Będzie to tekst o najbrzydszej i najgorszej dzielnicy Warszawy.
Naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę chwalić prawobrzeżną dzielnicę Warszawy, która nosi to samo imię co stolica Czech.
Pierwsze dwadzieścia osiem lat życia mieszkałam w domu znajdującym się prawie naprzeciwko Łazienek Królewskich. I chociaż w kilku pierwszych latach otoczenie domu było nieco zaniedbane i siermiężne, to jednak towarzystwo wspaniałego parku dodawało mu splendoru. I nie miało znaczenia to, że naprzeciwko wejścia do Łazienek jeszcze wiele lat po wojnie stał zrujnowany dom, a na nim wielkimi literami było napisane "MIN NIET".
W każdym razie wszystkie inne dzielnice Warszawy wydawały mi sie wtedy niewarte uwagi. Tym bardziej, że Zamek Królewski był jeszcze w ruinie. Podobnie jak wiele innych zabytkowych budowli.
A o Pradze myślałam jak o siedlisku prostytutek, złodziei i przestępców, z podwórkami pełnymi pijaków.
Ironia losu spowodowała, że zamieszkałam niedaleko niej i mieszkam tu do dziś. Po prostu w czasach "otrzymywania mieszkań" spółdzielnia mieszkaniowa, do której należałam, zaczęła budować domy na Targówku.
I pewnego września razem z siedmiomiesięcznym pierwszym synkiem i kilkoma tobołami stanęliśmy na obrzydliwym linoleum w jednym z dwupokojowych mieszkań w pobliżu Teatru na Targówku. Płakałam jak małe skrzywdzone dziecko. A malutki synek, widząc płaczącą mamę płakał razem ze mną.
Najbliższe sklepy znajdowały się na ulicy Targowej, która zawsze była główną ulicą Pragi. Bałam sie tam chodzić. Dopiero po pewnym czasie okazało się że niesłusznie. W myśl zasady, że "swoich się nie rusza", a przez fakt zamieszkania na pograniczu Pragi i Targówka byłam już "swoja" - nigdy nikt mnie tu nie okradł, nie zaczepił, nie znieważył.
Uwierzycie, że kiedyś w środku nocy szłam sama pieszo przez tę dzielnicę z Dworca PKP Praga i nic mi się nie stało? Mąż nie mógł po mnie wyjść, bo musiałby zostawić samo chore i małe dziecko. Telefonów komórkowych jeszcze wtedy nie było, więc nie mogłam co chwila dzwonić i mówić, że mam coraz bliżej do domu ani też wysyłać żadnych sygnałów.
Praga to dzielnica taka jak wszystkie. No może mniej jest na niej zabytkowych budowli. Ale z pewnością są. tylko do niedawna były bardzo zaniedbane. Teraz powoli przywraca się im świetność.
Niewątpliwie jedno na Pradze jest odmienne niż w innych dzielnicach. Są to ludzie. Nigdzie nie ma tylu oryginałów. Ich oryginalność polega jednak niestety głównie na niesamowicie zapitych twarzach. I sa to twarze nie tylko mężczyzn ale i kobiet. Widuję tu często idące pod rękę pijane małżeństwa. Tworzą je ludzie bardzo ze sobą związani, oddani sobie bez reszty. Zaangażowanie z jakim stojąc przed sklepem monopolowym, szukają po wszystkich kieszeniach pieniędzy na flaszkę, jest godne podziwu. Wprawdzie to uczucie często zmienia się w agresję, bo gdy okazuje się, że brak kilku groszy, to kochający się partnerzy zaczynają sobie wymyślać i okładać się pięściami. To jest niestety tutejszy folklor. Obrzydliwy, no ale trudny do zwalczenia.
Ale ci, którzy mieszkają na Pradze od urodzenia i "z dziada pradziada" twierdzą, że ta dzielnica ma swoje genius loci. Trudno mi było w to uwierzyć, dopóki nie zaczęłam obserwować, szukać, szperać, dokopywać się do źródeł. I zmieniłam zdanie.
Z pewnością warszawska Praga coś w sobie ma. Coś, czego brak innym dzielnicom Warszawy.
Bo ma też ona dużą różnorodność.
Był to urywek z mojej książki "Moje warszawskie zwariowanie".
Osoby zainteresowane zapraszam na ciąg dalszy.
Jestem zainteresowany Stokrotko. Wciągająca opowieść, pozdrawiam po strasznie zabieganym poranku .
OdpowiedzUsuń