"Często marzyłam, aby zamieszkać na „trochę” w górskim
schronisku. I chociaż po Tatrach chodziłam przez wiele lat, to
nigdy w żadnym tatrzańskim schronisku nie nocowałam. Bywałam czasami w „Murowańcu”, na Ornaku, czy w schronisku
na Polanie Chochołowskiej, długie godziny pijąc kolejną herbatę albo tylko wrzątek i czekając, aż deszcz przestanie padać,
ale nigdy nie zatrzymałam się tam na noc.
Jednakże przez jeden zimowy tydzień mieszkałam w środku gór. Te góry to Karkonosze. A to schronisko –to „Samotnia”.
– Gdzie pani idzie z tym dzieckiem…??? – zapytała mnie
oburzona pani, która wracała z drugą panią do Karpacza. Obydwie miały botki na szpilkach i futra. Miały też ze sobą wieczorowe torebki i chyba rękawiczki z wężowej skórki. Były
naprawdę bardzo eleganckie. Spotkałyśmy się niedaleko Świątyni Wang. My, to znaczy ja razem z 10-letnim wówczas młodszym synem,*/ z niewielkimi plecakami szliśmy w górę. One
wracały z zimowego spaceru, nieprzytomnie zmęczone i zmarznięte.
– Tam już dalej nic nie ma, tylko śnieg po pas. Niech
pani tam nie idzie, bo pani zabłądzi, a niedługo będzie ciemno.
Podziękowałam paniom za zainteresowanie i życzliwość
i powiedziałam, że idziemy do schroniska „Samotnia”, bo tam
będziemy przez tydzień mieszkać.
Panie nic nie odpowiedziały, biorąc mnie najwyraźniej za
osobę niespełna rozumu.
Nie będę ukrywać, że panie te miały dużo racji, bo po drodze kilka razy wpadaliśmy do jakichś dziur w śniegu prawie po
szyję i musieliśmy się nawzajem z nich wyciągać.
Gdy doszliśmy do „Samotni” to faktycznie było już ciemno.
Obydwoje mokrzy, zmordowani i zmarznięci. Ale szczęśliwi
i roześmiani.
Że jest to miejsce magiczne, to nie ulega wątpliwości. Że
żyje się tam w zupełnie innym wymiarze, to jasne jak słońce.
Że patrząc przez okno na drogę wiodącą dalej do „Strzechy
Akademickiej” czy nad kocioł Małego Stawu, czuje się w sobie
niesamowity spokój, a jednocześnie radość, to też nic odkrywczego. Że jak podziwia się pokryte szadzią drzewa, to nie chce
się wierzyć, że to natura je tak wyrzeźbiła, bo myśli się, że to
jakieś cuda sprawiły.
Codziennie po zjedzeniu skromnego śniadania wychodziliśmy na wycieczki w góry. Na Śnieżkę, na którą w końcu nie
weszliśmy, bo zatrzymał nas straszliwy wiatr i gwałtowne opady śniegu. Do Śnieżnych Kotłów, które zachwyciły nas niesamowitą urodą, do prawie całkiem zamarzniętego wodospadu
Łomniczki, do różnych pięknych form skalnych, jak Słonecznik. Na Łabski Szczyt. I na Szrenicę.
Wędrówki w śniegu po pas były niesamowicie męczące, ale
zapamiętaliśmy je na całe życie.
Wracaliśmy, gdy się zmierzchało, i wtedy w schronisku
czekał na nas pyszny obiad. A wieczorami siedzieliśmy w jadalni „Samotni” i słuchaliśmy grających na gitarze i śpiewających młodych ludzi.
Symbolem „Samotni” jest wieżyczka i odlany w Jeleniej
Górze dzwon sygnaturka z datą 1861 rok. A samo schronisko
zwane jest przez niektórych perłą dolnośląskich schronisk.
Leży nad Małym Stawem, który wcale nie jest mały, bo ma
wymiary 255 m na 185 m i 6,5 m głębokości.
Lustro wody
znajduje się na wysokości 1183 m n.p.m., a „Samotnia” leży
o 12 metrów wyżej. Otoczenie Małego Stawu to ścisły rezerwat.
Schronisko zwane na początku budą zostało wybudowane
ok.1890 roku przez Karola Haeringa. Najstarsza jego część,
czyli sala bufetowa, ma około 120 lat.
Według obliczeń pracowników „Samotni” codziennie odwiedza ją od 20 do 100 osób. 10 do 15 turystów pozostaje
w schronisku na noc.
Pokonanie sześciu kilometrów drogi ze
schroniska do Karpacza zajmuje zimą 3 godziny.
„Samotnia” jest prowadzona od czterdziestu lat przez rodzinę Siemaszków. Najpierw prowadził ją Waldemar Siemaszko – znany przewodnik i ratownik GOPR. Po jego śmierci
„Samotnią” zajęły się żona i córka. Schronisko jest własnością
PTTK. Jest w nim organizowane wiele cyklicznych imprez
turystycznych.
Ale najwspanialsza jest podobno w „Samotni” Wigilia.
Przyjeżdżają wtedy nie tylko samotni i zakochani w górach.
Przyjeżdżają całe rodziny. I czują się tam jak u siebie w domu.
W 1992 roku Karkonoski Park Narodowy, w którego sercu
leży to nastrojowe schronisko, został uznany przez UNESCO
za Bilateralny Rezerwat Biosfery.
Chociaż z „Samotni” do Karpacza jest zaledwie sześć kilometrów, to są to dwa zupełnie różne światy, które poza górskimi szlakami nie łączy zupełnie nic."
------------------------------------------------------------------------------------
/Był to urywek z mojej książki "Mój kraj nad Wisłą" wydanej w roku 2019/
------------------------------------------------------------------------------
X/ ten młodszy syn to aktualnie Szalony Geograf