówiąc, że wszystko jej zrelacjonujemy. Koło p. Marysi stał wysoki, barczysty mężczyzna i trzymał na ramionach najmłodszą uczestniczkę wycieczki – 14 letnią Monikę. I ona miała wszystko zrelacjonować, bo my w gęstym tłumie prawie nic nie widzieliśmy.
Zaczęło się. Dziesięć koni ruszyło z kopyta. Wszyscy na raz krzyczeli, my też. Każdy krzyczał imię konia na którego stawiał, ale słychać było przede wszystkim imiona DRAGO, LUPA i TORRE, bo podobno te konie miały największe szanse i najwięcej osób na nie postawiło. Na pierwszym zakręcie jeden z koni wylądował całym ciężarem na metalowym ogrodzeniu. Inne pobiegły dalej. Gdy okrążyły rynek po raz pierwszy i wróciły na to samo miejsce jeździec wydostał się spod konia i okropnie krzycząc zaczął kopać ze złości w ogrodzenie. Koń nie podnosił się. Gdy konie okrążyły rynek po raz drugi do leżącego konia podbiegli mężczyźni i usiłowali go podnieść. Koń nie ruszał się. Po trzecim okrążeniu bieg był zakończony. Trwał 90 sekund. Wygrał koń o imieniu DRAGO czyli Smok. Na tego konia stawiała pani Marysia.
SIENA. Jak mówi legenda założyli ją Senus i Acjusz, synowie Remusa, dlatego w mieście spotyka się posągi wilczycy, która wykarmiła mitycznych założycieli Rzymu. W rzeczywistości Siena była etruską osadą, która w początku I w. p.n.e. stała się rzymską kolonią o nazwie Sena Iulia. Dzięki rozwiniętym bankom i sukiennictwu Siena była w średniowieczu jednym z najważniejszych i najbogatszych miast europejskich. Doprowadzało to do ciągłych konfliktów z Florencją i innymi niezależnymi miastami. Po epidemii dżumy, która wybuchła w Sienie w 1348 r. - ze 100 tysięcy mieszkańców zostało tylko 30 tysięcy. Wtedy znaczenie Sieny zmalało na korzyść Florencji. Do dzisiaj toczy się walka między tymi dwoma pięknymi toskańskimi miastami, ale dotyczy już ona bardziej ilości zachwyconych nimi turystów.


Siena przetrwała w nienaruszonym stanie od średniowiecza. Jej zabudowa to wiek XIII, XIV i XV. Każdy kościół, pałac, każda budowla jest więc bardzo wartościowym zabytkiem. Najpiękniejszy jest oczywiście Campo czyli rynek z majestatycznym Palazzo Pubblico z wieżą czyli ratuszem, oraz katedra, która stoi na miejscu na którym kiedyś była Świątynia Minerwy. Katedrę wybudowano aby upamiętnić wygaśnięcie w mieście dżumy. Pokryta romańsko-gotyckimi rzeźbami fasada katedry jest przepiękna, a wewnątrz znajduje się natomiast uważana za arcydzieło ambona z płaskorzeźbami obrazującymi życie Chrystusa.
W Sienie znajduje się też jeden z najstarszych uniwersytetów na świecie. Został założony w 1240 roku.
Siena znana jest nie tylko ze wspaniałych zabytków i słynnego Palio, ale też ze słynnej szkoły malarskiej,  która powstała na przełomie XIII i XIV wieku. Najważniejsza sieneńska galeria sztuki mieści się w XV-wiecznym Palazzo Buonsignori. Niezwykle bogata kolekcja obrazów pozwala na zapoznanie się zwiedzającego z tą słynną, gotycką szkołą malarską. We wczesnych obrazach tej szkoły dostrzega się wpływ sztuki bizantyjskiej, m. inn. stylizowany układ, intensywne barwy i złote tło.
To z kolorów zabudowy Sieny pochodzi nazwa barwy na palecie malarskiej – żółć sieneńska.Ten naturalny żółto-brunatny barwnik ziemny zawierający krzem zabarwiony wodorotlenkiem żelaza wydobywa się właśnie koło Sieny.
Siena jest pierwszym miastem w Europie, w którym wprowadzono /w 1966 r./ zakaz ruchu samochodowego w zabytkowym centrum.
Zabytkowe centrum Sieny już w 1995 r. zostało  wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.

Najpiękniejszym dla mnie czasem spędzonym w Sienie był spacer z bliską osobą po wąskich, starych uliczkach. Czułam się wspaniale w tym labiryncie pełnym pałaców i cichych zakątków ze świątyniami i placykami z uroczymi kawiarenkami. Chodziliśmy tak bez celu prawie cały dzień.


Ciag galszy nastąpi...

niedziela, 20 maja 2018

Dywany

Rozwinięte wzdłuż dróg i przecinek leśnych, otaczające polany albo wprost wyściełające cały las. Naturalne leśne dywany.
Bywają dywany świetliste, zrolowane, zszywane i rozwinięte...
Na którym z takich dywanów chcielibyście się położyć????/Nie myśląc o kleszczach, pszczołach i różnych innych niebezpiecznych stworzonkach.../






Zdjęcia niestety nie są moje. Te piękne fotografie, których autorami są G i T Kłosowscy zeskanowałam z Magazynu Przyjaciół  Lasu pt: "Echa leśne" nr 1/627/2017. 
Ale zdarzyło mi się widzieć w lasach podobne "dywany"...

piątek, 18 maja 2018

Pierwszy pociąg do Zakopanego


Już kilka miesięcy po zakupieniu na licytacji dóbr zakopiańskich hrabia Władysław Zamojski złożył podanie o koncesję na budowę linii kolejowej z Chabówki do Zakopanego. W tym samym czasie podobne starania podjęło Towarzystwo Tatrzańskie. Ale przeróżne komplikacje odsuwały w czasie tę inwestycję.

Bo dotychczas to było tak, że pociągi dojeżdżały do Chabówki i stamtąd znamienici goście byli przewożeni góralskimi furkami lub saniami pod „samiuśkie Tatry”. A w Zakopanem witały ich specjalnie ustawione bramy powitalne ze słynnymi góralami i z góralską muzyką.

Dopiero w czerwcu 1895 roku cesarz Franciszek Józef podpisał ustawę o kolejach miejscowych, w których spisie znalazła się linia Chabówka-Zakopane.
Władysław Zamojski natychmiast zlecił wykonanie planów szczegółowych kolei, ale dopiero 4 listopada 1897 roku otrzymał koncesję na budowę i eksploatację normalno-torowej kolei na tej trasie.

I wtedy dopiero zaczęły się „schody” czyli trudności związane z wykupem gruntów pod budowę nasypu kolejowego.

Wielu górali nie chciało nawet słyszeć o jakiejś kolei a wielu z nich po prostu nie wiedziało czym będzie taka kolej.

Do historii przeszły różne, opisywane potem dokładnie rozmowy i negocjacje z góralami, których domy i obejścia znajdowały się tuż przy trasie, a czasami nawet w miejscu planowanej trasy kolejowej.

Na przykład taka rozmowa, prowadzona a góralem którego dom stał między Chabówką a Poroninem:

- Słyszeliście może gospodarzu – zaczynał delikatnie wydelegowany urzędnik – że niedługo będzie tu budowana linia kolejowa.
- Ano…. słyszałem – odpowiadał góral.
- No i będzie tędy przejeżdżał pociąg. Właśnie tutaj, tu gdzie stoi wasz dom.
- Rozumiem – odpowiadał góral, - A często będzie przejeżdżał?
- No na początku to pewnie tylko raz w tygodniu. Potem codziennie, a potem to może i co godzinę.
- O nie!!!! - zdenerwował się góral – to ja mu nie będę co chwila drzwi do chałupy otwierał…

Jednak po jakimś czasie udało się wykupić od górali grunty i …. 31 sierpnia 1899 roku do Zakopanego przyjechał pierwszy pociąg roboczy. 

Lokomotywę - /jak podają kroniki zakopiańskie/ tak zwaną austriacką 54 /przypominam że Zakopane należało do zaboru austriackiego/ - prowadził maszynista Otto Wolf.

Tak o tym pisał wtedy „Przegląd Zakopiański”:

Pamiętny będzie dzień ten w historii Zakopanego, w którym tu po raz pierwszy pojawił się parowóz. We czwartek 31 sierpnia 1899 roku przed godziną 3 po południu usłyszano świst lokomotywy wlokącej za sobą wóz towarowy i trzy szutrowe. Maszyna ubrana była w festony ze smreczyny ozdobne chorągiewkami biało-czerwonymi. Tłum zgromadzony na dworcu kolejowym powitał oczekiwanego gościa z radością. Ze wzgórza nad dworcem rozległy się wystrzały moździerzowe zwiastujące Zakopanemu połączenie ze światem. Równocześnie nadciągnęła burza, wtórując strzałom w dolinie...”

Natomiast pierwszy pociąg z pasażerami wjechał na stację w Zakopanem w dniu 1 października 1899 roku. Lokomotywę prowadził Polak Wojciech Błoński z Bachórza z powiatu brzozowskiego. 

Tuż przed wjazdem na stacji doszło do charakterystycznego incydentu. Grupa górali – furmanów, którzy wozili gości tzw. fasiągami z Chabówki /a jeszcze wcześniej z Krakowa/ do Zakopanego – w ramach protestu „spuszcza portki i gołymi zadkami wypina się w kierunku lokomotywy”. 

Maszynista Błoński nie stracił jednak zimnej krwi i gorącą wodą z węża polał protestujących, więc uciekli prędko z torów.

Niestety, ze względów rodzinnych nie witał w Zakopanem pierwszego pociągu hrabia Władysław Zamojski. Jednak w tłumie gapiów stał 14-letni wówczas Staś Witkiewicz, nazwany później Witkacym. Zrobił wtedy jedno z pierwszych zdjęć temu pociągowi.
A pierwszy pociąg odjechał z Zakopanego 25 października 1899 roku. /patrz zdjęcie/

A w 1923 roku zafascynowany kolejami Witkacy napisał sztukę „Szalona lokomotywa”…
-------------------------------------------------------------------------
Jak się domyślacie znowu sobie czytam „Kroniki Zakopiańskie” Macieja Krupy...


środa, 16 maja 2018

Wczoraj 15 maja ...


były imieniny Zofii.

Więc jak od wielu już lat poszłam przed południem na Powązki.
Do mojej Zosi, dla której napisałam kiedyś taki tekst:

Zosia.
Nie chodzi mi o tę Mickiewiczowską w białej sukience, karmiącą ptactwo. Chociaż tamta, też karmiła w ogrodzie kury i kaczki. Jej mama miała w ogródku, a właściwie za domem mały kurnik. Pamiętam takie małe kurczaczki i kaczuszki. Chociaż na rączkach małej dziewczynki nie były takie małe.
- No nie bój się – mówiła do mnie Zosia. - Przecież nic ci nie zrobią. Najwyżej kupkę.
A ja bałam się, że mogę im niechcący jakąś krzywdę zrobić.

Sophia
Ale nie ta, która po grecku znaczy Mądrość.
Chociaż ta też była bardzo mądra. Ale taką mądrością wewnętrzną, nierzucającą się w oczy.
Bardzo mało mówiła. Pozwalała mówić innym. Ona tylko słuchała, bo umiejętność słuchania to wielka sztuka.

Zosieńka
Nie ta uzdolniona ani wyjątkowo piękna. Chociaż przez pewien czas była muzą w życiu zdolnego rzeźbiarza. A także modelką, bo jej twarz jest uwieczniona w kilku rzeźbach.
Patrzę teraz na jedną z nich. Na to popiersie, które wędrowało przez parę lat po całym kraju, aby znaleźć bezpieczną przystań w moim domu.

Zofia
Chciałabym zerwać dla niej wszystkie kwiaty z łąki nad Wisłokiem. Ale tej łąki już nie ma.
Więc zaniosę Jej tylko bukiecik stokrotek kupiony przy cmentarnym murze.”
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------


A wieczorem byłam w „Kalinowym sercu”. I tam piłam „kalinową” imbirową herbatę z dodatkiem miodu. I tam w salonie kulturalnym którego patronką jest Kalina Jędrusik we wspaniałym towarzystwie Rodziny Rodowiczów obejrzałam i wysłuchałam a właściwie pochłonęłam każdą komórką ciała monodram pt: „Zofia”. Monodram napisała młoda dramatopisarka Anna Wakulik.

A tytułowa Zofia to matka dwóch synów. Jednym z nich był Zygmunt Rodowicz który zginął w czasie Powstania Warszawskiego. A drugim był Jan Rodowicz ps. "Anoda"– harcerz, uczestnik Akcji pod Arsenałem, powstaniec warszawski… który został najprawdopodobniej zamordowany w czasie brutalnego śledztwa jakie miało miejsce w styczniu 1949 roku.

W rolę Zofii wcieliła się Małgorzata Pieńkowska. Grała wstrząsająco matkę, której synowie wybiegają z domu aby walczyć….. bo przecież wybiła Godzina „W”.Matkę, która pozostaje bez dzieci. I zaczyna nienawidzieć te wszystkie matki, których dzieci żyją.
Nie podejmuję się jednak opisać tego monodramu, znam za mało odpowiednich słów...

Siedziałam koło Joanny Rodowicz, która – chociaż widziała już ten monodram kilka razy …. i tym razem płakała. Ci dwaj młodzi mężczyźni - Zygmunt i Jan to jej stryjowie…. których nie zdążyła poznać, bo urodziła się po ich tragicznej śmierci.

Ściemniało się gdy wychodziłam z „Kalinowego Serca” przy ul. Krasińskiego. 
I zupełnie nie wiem dlaczego na Placu Wilsona nie mogłam trafić na żaden przystanek. A jak go wreszcie znalazłam to pojechałam w zupełnie innym kierunku... i zupełnie nieznanym mi autobusem.

To było wczoraj 15 maja 2018 roku.

poniedziałek, 14 maja 2018

O tym jak bliski może być człowiek, którego nie zna się osobiście...


A więc nie znamy się osobiście.

Wiem tylko, że Ewa mieszka na trasie kolejki podmiejskiej, którą jeżdżę na swoją działkę.

Wiem tylko, że jesteśmy z Ewą prawie rówieśnicami.

Wiem, że jest doktorem psychologii. Wprawdzie ja psychologiem nie jestem, ale była nim moja starsza siostra. Pamiętam jak uczyła się najpierw do egzaminu wstępnego a potem na zaliczenia kolejnych lat. I jak zrobiła doktorat z zakresu wiktymologii. I jak w ostatnich latach przygotowywała się do wykładów.

Moja siostra od dwóch lat jest już po tamtej stronie tęczy a mnie pozostały w pamięci rozmowy z nią.

Gdy dowiedziałam się, że Ewa napisała książkę - natychmiast wyraziłam chęć kupienia jej. Od razu wzruszyłam się jej tytułem i wyglądem okładki.

Najpierw książkę przejrzałam. I znowu się wzruszyłam, bo zobaczyłam, że autorka dedykowała książkę swoim dzieciom. Bo przecież wszystko co się w życiu robi… robi się głównie dla najbliższych, tych, których się kocha. Bo przecież jak kiedyś odejdziemy… to nie powinniśmy być wspominani tylko przez pryzmat naszych tytułów naukowych, ale przede wszystkim przez pryzmat pamięci. Tej pamięci, którą się utrwaliło.

Ewa, której nie znam osobiście jako psycholog zajmuje się również pamięcią autobiograficzną. A taka pamięć jest mi bardzo bliska.

Książkę Ewy Stanisławiak pt: „ Pora jesieni, pora wspominania” czytam powoli i z nabożeństwem. I chociaż całe życie spędziłam w Warszawie, a Ewa przyjechała do niej z innego miasta i związała swoje życie studenckie, zawodowe i naukowe z Uniwersytetem Warszawskim – to i ten fakt jest mi bardzo bliski. Bo UW to także moja rodzinna uczelnia, chociaż sama na niej nie studiowałam.

Gdy napiszę, że książka Ewy jest wyjątkowa, to ktoś powie że to banał.
Ale czy można tak powiedzieć o życiu opisanym w sposób mistrzowski? Na dodatek gdy sięga się do najdalszych korzeni, najczulszych wspomnień i przeżyć… I gdy książkę ilustruje się bardzo osobistymi zdjęciami. I gdy pisze się zwykłym a jednocześnie pięknym językiem kronikę rodów z których się pochodzi…

Na pierwszej stronie swojej książki Ewa napisała mi tak: „Pełnej ciepła Stokrotce – z pozdrowieniami”
Ewo, dziękuję Ci za te parę słów.
A przede wszystkim - z całego serca dziękuję Ci, że napisałaś tę książkę.

To, że książkę o której piszę warto mieć i przeczytać jest tak oczywiste 
jak to, że po nocy następuje dzień.

A jak ją przeczytacie to jej autorka i Wam stanie się osobą bardzo bliską.
--------------------------------------------------------------
Blog Ewy: https://plusomania.blogspot.com/

sobota, 12 maja 2018

Zakwitły już w kwietniu...

UWAGA: Podaję prawidłową kolejność: buk pospolity, świerk pospolity, olcha czarna, sosna zwyczajna, klon zwyczajny, grab pospolity, kosodrzewina. 
Najbliżej rozwiązania były ANABELL i MARIA-ŁUCJA. 

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

Podpowiem, że na zdjęciach są kwiaty olchy czarnej. kosodrzewiny, klonu zwyczajnego, sosny zwyczajnej, buka pospolitego, świerka pospolitego i graba pospolitego. Trzeba tylko prawidłowo ustawić nazwy kwiatów w kolejności od jednego do siedmiu.
Dla "leśnika" przewidziana jest nagroda. Będzie mógł wybrać sobie jedną z moich książek albo dedykację jednego z następnych tekstów na tym blogu.

czwartek, 10 maja 2018

Kolejność była taka...

Przyjechałam o 10tej. Więc najpierw poszłam na Rynek do Muzeum Nadwiślańskiego. I tam obejrzałam bardzo interesującą wystawę obrazów Jacka Malczewskiego. Zawsze zachwycał mnie Jego obraz pt: "U żródła", więc postanowiłam go dla Was sfotografować. A cała wystawa została urządzona na bazie zbiorów prywatnych. Niestety nie dowiedziałam się kto jest właścicielem tych obrazów.

Potem poszłam w kierunku  Klasztoru. Drewnianymi bardzo starymi schodami weszłam na dziedziniec klasztorny. I stamtąd zrobiłam takie zdjęcie.
Weszłam do klasztoru, w którym w czasie wojny gestapo urządziło więzienie a w którym teraz jest wzruszające muzeum.. I  wyszłam na wirydarz aby zrobić zdjęcie studni, która liczy sobie prawie 400 lat.

Potem poszłam na Rynek, o którym Maria Kuncewiczowa mówiła, że jest najpiękniejszą dekoracją teatralną świata. I spotkałam tam małych Japończyków, którzy pięknie śpiewali polskie ludowe piosenki. - np. "Szła dzieweczka do laseczka," albo "Gęsi za wodą, kaczki za wodą". Śpiewali je oczywiście po polsku co niesamowicie wzruszyło turystów siedzących w rynkowych kawiarenkach.

Poszłam w kierunku  kościoła farnego, zajrzałam do niego aby nacieszyć wzrok harmonijnym wnętrzem. I potem postanowiłam iśc w tę część, która nazywa się Góry. Po lewej stronie minęłam piękny biały Zamek.
Daleko od centrum i w  środku Gór zobaczyłam nowy dom z kolumienkami. Był wystawiony na sprzedaż. Postanowiłam zadzwonić pod podany na bramie telefon i zapytać o cenę.... ale zajrzałam do portfela i stwierdziłam że mam pieniądze tylko na kawę i na bilet powrotny. Więc zrezygnowałam.... bo zakupów dokonuję tylko za gotówkę......

Wracając z Gór wstąpiłam jednak do przepięknego Folwarku Walencja i zapytałam o cenę pokoju . No i dowiedziałam się, że studio 2-pokojowe /dla 4 osób/ z łazienką, śniadaniem, sauną, basenem i paroma innymi jeszcze przyjemnościami kosztuje 550 zł za dobę. Pomyślałam, że to nie jest dużo jak na pobyt w tak pięknym, starym dworku.

A potem zaglądnęłam do Toskańskiej Willi którą wybudował kiedyś profesor Tadeusz Pruszkowski i organizował w niej plenery malarskie i wystawy prac swoich studentów z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Willa była bardzo zadbana. Podeszłam bliżej ryzykując, że wyskoczy mi na przywitanie jakiś mało przyjazny pieseczek. Ale nikt mnie nie przywitał, a robiąc zdjęcie zauważyłam stojący w podcieniach willi bujany fotel. To znaczy, że ktoś w niej mieszka.

Sfotografowałam też stojącą przy ul. Krzywe Koło piękną, drewnianą willę Karola Sicińskiego, który po wojnie był pierwszym konserwatorem tego miasteczka nad Wisłą. To dzięki niemu na frontonie Domu Architekta stojącego w Rynku mój ojciec mógł umieścić swoje trzy kartusze -płaskorzeżby przedstawiające głowy trzech polskich króli. Tego, który to miasto założył i tych dwóch, którzy mieli duży wpływ na jego rozwój.
Zajrzałam też do Miejskiej Biblioteki. Zawsze do niej zaglądam, bo jest tam bardzo miła atmosfera którą stwarza głownie Pani Anna Piłat - pełniąca funkcję kierowniczki. Pani Anna już w drzwiach zapytała czy nie napiję się czegoś i kiedy wreszcie zdecyduję się spotkać z czytelnikami. W końcu na półkach tej biblioteki znajdują się wszystkie moje książki.
Przy kościele Świętej Anny natknęłam się na młodzież z Lublina, która tu przyjechała na plener malarski. Porozmawiałam z nimi przez chwilę, zajrzałam im przez ramię żeby zobaczyć co już naszkicowali i ... życzyłam powodzenia.
Wchodząc na kawę do słynnej Piekarni minęłam się w drzwiach z Panią Dorotą Szczuką. Jak zwykle zaprosiła mnie do swojej Galerii Drewna,  która mieści się tuż pod Klasztorem, Pani Dorota jest przewodniczką po mieście i okolicach i osobą niezwykle pomysłową. Organizuje bardzo ciekawe spotkania i pięknie opowiada o miejscu, w którym mieszka. Porozmawiałyśmy sobie w Jej bardzo przytulnej Galerii, I kupiłam coś na prezent dla młodszego wnuka, który 13 maja pójdzie do Pierwszej  Komunii. Żegnając się z Panią Dorotą powiedziałam, że ta Galeria to taka malutka smaczna wisienka na Jej torcie...

A na koniec poszłam na długi spacer nad Wisłą i  jak zwykle zrobiłam zdjęcie mojemu drzewu.


W poniedziałek 7 maja 2018 roku znowu byłam w Miasteczku.

Pamiętacie imieniny w pracy?

Pracować zaczęłam 15 września. Bardzo dawno temu. W krótkim pobycie w Dziale Kadr polecono mi udać się na rozmowę do Dyrektora Biura. A pan ...