piątek, 12 października 2018

Kubełek


Właśnie wróciłam z sanatorium i nic mi się nie chce. 
Więc może powtórzę tekst, który napisałam sześć lat temu. Te osoby, które go już znają dostają ode mnie na przeprosiny to serduszko na zdjęciu.
---------------------------------------------------------------
Działo się to bardzo dawno temu.

Mieszkaliśmy od pół roku na nowym osiedlu na peryferiach miasta. W pobliżu był tylko jeden sklep, ale za to dwie czy trzy knajpy-mordownie. A poza tym porozjeżdżane drogi – pozostałości po budowie. A budowa ciągle nie była jeszcze zakończona. 
Aha, - i była jedna budka telefoniczna, z której nie można było się nigdzie dodzwonić. Bo słuchawka była prawie zawsze urwana.
W naszym dziesięcio-piętrowym bloku telefon założyli tylko w jednym mieszkaniu. Była to jakaś linia specjalna. A mieszkanie zajmował jakiś pan z panią. Mówiliśmy o nich ‘’państwo dyrektorostwo”, albo „sekretarze”. W każdym razie byli raczej ważni, skoro telefon założono im natychmiast. My potem czekaliśmy jeszcze na telefon piętnaście lat.
Obiektywnie muszę jednak przyznać, że w sytuacjach awaryjnych /lekarz, pogotowie, pilny telefon do pracy/ - „sekretarze” pozwalali wszystkim mieszkańcom korzystać ze swojego telefonu. I zawsze, gdy jechaliśmy razem windą o tym przypominali. Mówili, żebyśmy się nie krępowali do nich przyjść gdy jest taka potrzeba. Mieszkaliśmy na tym samym piętrze, ich drzwi wejściowe mieliśmy naprzeciwko swoich. A obok naszych – były niestety drzwi do zsypu.
To był lipiec albo sierpień. Byłam na urlopie macierzyńskim po urodzeniu drugiego dziecka. Mąż ze starszym wyjechał ze znajomymi nad morze.
Tego dnia był straszliwy upał. Więc wstałam raniutko, pozasłaniałam okna, włączyłam wiatraczki, wstawiłam pranie i zaczęłam gotować obiad. Wszystko chciałam zrobić wtedy, kiedy jeszcze upał nie odebrał mi całkowicie rozumu. Żeby potem mieć wszystko gotowe i tylko leżeć sobie na materacu i czytać książkę, albo bawić się z niemowlaczkiem /tym samym, który teraz włóczy się po świecie – już oczywiście jako dorosły mężczyzna/.
Około godziny ósmej ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć … i natychmiast pomyślałam, że zwariowałam.
Przede mną stał prawie goły sąsiad z naprzeciwka./ten „pan dyrektor albo sekretarz”/. To znaczy miał na sobie tylko klapki i majtki… a w ręce trzymał kubełek na śmiecie. /były to czasy, w których nie było jeszcze toreb foliowych/.
- Ja bardzo przepraszam – zaczął cichutko – ale wyszedłem tylko wyrzucić śmiecie… i nie zamknąłem drzwi do mieszkania…. A nie wziąłem kluczy, bo nie przypuszczałem…. I jak otwierałem drzwi do zsypu, to tam się okno otworzyło i przeciąg zatrzasnął mi moje drzwi. I nie wiem co mam teraz zrobić, bo nie mogę wejść z powrotem.
Dostałam ataku śmiechu. Ale ponieważ sąsiadowi nie było wcale wesoło, więc dokonywałam cudów, żeby się nie śmiać na głos, tylko tak do środka.
Bo jak tu się nie śmiać – facet wyszedł tylko wyrzucić śmiecie – i teraz nie może wrócić do mieszkania i stoi przed moimi drzwiami z kubełkiem w ręce. I prawie goły. A był przy tym bardzo potężny, wręcz gruby i dźwigał przed sobą wielki brzuch /swoją drogą jak go widywałam w ubraniu to wcale tego brzucha nie było widać/.
- Bo ja już pukałem do wszystkich sąsiadów na piętrze – kontynuował pan od kubełka. Ale wszyscy wyszli już do pracy, tylko pani jest w domu. – Czy może mi pani jakoś pomóc?
- Oczywiście, proszę wejść i usiąść.
Wszedł, usiadł. A ja poszłam do drugiego pokoju, żeby się spokojnie wyśmiać.
- Tylko jak ja mam panu pomóc – zapytałam po powrocie– telefonu nie mam, wyjść nigdzie nie mogę żeby zadzwonić. Zresztą jedyna budka telefoniczna nie działa. Trzeba by iść na pocztę.
- To ja pójdę – powiedział pan. – A może mi pani pożyczyć parę złotówek, bo ja tylko mam ze sobą ten kubełek. A może ma pani dla mnie jakieś ubranie, bo przecież nie będę chodził po ulicy w samych majtkach.
Znowu dostałam ataku śmiechu, ale wyszłam szybko z pokoju w poszukiwaniu tych złotówek. I ubrania.
Złotówki znalazłam. Ale jeśli chodzi o ubranie, to sprawa była bardzo skomplikowana. Bo mój mąż był bardzo chudy i nic z pewnością nie pasowałoby na naszego sąsiada. Poza tym sąsiad był conajmniej 25 lat starszy od niego.
Jedyne co mogłam sąsiadowi zaoferować to był koc, albo prześcieradło. Więc narzucił koc na plecy, owinął się nim i poszedł na pocztę. Gdy patrzyłam na niego przez okno to zaczęłam mieć wyrzuty sumienia czy dobrze zrobiłam.
No ale gdybym była w domu sama, to poszłabym na tę pocztę za niego. A z 3-miesięcznym dzieckiem przy 35 stopniowym upale to … nie bardzo. A poza tym on poszedł zadzwonić do żony do pracy, żeby mu przywiozła drugie klucze. Gdybym ja do niej dzwoniła to wyglądało by to jakoś tak … nie szczególnie. Tym bardziej, że on ciągle był w tych klapkach i w majtkach.
Sąsiad wrócił po godzinie bardzo zmęczony, bo w tym kocu było mu okropnie gorąco. Wypił mi cały kompot, który ugotowałam jeszcze rano. I powiedział, że żony nie mógł zastać, bo poszła na jakąś naradę. Więc rozgościł się u mnie i oglądał telewizję.
Potem wychodził jeszcze dwa razy /owijał się wtedy prześcieradłem/ i telefonował do żony. A ja miałam tego po trochu dosyć. Chociaż widok tego grubasa z kubełkiem nadal przyprawiał mnie o ataki śmiechu. A z drugiej strony było mi go jednak szkoda, bo wyszedł na zupełnego wariata. No bo kto wychodzi do zsypu w samych majtkach i klapkach zostawiając otwarte drzwi zatrzaskowe?
W pewnym momencie zasugerowałam mu, żeby znalazł jakiegoś ślusarza, albo żeby poszedł na posterunek policji … to może mu „z urzędu” te drzwi wyważą. Albo żeby sobie sam je wyważył. /na pewno dałby radę/
Ale powiedział, że dopiero wtedy to by go żona zabiła.
Gościa miałam w domu do około 16-tej. Poczęstowałam go obiadem, bo głupio mi było samej jeść.
Gdy przyszła jego żona, to rzeczywiście tak okropnie go zwymyślała od niedorozwiniętych, że aż zrobiło mi się go szkoda. Ale nic się nie odzywałam, żeby nie narazić się na jakiś niemiłe komentarze. Najgorsze, że jak wychodzili ode mnie z mieszkania, to widzieli ich inni sąsiedzi, którzy wracali akurat z pracy. 
Mąż ze starszym dzieckiem wrócili następnego dnia po południu. A wieczorem ktoś do nas zadzwonił.
- Ja przepraszam bardzo – znowu usłyszałam głos sąsiada – ale ja tu wczoraj zostawiłem u pana żony kubełek do śmieci. Czy mógłbym go dostać z powrotem?
- I jeszcze ten kocyk chciałbym oddać… .
-------------------------------------------------------------------------------
Gdy w nocy szłam do kuchni czegoś się napić, zauważyłam stojący w przedpokoju słup soli. Był podobny do mojego męża.

50 komentarzy:

  1. CUDNE!!!
    :-)))
    P.S. A co na to wszystko niemowlak???

    Marek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez się śmiał, bo akurat nauczył się uśmiechać...
      :-)))

      Usuń
    2. Przeczytaliśmy po raz kolejny całość i doszliśmy do wniosku że najlepszy jest ostatni akapit. Po prostu majstersztyk :-)))

      Marek z dziewczynami

      Usuń
  2. Znałam, pamiętałam, ale i tak przeczytałam. Pozdrawiam jesiennie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie to szkoda i jego i Ciebie. Że o mężu nie wspomnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uśmiałam się serdecznie, pomimo, że tekst wydaje się znajomy :-).
    Serducho piękne :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dagmaro - jak wiesz tekst znajduje się w drugiej książce.
      :-)

      Usuń
  5. Bo to było tak: gdy Bóg ukończył swe dzieło zasadnicze, czyli zrobienie ludzi, dwie cechy zostawił na sam koniec. Meżczyznie dorobił specyficznego siusiaka, żeby mógł sikać na stojąco, co wprawiło mężczyznę w stan euforii- latał dookoła Boga i kobiety i wszystko dookoła obsikiwał, a Bóg i Kobieta patrzyli jak na wariata. Kobieta, nieco przerażona tym co mężczyzna wyprawia zapytała: a co Boże jest dla mnie?.
    Bóg spojrzał jeszcze raz na sikającego mężczyznę i powiedział- ty dostaniesz po prostu rozum.I obdarzył Kobietę rozumem.
    Buziam:)
    P.S.
    zmarłabym ze śmiechu przez takiego sąsiada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko się zgadza Aniu!!!
      Dzięki za SUPER komentarz,
      :-)

      Usuń
  6. Och, bo mężowie to nigdy nic nie rozumieją i wszystko trzeba tłumaczyć ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Swietna historia, i swietnie opisana. Ale heca....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko - ten tekst jest w tej książce, której nie masz.
      :-))

      Usuń
  8. Samo życie! Tobie i synkowi nie było do śmiechu, ale dla niego była to jedna z najlepszych życiowych lekcji ... o ile ją zrozumiał. Tyle bowiem tu różnorakich scen, zobacz, ich opisanie sporo Ci zajęło. A i Ty otrzymałaś dobrą życiową nauczkę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jędrusiu - niemowlak miał 3 miesiące, więc nie zrozumiał...
      :-))

      Usuń
    2. Ja nie psycholog, nie mama, ale ponoć niemowlaki ... dobrze wyczuwają zestresowaną mamunię. Owszem nie okażą, ale czują. Gdzieś o tym czytałem.

      Usuń
    3. Z pewnościądużo wyczuwają, ale przecież nie rozumieją.

      Usuń
  9. Ten tekst jest w drugiej książce więc jak mi smutno to sobie go czasami czytam.
    Pozdrawiam Stokrotko.

    Ela

    OdpowiedzUsuń
  10. Z przyjemnością przeczytałam ten tekst, choć znam go doskonale:-)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale się uśmiałam Stokrotko, świetny tekst, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  12. -- no cóż mogę tylko napisać, że każdemu może się coś podobnego przytrafić... no a że gościu trochę ciapowaty, to sobie w życiu kiepsko radził... plusik za to dla ciebie, za opanowanie, pomoc, no i dla męża, że pomimo wszystko nie wyobrażał sobie Bóg wie co... traktuję to lekko z przymrużeniem oka i Ty też tak potraktuj mój komentarz, wszak mamy piękny, jesienny weekend ..
    - serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alinko - męża mam tolerancyjnego :-))

      Pięknej soboty i niedzieli Ci życzę...

      Usuń
  13. Historia bardzo ciekawa i śmieszna. Poprawiłaś mi od rana humor.
    Pozdrawiam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy.
      Witaj ponownie na moim blogu.
      :-)

      Usuń
  14. Bardzo wyrozumiałego masz męża. Sąsiad kubełek zabrał, kocyk zwrócił, a co z prześcieradłem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prsescieradlem się owinal jak z żona ode mnie wychodzil.
      :-)

      Usuń
  15. A chodziłaś potem do niego, Stokrotko? Korzystać z telefonu?

    OdpowiedzUsuń
  16. No jasne,że pamiętam, ale ubawiłam się ponownie humorem sytuacyjnym :)) Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Życie to jednak pisze bardzo ciekawe scenariusze :) Kto by uwierzył...

    OdpowiedzUsuń
  18. Witaj, Stokrotko.

    W mojej pamięci już na zawsze pozostałby "panem Kubełkiem":)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Dobrze, że małżonek nie został tym słupem soli po wieki wieków :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Miał facet szczęście. Kolega znalazł się na korytarzu w podobnym stroju o czwartej czy piątej rano w niedzielę, w dodatku nie miał żony z drugimi kluczami. Po tej opowieści nigdy nie dałem się namówić na zatrzaskowy zamek.

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja też wróciłam po krótki wyjeździe nic mi się nie chce
    Życzę Tobie zatem spokojnego październikowego dnia, w którym odnajdziesz piękno, radość…..
    W ten jesienny dzień zakop się w kolorowych liściach lub zatańcz wraz z nimi na wietrze.

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo Ci dziękuję Ismeno.
    I nawzajem pięknych wrażeń Ci życzę.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  23. Wyplułem kawę i teraz muszę lecieć do sklepu, gdyż to była ostatnia:))))) Na wszelski wypadek wezmę jednak i klucze i telefon i ... kocyk:)))

    OdpowiedzUsuń

Takie książki znalazłam pod choinką...

Informacja o książce: "Han Kang snuje opowieść o tym, co na przekór wszystkiemu pozostaje nieskazitelne... . "Biała elegia" t...