Zostałam zdradzona. I to nie przez jednego, ale przez wszystkie. Wprawdzie parę dni przed tym przykrym wydarzeniem niektóre z nich pięknie się ze mną pożegnały, ale jednak mnie opuściły.
Więc postanowiłam je śledzić.
I to nie w akcie zemsty, tylko dlatego, że ciągle darzę je wielkim uczuciem.
Po prostu chcę wiedzieć, co robią i czy są bezpieczne.
Odleciały ode mnie w najlepszym okresie swojego życia. Po pięciu miesiącach spędzonych na budowaniu gniazd, zakładaniu rodzin, pielęgnowaniu i wychowywaniu dzieci. Gdy stwierdziły, że już czas.
I że dzieci są na tyle silne, że mogą lecieć z nimi.
Odleciały w zgodzie i harmonii.
Odlatywały z kraju, w którym jak pisał jeden z poetów: "...winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie...". Piękne, dostojne, eleganckie. Unoszone na wielkich, szerokich, rozpostartych na dwa metry skrzydłach. Jakby odlatywały na sztywnej biało-czarnej paralotni. Duże, prawie czterokilogramowe istoty, a jednocześnie tak subtelne i delikatne w ruchach.
Na całym świecie jest około 160 tysięcy par bociana białego. Z tego ponad 50 tysięcy okres lęgowy spędza w Polsce, a więc mamy prawo twierdzić, że są naszymi rodakami.
Pisklęta wylatuj,a, z gniazd po mniej więcej dwóch miesiącach od wyklucia się, to dotyczy białego i czarnego, bo tylko te dwa gatunki z dziewiętnastu występujących na całym świecie zakładają gniazda w naszym kraju. I gdy już nauczą się dobrze latać, to odlatują pierwsze. Po pewnym czasie dołączają do nich dorosłe osobniki.
Najpierw lecą niewielkimi stadkami nad cieśniną Bosfor i przekraczają granicę z Azją. Tam żywią się na wysypiskach śmieci, potem łączą się w wielotysięczne stada z innymi, lecącymi znad Litwy, Białorusi, Ukrainy, Słowacji i Czech. Przelatują nad Turcją, a nawet nad tureckim Kurdystanem.
Na początku października kierują się w stronę Egiptu i tam, lecąc wzdłuż Nilu, docierają do Sudanu. Niektóre z nich zimę spędzają właśnie w tym kraju, żywiąc się głównie szarańczą. Robią to ku wielkiej radości rdzennej ludności.
Inni wędrowcy w drugiej połowie listopada przekroczą równik i zatrzymają się na zimę w Afryce Południowej.
Właściwie cały czas podróżują. tylko przez dwa miesiące - grudzień i styczeń - odpoczywają w jednym z krajów afrykańskich, bo w lutym już zaczynają wracać.
Lecą codziennie przez osiem do dziesięciu godzin. W tym czasie przemierzają od 200 do 400 kilometrów ze średnią prędkością ponad 30 km/h. Podróż zaczynają późnym rankiem, gdy rozgrzane powietrze zaczyna unosić sie ku górze, tworząc tzw. kominy termalne. Wskakują wtedy w taki komin, rozkładając szeroko skrzydła i kołując, dają się unieść wysoko ku górze. Osiągnąwszy pułap, czasami nawet do wysokości 4 km, zaczynają lot szybowcowy w wybranym kierunku. Gdy stracą wysokość , znowu odnajdują powietrzny komin, wznoszą się i ponownie opadają.
Wszystko to tak dokładnie wiadomo, bo od połowy lat dziewięćdziesiątych wszystkie polskie bociany otrzymują nadajniki satelitarne z baterią słoneczną. Paczuszki wielkości pudełka zapałek z antenką są im wszczepiana w dolną tylną część szyi.
Wracają do Polski pod koniec marca kolejnego roku.
Najpierw przylatują samce, odnajdują gniazda i czekają w nich na samice..
Potem zaczną przynosić dzieci. Przecież bocian to ptak bogini Hery, patronki łatwych porodów i matek karmiących. To on zawsze pochylał się nad rodzącą i stąd powiedzenie, że przynosił dziecko.
/Przy pisaniu tekstu korzystałam z informacji zawartych w artykule w "National Geographic" z października 2007 roku autorstwa Marzenny Nowakowskiej, a także wielu innych publikacji/.
Tekst znajduje się w mojej książce pt: "Nadal wariuję" wydanej w roku 2016.