sobota, 22 września 2018
Migawki sanatoryjne - zakończenie
IX.
Po 22-giej wyszłam ze swojego pokoju do recepcji, bo chciałam zajrzeć czy nie ma do mnie jakiejś poczty i wejść na swój blog.
W holu przy stole siedział pan Zdzisiek i przy małej lampce nocnej usiłował nawlec igłę.
- Przepraszam – powiedział, gdy mnie zobaczył – czy mogłaby pani pomóc mi z tą nitką. Bo za cholerę nie mogę trafić w dziurkę. A żona mnie wysłała, żebym…
Już chciałam podejść do niego, ale drzwi nagle się otworzyły i pani od pana Zdziśka wypadła z pokoju.
- Ty nawet w dziurkę nie możesz trafić sam, tylko trzeba ci pomagać – krzyknęła.
Uciekłam do swojego pokoju, zaryglowałam za sobą drzwi… i schowałam się w szafie.
Ale i tak słyszałam awanturę za ścianą.
X.
- Bo pani to tylko na spacery chodzi, książki czyta i w ten komputer klika – powiedziała z wyrzutem moja sąsiadka przy stole. – I nie ma pani pojęcia co tu się dzieje.
- No chyba nie mam – zgodziłam się z nią.
XI.
Siedziałam sobie zanurzona po uszy w kąpieli siarczkowej i wspominałam najpiękniejsze momenty z mojego życia – gdy nagle usłyszałam żonę pana Zdziśka. Biegała po korytarzu w Domu Zdrojowym i chyba zaglądała do łazienek, bo słychać było jakieś krzyki, trzaskanie drzwiami i głosy oburzenia. Najwyraźniej szukała męża. Okropnie się zdenerwowałam, że mnie odnajdzie i zacznie w mojej kąpieli szukać swojego męża – i aż się poślizgnęłam i o mało z desperacji nie utopiłam w wannie /tak się złożyło, że nie zdążyłam się jeszcze nauczyć pływać/. Ale chyba go znalazła gdzie indziej, a mnie się tym razem jeszcze udało.
XII.
W nocy obudziła mnie awantura za ścianą, więc wstałam, zeszłam do recepcji, „odpaliłam kompa”, wrzuciłam tekst i napisałam kilka komentarzy na znajomych blogach.
Nad ranem wróciłam do pokoju, żeby chociaż przez chwilę przytulić się do poduszki. A rano w czasie śniadania dowiedziałam się, że moja przemiła para zza ściany wyjechała.
Mogłam więc już całkowicie wyjść z szafy.
XIII.
Przy sobotnim obiedzie trzy panie, z którymi siedzę przy stoliku na stołówce rozpoczęły poważną rozmowę.
- Wiecie panie – powiedziała jedna – podobno w tym turnusie nie ma nikogo z Warszawy. Tylko ze Śląska i z kieleckiego ludzie przyjechali.
- I bardzo dobrze, bo ja bardzo nie lubię warszawiaków – ucieszyła się druga.
- No pewnie – dołączyła się trzecia – bo to takie zarozumiałe chamy są, że aż ręce opadają.
Była moja kolej na krytykę warszawiaków, ale jakoś nie zabierałam głosu.
Panie popatrzyły na siebie, a jedna z nich zwróciła się do mnie:
- A pani to nic nie mówi skąd jest…
Jestem osobą prawdomówną, więc nie miałam wyjścia i przyznałam się na głos…, że z tych warszawskich chamów pochodzę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Spokojnych i Zdrowych Świąt...
Choinka przed Zamkiem Królewskim w Warszawie. I ta sama choinka wieczorem. WSZYSTKIM WAM,...
-
Zgadzacie się z tym stwierdzeniem? Powracam do książki Pani Profesor Marii Szyszkowskiej. Tym ...
-
Z wielką niechęcią wybrałam się do jednego z supermarketów aby kupić sobie zimowe buty. Bardzo nie lubię robić zakupów w wielkich centrach h...
-- o jak to dobrze, że jesteś prawdomówną i szczerą osobą, za to i za wiele innych 'złotych cech" cenię Cię i podziwiam .. :)
OdpowiedzUsuń-- a tak na marginesie chciałabym zobaczyć miny tych pań obiadujących z Tobą przy jednym stoliku... i jeszcze jedno; z takiego pobytu, to pewnie niezły serial by wyszedł.. ;)
Dziękuję Alinko że masz o mnie dobre zdanie.
UsuńSerdeczności.
Mina sąsiadki przy stoliku, jak mniemam bezcenna?
OdpowiedzUsuńTakie historie z awanturami i w blokach się zdarzają, niestety. W sanatoriach towarzystwo różne, więc i zachowań pełen wachlarz...
Przypomniałaś mi historie z wczasów sprzed lat...
Nawet mnie mina tej pani nie interesowała. Po prostu wstałam i sobie odeszłam.
UsuńTo czekam na tę historię
:-)
Uwielbiam to Twoje "warszawskie chamstwo"!!!!!
OdpowiedzUsuńA jeszcze bardziej lubię gdy to nie warszawskie chamstwo mówi o czymś, o czym nie ma bladego pojęcia.
W wieku lat czternastu dostałam na kolonii nowe imię- "Warszawianka" i przez połowę turnusu byłam pokazywana palcami, zupełnie jakbym była obiektem w ogrodzie zoologicznym. Potem byłam "Warszawianka od pana Staszka"- bo to były kolonie "zakładowe", gdzie pracował mój ojciec. Zapewne drugi człon "imienia" był nieco nobilitujący.
Buziam;)
Wiesz co piszesz bo mnie znasz...:-))
UsuńA kiedy my się spotkamy ? I gdzie? Może we trzy z Joasią kiedyś w Poznaniu???
Zawsze 'się mówiło', że warszawiacy nie lubia się z mieszkańcami niektórych miast, np. Krakowa czy Wrocławia,co mnie o tyle bawiło, ze bedąc krakowianką, ojca miałam ze stolicy:)
OdpowiedzUsuńSama widzisz jak to jest Ewo.
Usuń:-)
Ubawiłam się... Ci Warszawiacy, których znam, to zwykle Pasjonaci :-). Uwielbiam pasjonatów... ;-).
OdpowiedzUsuńJa chyba też mam kilka pasji Dagmaro.
Usuń:-)
I nie chciały Cię zlinczować, Stokrotko? Te kulturalne Panie?
OdpowiedzUsuńZdążyłam uciec :-))
UsuńZ ową niechęcią do warszawiaków spotkałam sie wielokrotnie. Ja tam lubię... pomijając bezsens takiego gadania:)
OdpowiedzUsuńTo znaczy, że mnie też lubisz???
Usuń:-))
Najważniejsze jest zdrowie ! Reszta to "pikuś". O zdrowie dbać trzeba, w sanatorium także. Ja Ciebie cenię, lubię ... wielu masz takich tu na blogu i w innych miejscach. Gadanie, plotkowanie było, jest i będzie. Mnie też dotyczą te kwestie, ale udaje mi się je ignorować. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Jędrusiu!
Usuń:-))
Najciekawiej zachowywały się Panie /oprócz żony p.Zdziśka/ przy stoliku na stołówce.Jeżeli mam podobne sytuacje i prowadzę rozmowy z nieznajomymi to nigdy nie rozmawiam o bliżnich tylko o pogodzie lub tematach podróżniczych i historycznych.W żadnym przypadku o orientacjach politycznych bo może dojść do spięć słownych.Dobry tekst na dzisiejsze zakończenie pobytu w sanatorium.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za komentarz.
UsuńAle to była relacja sprzed siedmiu lat, gdy byłam w sanatorium po raz pierwszy.
Pozdrawiam
Czyli w ogóle nie powinnam jechać. Bo ja też z Warszawy.
OdpowiedzUsuńMoże będziesz miała więcej szczęścia.
Usuń:-)
Przeczytałam hurtem Stokrotko Twoje sanatoryjne przypadki i szczerze się uśmiałam:) Lekko napisane, z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Mnie też często-gęsto strona prawa myli się z lewą- ponoć to taka nasza kobieca przypadłość;) Ciekawi mnie co też te panie powiedziałyby o kimś z Krakowa? Pozdrawiam i życzę skutecznego kurowania się!
OdpowiedzUsuńMyślę, że te panie na nikim nie pozostawiłyby suchej nitki.
Usuń:-)
Jednak Pani Zdziśkowa przebiła wszystkich i wszystko.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że teraz już takie przykre sytuacje Ci się nie zdarzają.?
Marek /też cham z Warszawy :-))/
Teraz mam "osobistego Zdziśka" do obrony.
Usuń:-)
Potega stereotypow - Krakusy-centusie, Warszwiacy - zarozumialscy,Wroclawianie...i tu klops.bo tyle nacji iż trudno uogolniac, ale gdy przyjechałam do Wroclawia to rozróżniano tych zza Buga, Lwowiakow, Warszawiakow itd. Cos mi się wydaje, ze ta katoryzacja to zwykla ludzka slabosc. Gdy w dyskusji nie mogę się pogodzić z czyims poglądem slysze: ach ta twoja slaska zasadniczość. Mam nadzieje, ze Cie takie przypadki nie zniechecily i nadal wychwycisz smieszne cechy ludzkiej menazerii. zycze zdrowia Malgosia.
OdpowiedzUsuńMałgosiu 0 ja zawsze obserwuję i wyciągam wnioski albo tylko opisuję...
UsuńSerdeczności
Można się z tego uśmiać,ale Tobie współczuję. Niestety,to nie tylko w kurortach, wszędzie można spotkać dziwolągów,których dla bezpieczeństwa najlepiej omijać.
OdpowiedzUsuńBuziaki zostawiam, Jagódko :)
Masz rację Anusiu!
Usuń:-)
Mnie jest obojętnie, z jakiego regionu czy miasta ktoś pochodzi. Dobrym człowiekiem można być wszędzie.
OdpowiedzUsuńPoza tym nie znoszę obgadywania.
Pozdrawiam.
Anno -jestem bardzo do Ciebie podobna pod tym względem.
Usuń:-)
Dwa lata temu bylismy z mężem w sanatorium w Rabce i panie siedzące z nami przy stoliku koniecznie chciały zrobić z męża tancerza,bo nie miały z kim podrygiwać na wieczorkach. Dla świetego spokoju poszliśmy raz z nimi, ale okazało się że lepiej w tej roli sprawdził sie pan dobrze przed dziewięćdziesiątką 😂 i w końcu dały nam spokój.
OdpowiedzUsuńBardzo różni ludzie jeżdżą do sanatoriów Gabrysiu.
Usuń:-)
No, do takiego koedukacyjnego Domu Zdrojowego nawet się nie umywa "mój" masaż tajlandzki.
OdpowiedzUsuńNo widzisz!!!
Usuń:-)
I tak oto, chamstwo z Warszawy uniemożliwiło Panu ZDZISŁAWOWI (a tak bardzo prosiłem!) dokończenie kuracji! Przyrodoż Ty moja, ileż gadości (cytat za wiekową, białoruską ciotką kolegi) jest w tym naszym, umęczonym dwiema wojnami (nie licząc potyczek i wojen prowadzonych do XIX wieku) i dziewięcioma (z grubsza licząc) powstaniami, Narodzie!
OdpowiedzUsuńWysoki Sądzie - proszę o łagodny wymiar kary!
UsuńPrzepraszam, ale chciałem napisać Chamstwo. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
OdpowiedzUsuńBez przesady.
UsuńWystarczy "warszawskie chamstwo".
:-)
Dziękuję!
Usuń:-)
UsuńWiesz, z Śląska i z kieleckiego również zdarzają się chamy. I to czasami jeszcze większe niż z Warszawy. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń"Chamów co u nas dostatek".
Usuń:-)
Witaj, Stokrotko.
OdpowiedzUsuńZ tego taki morał, że zawsze warto mieć na podorędziu "Prywatnego Zdzisława", choćby i z "Chamskiej Warszawy":)
Pozdrawiam:)
Jasna sprawa.
Usuń:-))
Kiedyś w zamierzchłych czasach, kiedy w kraju papier toaletowy był rarytasem, jedna sanatorianka ;) dla oszczędności suszyła użyte kawałki na kaloryferze we wspólnym pokoju. To z opowieści sanatoryjnych mojej koleżanki. Papieru toaletowego mamy już pod dostatkiem, a ja cały czas na hasło "sanatorium" mam tamten obraz w głowie. I mdłości. I swoje postanowienie: NEVER!
OdpowiedzUsuńZdzisia mi żal. Jemu to żadne sanatorium nie pomoże.
W Warszawie są chamy, na Śląsku szwaby, w Kielcach scyzoryki...taki mamy klimat, co poradzisz? Na pocieszenie, to w Hameryce mają podobnie :)
Szarabajko - pewnie wszędzie jest tak samo.
Usuń:-)
Ależ to piękny musiał być pobyt w sanatorium.
OdpowiedzUsuńNie zazdroszę Ci Stokrotko.
A dzisiaj to pewnie jakaś wycieczka przed Tobą? Bo w niedzielę nie ma zabiegów.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Ela
Dzisiaj byliśmy na pięknej pieszej wycieczce.
UsuńDziękuję Elu.
:-)
Stokrotko, opowiedziałaś bardzo ciekawą opowieść. Może w sanatorium nie byłam, bo jestem za młoda. Ale o warszawskich " chamach "często słyszę. Za to krakusów nazywają sknerami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Moniko - młodzi ludzie też jeżdzą do sanatoriów.
UsuńPozdrawiam i dziękuję.
:-)
Tak sobie myślę, że my potrafimy wszędzie znaleźć wroga.
OdpowiedzUsuńCóz paniom przeszkadzali ci warszawiacy ? Czyżby to jak w porzekadle: widzą źdźbło w cudzym oku a nie dostrzegają belki we własnym ?
Bu-zia-ki milusieńka warszawianko od kobitki z prowincji :)
Buziaki najwspanialsza "kobitko w prowincji".
Usuń:-))
Kilka spraw:
OdpowiedzUsuń1. Wielki znak zapytania teraz stawiam... gdzie Ty konkretnie przebywasz w tym sanatorium, Stokrotko? Postawiłbym mimo wszystko na Rabkę, ale to byłoby zbyt banalne i na pewno się mylę :-)
2. Dla pocieszenia zranionego serca powiem Ci, że Francuzi z prowincji też nie lubią Paryżan, a Anglicy Londyńczyków :-)
3. Jeszcze jedna "pocieszająca" wiadomość - kaczyński nie lubi nikogo (poza swoim kotem) :-)
4. Tym razem pytanie: czy to prawda, że w sanatoriach dochodzi do częstych i niejednokrotnie skutecznych polowań na osobniki/osobniczki płci przeciwnej, dzięki czemu zdecydowanie łatwiej znosi się fantazyjne, łamiące kościec zabiegi, bolesne masaże, odbierające dech inhalacje, pojenie wapienną, siarczaną i zwykle przesoloną wodą albo tarzanie się w błotnej mazi??? Jeśli to prawda, to czy ewentualnie można zrezygnować z wymienionych przeze mnie medycznych przyjemności na rzecz intensyfikacji owych polowań???
Tym miłym akcentem Cię pozdrawiam i... mimo tych przyrodniczo-zdrojowych okoliczności.... zdrówka życzę... :-)
Andrzeju!
OdpowiedzUsuńad. 1 - to był stary tekst, który dotyczył mojego pobytu w sanatorium 7 lat temu. A teraz jestem w zupełnie innym miejscu. Nie zdradzę jednak na razie gdzie byłam ani gdzie jestem.
ad. 4 - Nie można NIESTETY zrezygnować z żadnego zabiegu /chyba że się człowiek w międzyczasie rozchoruje albo że zabiegi mu szkodzą/. Można natomiast szaleć i polować... chyba że ma się Panią Zdziśkową za żonę...
Dziękuję i nawzajem.
Dobrze, że ta szafa była duża, jak rozumiem. Na marginesie - taka zona Zdziśkowa to wie co robi, bo faceci w sanatoriach to podobno przygód tylko szukają;-) A kobiety - podobno jeszcze większych przygód, bo na całe życie. Ja tam nie wiem, nie byłam, tylko słyszałam...
OdpowiedzUsuńIwonko - do głowy by mi nie przyszło... bo przecież tam ludzie są chorzy...
Usuń:-)
Kochana!
OdpowiedzUsuńA ja swoje styczniowe sanatorium wspominam przemiłe, znów chciałabym tam być, z tymi samymi ludźmi:)
Buziaczki:)
To dobrze, że masz miłe wspomnienia Morgano.
Usuń:-)
Z własnych obserwacji moich wynika, że jak w miejscach rehabilitacji pojawiają się małżeństwa...to...zawsze szkoda mi Pana męża;)
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że kobiety są słusznie albo niesłusznie bardzo zazdrosne.
UsuńNie tylko kobiety są słusznie albo NIESŁUSZNIE bardzo zazdrosne, uściski!
OdpowiedzUsuńDziękuję Joasiu :-)
Usuń