Giewont to taka góra, którą jednocześnie lubię i której nie lubię. Jest to najwyższy i najpiękniejsze szczyt z pobliżu Zakopanego. Wszyscy go znają i uważają że jest bardzo wysoki. A on ma tylko 1894 m, o 93 m mniej niż Kasprowy Wierch i aż o 265 m mniej niż słynna przełęcz Zawrat. Ale przez to, że na stronę Zakopanego opada wysoką 600-metrową ścianą - robi po wielokroć większe wrażenie. No i ten wygląd rycerza śpiącego sobie na plecach. No i skarby ukryte przez zbójników w jaskiniach podgiewonckich pobudzają wyobraźnię turystów.
Giewont to góra na której zdarza się najwięcej wypadków. Także tych śmiertelnych. Ich przyczyną jest głównie lekkomyślność i głupa ambicja pseudoturystów, którzy za punkt honoru poczytują sobie zdobyć ten szczyt w późnych godzinach popołudniowych, w sandałach i z puszką piwa w kieszeni. Na dodatek często usiłują wejść na jego wierzchołek lub zejść z niego poza turystycznym szlakiem. Wiele też osób wchodzi na Giewont przy niepewnej pogodzie.
Pierwszą osobą, która zdobyła ten szczyt był krakowski lekarz i botanik Franciszek Herbich w 1832 roku. O swoim wyczynie tak potem napisał: "6 lipca udałem się na Halę Kondratową. Większą część drogi przebyłem konno, kiedy jednakże przyszło się wspinać na Giewont, konie musiały na dole pozostać. Wspinaczka była bardzo uciążliwa, a to szczególnie z przyczyn zimnej pogody, mgły i wiatru".
Z pewnością na Giewont wchodzili wcześniej górale, ale o wejściach tych nic nie wiadomo.
Zawsze lubiłam patrzeć na ten szczyt wieczorem, po powrocie z górskich wędrówek. Jakoś nigdy nie chciałam na niego wchodzić. Bałam się tych tłumów po drodze i zdradliwej pogody. Po wyglądzie Giewontu chciałam zawsze zorientować się jaka pogoda będzie następnego dnia. Nauczył mnie tego znajomy góral, z którym kiedyś uczyłam się w jednym z warszawskich liceów.
- Zapamiętaj sobie - mówił - że jak Giewont widać pod wieczór bardzo ostro, to następnego dnia będzie lać.
Zapamiętałam na zawsze. A góral skończył leśnictwo, zrobił doktorat i wrócił w swoje "hole". A ja przez wiele lat przyjeżdżałam na wakacje albo urlopy do jego gubałowskiej chałupy, a potem do chałupy jego siostry na Krzeptówkach.
Gdy więc któregoś lipcowego wieczoru Giewontu nie było widać wyraźnie, tylko tak leciutko za mgłą, podjęłam decyzję.
Następnego dnia o czwartej rano ściągnęłam chłopaków z łóżek.
- Szybko się ubierajcie, dzisiaj będzie piękna pogoda - powiedziałam.
Wypiliśmy tylko kawę, a śniadanie zaplanowaliśmy zjeść w schronisku na Kondratowej.
Z Krzeptówek zabraliśmy się "okazją" do centrum Zakopanego a stamtąd do Kuźnic busikiem. O w pół do szóstej weszliśmy na szlak prowadzący na Kondratową.
Chyba jeszcze przed siódmą rano zapukaliśmy do zamkniętych na głucho drzwi schroniska. Byliśmy pierwszymi turystami tego dnia.
_ Trzy razy jajecznicę, chlebek, trzy herbatki i dużą czekoladę poproszę. Albo dwie czekolady - powiedziałam do pana, który nam otworzył drzwi.
Ale mężczyzna okazał się być jednym z taterników nocujących i leczących w malutkim schronisku naderwane ścięgno. Stwierdził, że ma dwie lewe ręce do gotowania, a po drugie , że ewentualnie sami sobie możemy zrobić śniadanie. W schronisku nikogo więcej nie było, bo koledzy taternika poszli zdobywać Kościelec, a pani, która na co dzień zajmowała się kuchnią, jeszcze nie dotarła do pracy.
Jajek nigdzie nie było, więc w jakimś starym czajniku ugotowaliśmy tylko wodę na herbatę, zjedliśmy parę kromek niezbyt świeżego chleba, wzięliśmy dwie czekolady, zostawiliśmy jakąś zapłatę i szybko opuściliśmy schronisko.
Rozpoczęliśmy wejście na Giewont.
Część druga nastąpi wkrótce...
Zdobywanie szczytów nigdy nie było moją mocną stroną, więc tym bardziej z przyjemnością poczytam o Waszej wyprawie na Giewont.
OdpowiedzUsuńCzekam więc na ciąg dalszy i pozdrawiam :-) .
OdpowiedzUsuńBardzo miłe dobrego początki...
OdpowiedzUsuńGiewont zyskał u Ciebie duszę – trochę tajemniczą, trochę zadziorną. Czytam i czuję zapach świerków oraz smak herbaty i... czekolady. Czekam na część drugą.
OdpowiedzUsuńJako obiekt do oglądania to Giewont jest super- najbardziej lubiłam na niego patrzeć siedząc zima na sankach pod Księżym Lasem, ewentualnie z okna pewnego ośrodka wypoczynkowego na Antałówce. I nigdy, przenigdy nie weszłam na Giewont, bo mój mąż - taternik stwierdził, że to bezsens absolutny. A Giewont choć to nie Everest to pochłonął już życie całkiem sporej ilości wspinaczy i "zwykłych" turystów, którym się zdawało, że do Zakopanego można "zejść na skróty". Bardzo lubiłam schronisko na Kondratowej, zwłaszcza zimą.
OdpowiedzUsuńfaktycznie jest to niepojęte złudzenie, jakoby Giewont był tuż za rogiem, więc można nawet w kapciach i szlafroku... to przez czarownika, który przesadził z eliksirem młodości i potem mu nie chcieli sprzedać łokowitki w gospodzie, bo brodą do kontuaru nie sięgał, więc wykonał focha i rzucił klątwę na okolicę...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Chociaż znam prawie na pamięć, to z wielką przyjemnością
OdpowiedzUsuńczytam...:-))
Marek z dziewczynami
Zapowiada się intrygująco.:)
OdpowiedzUsuńA my na Giewoncie nie byliśmy, oglądaliśmy z Kopy jak się ludziska tłoczą na szlaku z łańcuchami 😉
OdpowiedzUsuńjotka
Cudnie! Kiedyś często jeździłam w góry, teraz chętnie bym wróciła... Pozdrawiam serdecznie 🙂
OdpowiedzUsuńByłam na Giewoncie kilka razy, jeszcze wtedy nie było tam takich strasznych kolejek przed szczytem.
OdpowiedzUsuńCzy wiesz, ze moja rodzina portugalska zauroczona legendą o Giewoncie, o jego gotowości obronnej nazwała swego psa, owczarka australijskiego Giewontem....
Dzień Dobry Droga Stokrotko!
OdpowiedzUsuńMam dzisiaj dobry dzień, więc od razu zwalam Ci się na głowę. Po długiej nieobecności rzecz jasna.
Lubię takie górskie opowieści, zawsze lubiłam. Za to nie lubię tych pseudoturystów, o których wspominasz. Że też zawsze się taki trafi. No i płaci potem za własną głupotę. No ale jak wiemy, głupota nie boli.
Dzisiaj tyle w komentarzu... do zobaczenia.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie...